Wyobraź sobie, że poznajesz w barze przystojnego mężczyznę (sorry, panowie, ten tekst dotyczy romansidła klasy D, więc to kobiety są modelowymi czytelnikami zarówno książki, jak i tej recenzji). Właściwie nie poznajesz. Widzisz w barze przystojnego mężczyznę, którego pragniesz jak szalona. I robisz wszystko, żeby zwrócić na siebie jego uwagę.
Pięć lat temu, swą premierę miało jedno z największych serialowych objawień stacji HBO – pierwszy sezon „Detektywa”. Wówczas narodziła się kolejna „showrunnerska” gwiazda – Nic Pizzolatto. Twórca wyrobił sobie niezłą markę i rok później stworzył kolejną część swojej produkcji, tym razem z aż CZTEREMA głównymi bohaterami. Odbiór nowej serii był jednak zdecydowanie gorszy. Pizzolatto postanowił na jakiś czas wstrzymać się z realizacją kolejnej odsłony cyklu. Dopiero po czteroletniej przerwie twórca powrócił do swojego projektu, produkując trzeci sezon „Detektywa”.
ŚMIERĆ, NOSTALGIA, STAGNACJA, APOKALIPSA… I ZWIERZACZKI
O istnieniu „Zwierząt z Zielonego Lasu” dowiedziałem się z rankingu ulubionych seriali jednej z osób piszących o sztuce filmowej. Z innych źródeł dowiedziałem się, iż jest to adaptacja prozy dziecięcej Colina Danna, a niektórzy uważają już tę produkcję BBC za klasykę animacji.
Czy „Powracający” Fabrice’a Goberta to serial będący francuskim odpowiednikiem „Nocy żywych trupów”? Nie, choć nie da się zaprzeczyć, że jest to opowieść o zombie. Dokładniej: inwazji zombie na małe miasteczko, która podzieliła lokalną społeczność na wrogie frakcje, barykadujące się w domach lub stające do walki z martwym najeźdźcą. Wciąż nie jest to jednak klasyczna historia o morderczych amatorach ludzkiego mózgu.
W 1957 roku powstaje jeden z klasyków epoki klasycznego Hollywood – „Dwunastu gniewnych ludzie” Sidney’a Lumeta. Kilkadziesiąt lat później swoją premierę ma „Locke” Stevena Knighta. Mimo ogromnej różnicy wieku oba obrazy skrzętnie korzystają z dobrodziejstw rewolucji dźwiękowej, eksponując w ten sposób dialog jako jedyną formę aktywności bohaterów oraz czynnik pchający fabułę do przodu. „Winni” w reżyserii Gustava Möllera również korzystają z podobnego chwytu.
To, że pragnę „Kociarza”, wiedziałam na długo przed jego oficjalną premierą. Przeczytałam udostępnione w sieci tytułowe opowiadanie ze zbioru i wpadłam po uszy. Później dorwałam kilka artykułów na temat książki i wywiad z autorką – Kristen Roupenian. To wszystko spowodowało, że w dzień premiery pobiegłam do księgarni i kupiłam ten (jak zapewniała machina promocyjno-dystrybucyjna) „portret pokolenia ery Instagrama, Tindera i #metoo”. Wróciłam do domu, zaczęłam czytać i uświadomiłam sobie, że… zostałam oszukana!
Styczeń. Czas zmian, postanowień i mojego ulubionego powiedzonka: „nowy rok, nowa ja” (modyfikowanego odpowiednio do nastroju danego dnia i zmieniającego się z czasem w „nowy rok, stara ja”). Jako że jestem raczej typem człowieka „wszystko albo nic” to początek każdego roku właśnie tak u mnie wygląda: skakanie od „zmienię wszystko” (motywacja level: miliard) do „to nie ma sensu, dajcie żyć” (zawijam się w burrito z kołdry z łezkami w oczach). Niezależnie jednak od tego, na którym biegunie się właśnie znajduję, jedno pozostaje niezmienne: moja miłość do prowadzenia zapisków, planowania i prób ogarnięcia rzeczywistości.
Czy babom jest zawsze pod górkę? Tak (#patriarchat), ale niekoniecznie w górach. Już nie. Chociaż kiedyś było im bardzo ciężko, jak słusznie zauważa Natalia Tomasiak w rozdziale swojej książki zatytułowanym „Góry są dla kobiet”. Autorka przywołuje tu postacie najsłynniejszych polskich taterniczek, alpinistek i himalaistek, które wbrew wrogości środowiska przetarły szlaki i udowodniły mężczyznom, że kobieta chce i potrafi zdobywać najwyższe szczyty.
Aleksandra Chrobak, która w ubiegłym roku debiutowała tomem „Beduinki na Instagramie. Moje życie w Emiratach”, tym razem zabiera nas w nieco chaotyczną, ale i fascynującą podróż po Iranie, jednym z (naj)ważniejszych dla siebie miejsc na ziemi (autorka jest iranistką, wracającą regularnie do kraju nad Zatoką Perską; kończy zresztą swoją nową książkę nieco sztampowym, ale jakoś ujmującym: Mimo tylu lat podróży po Iranie wciąż nie mam dosyć. Muszę tu wrócić).
Bardzo lubię thrillery. A thrillery psychologiczne to już w szczególności. Dodajcie do tego wątki LGBT (bohaterkami „Zabij i żyj” są Jules i Jackie, które są swoimi żonami) i toksyczne uczucie, a macie to, co wprost uwielbiam (w każdym tekście kultury). Dlatego nie mogłam się doczekać obejrzenia filmu z repertuaru tegorocznej Fest Makabry (to już 3 edycja!). Oczywiście świetny trailer też zrobił swoje…
Okładka książki „Czego nie powiedziałam” Małgorzaty Garkowskiej zdecydowanie przyciąga uwagę. Do tego stopnia, że postanowiłam sięgnąć po tę lekturę bez czytania jakichkolwiek recenzji czy komentarzy. Skusiły mnie barwy, które idealnie wpisują się w panującą aktualnie porę roku oraz zamyślony wzrok błękitnookiej kobiety. Przyznaję, że w pierwszym momencie nie zwróciłam uwagi na różnicę między przekazem obrazu a samym tytułem powieści.
PODOBNO Z RODZINĄ NAJLEPIEJ WYCHODZI SIĘ NA ZDJĘCIU
W życiu każdego człowieka dzieciństwo jest okresem, do którego wraca się z przyjemnością i nostalgią. Ten okres do pewnego stopnia kształtuje dorosłą postawę, dlatego – ile historii, tyle osobowości. „Szklany zamek” to ekranizacja powieści o tym samym tytule, której bohaterką (a zarazem autorką) jest Jeannette Walls. Dziennikarka „New York Timesa” postanowiła zapisać na kartach historię życia swojej rodziny, która nie należała do typowych. Powieść została zaadaptowana przez Destina Daniela Crