Autotematyzm w kulturze nie jest niczym nowym. Od nastania postmodernizmu stał się wręcz dość popularnym trendem, w którym coraz częściej i coraz śmielej poczynają sobie również twórcy popkultury. Świetnym tego przykładem może być film „Be Cool” F. Gary’ego Graya z 2005 roku, według scenariusza Petera Steinfelda.Czytaj dalej →
Kryminał czy horror? Nawet po lekturze „Piętna” Przemysława Piotrowskiego wciąż można mieć wątpliwości. Pierwszy tom cyklu o Igorze Brudnym to powieść, które sprosta oczekiwaniom większości odbiorców, a niektórym przypomni, że od literatury też mogą się zjeżyć włoski na plecach.
Dzisiejszy świat to coraz częściej świat melancholii, poczucia straconych szans i niewykorzystanych okazji. Nie tak łatwo dziś nadać życiu sens, znaleźć swoją niszę. Wikłamy się w projekty i w ludzi, którzy na pewien czas wydają się wygodni, ale ostatecznie i tak okazują się niewystarczający. Sabotujemy własne życie i wciąż zadajemy sobie pytanie: czy to już? Czy właśnie ten dzień ma być najważniejszy? Odpowiedzią zawsze jesteśmy rozczarowani.
W mitologii nordyckiej nazwą Valhalli określa się szczęśliwe miejsce spoczynku poległych w walce wojowników. Valhalla ma jednak i drugie oblicze – chociaż zmarli wciąż tutaj ucztują, piją miód z rogów i cieszą się towarzystwem pięknych Walkirii, to jednocześnie nieustająco ćwiczą się w walce. Pewnego dnia bowiem będą musieli stanąć u boku Thora w ostatecznej bitwie ze złem. W kryminalnym serialu „The Valhalla Murders” w ogóle nie chodzi o zaświaty, ale ostateczne starcie z mrokiem jest jak najbardziej aktualne.
Jest coś metafizycznego w islandzkich widokach; coś, czego nie sposób opisać, czy przełożyć na fotografię. Islandia zdaje się trwać na granicy istnienia i niebytu, jakby w tej formie nie mogła być realna; zachwyca i przeraża jednocześnie. Nie wiem, czy potrafiłabym wyobrazić sobie lepsze i jednocześnie gorsze miejsce na przejście żałoby. Bo właśnie o radzeniu sobie ze śmiercią jest „Biały, biały dzień” (reż. Hlynur Pálmason), którego akcja rozgrywa się na prowincji tej tajemniczej wyspy.
Poczucie bezpieczeństwa człowieka jako istoty funkcjonującej w określonym społeczeństwie kierowanym konkretnymi zasadami jest tak naprawdę bardzo kruchym konstruktem. Od lat udowadniają to nie tylko takie sytuacje, jak chociażby aktualna pandemia, ale też bazujące na fikcji teksty kultury – i to z każdej półki, tak egalitarnej, jak i elitarnej. W debiutanckiej „Wyspie” Sigríður Hagalín Björnsdóttir raz jeszcze przypomina światu, że nie trzeba wojny, by zachwiać współczesnymi strukturami i normami.
Podobno zmiana zaczyna się od jej postanowienia. Dotyczy to tak samo awansu w pracy, znalezienia partnera czy partnerki, jak i zrzucenia zbędnych kilogramów. I chociaż czasami wydaje się, że te lub inne rzeczy przychodzą do nas ot tak, jakby za machnięciem czarodziejskiej różdżki albo z powodu kaprysu jakiejś wyższej istoty, to w rzeczywistości wszystko zależy od nas. Właśnie tego, między innymi, uczy dr Tara Swart w książce „Źródło. Jak zmienić swoje życie na lepsze”.
Czy można jednocześnie wychodzić ze strefy komfortu i trwać w stuporze wstydliwości? Czy można wierzyć w miłość i ze strachu się przed nią bronić? Czy można zaakceptować przeszłość i śmiało ruszyć w przyszłość? W drugim tomie cyklu „Begin Again” zatytułowanym „Trust Again” Mona Kasten bierze na tapet kolejną parę młodych ludzi z trudną przeszłością, którzy zasługują na szczęście.
JAK (ZNOWU) STRACIŁAM GŁOWĘ DLA BRYTYJSKIEGO AKCENTU
By policzyć wszystkie legendy o Jeźdźcu (-ach) bez głowy nie starczyłoby mi palców. I nic w tym dziwnego, skoro w mrocznej historii świata ludzie nierzadko tracili czerepy na polu bitwy – w faktycznej potyczce lub na skutek działania kata. „Sleepy Hollow” nie do podań się jednak odwołuje, a do XIX-wiecznego tekstu Washingtona Irvinga pod tytułem „Legenda o Sennej Kotlinie”. Trudno byłoby jednak nazwać produkcję Foxa ekranizacją, bo poza kilkoma imionami, raczej się z literaturą nie łączy.
Popularność „Jak mniej myśleć” Christel Petitcollin to rzecz, której obejmując patronat nad tym tytułem, kompletnie się nie spodziewaliśmy. Wydawało nam się, że gonitwy myśli to problem uciążliwy, ale mało powszechny. Że istnieje jakaś mityczna, piękna normalność, w której ludzie są szczęśliwi i wolni od wiecznego kwestionowania świata. Niezbyt pocieszająca wydaje się w tym kontekście nawet świadomość, że być może u części ta nadaktywność to cena za… bycie geniuszem.
Mitologia grecka jest obok egipskiej najbardziej rozpoznawalną mitologią na świecie. Zwykle, kiedy autor literatury popularnej sięga po jedną z tych koncepcji, automatycznie odkładam jego powieść na bok. Nie wydaje mi się bowiem, żeby miał wielkie szanse mnie zaskoczyć, czy choćby zainteresować. Na „Spętanych przez bogów” trafiłam przypadkiem, przeglądając biblioteczne półki. Odłożyłabym ich pewnie na miejsce, ale uwiodło mnie jedno ze zdań na okładce: „Wzbudza w niej (…) szaleńczą nienawiść”. Czyżby rewers love story?
Czy można czytać powieści o lecie zimą? Jasne! Nawet trzeba. Jak nigdy doceniamy wtedy wpływ literatury na nasze życie. Miłosne historie rozgrywające się w wakacyjnej scenerii czytane, gdy za oknem zimno, są w stanie ukoić (albo chociaż złagodzić) tęsknotę za minionym urlopem i letnimi sukienkami. Na pewno działa w ten sposób książka Kasie West „Miłość i inne zadania na dziś”.
Ostatnimi czasy odkrywam nowe oblicze Kinga. Mistrz grozy zwolnił nieco i rozgląda się teraz uważniej wokół siebie. W swoich poczytnych książkach umieszcza tropy problemów społecznych czy polityki. Jego powieści stają się krótsze, ale wciąż pełne są treści, jakkolwiek wiele sensów trzeba sobie dopowiedzieć. Tak było w przypadku „Pudełka z guzikami Gwendy” i tak jest w przypadku „Uniesienia”.
„Oto my” – opowiada głos zza kadru, przedstawiając kolejne postaci z 8-osobowej paczki. Nastolatki wsiadają na rowery i niczym bohaterowie z Kina Nowej Przygody mkną ku letnim uciechom. W ich życiach nie pojawi się jednak tego roku E.T., nie zbudują też samochodu zdolnego cofnąć ich w czasie. Bohaterowie debiutanckiego „My” René Ellera mają bowiem bardziej „dorosłe” plany na te wakacje.
Choć fabuła „Córki trenera” kręci się wokół sportu, to u jej podstaw leży nie sama dyscyplina (w tym przypadku tenis), lecz ludzie i ich emocje. Nie dajcie się więc zwieść pozorom – nowy obraz Łukasza Grzegorzka nie jest po prostu kolejną przypowiastką o trudnej drodze do sukcesu, tylko opowieścią o codzienności i relacjach międzyludzkich: rodzinnych, rówieśniczych, przypadkowych. I jako taka sprawdza się bardzo dobrze.Czytaj dalej →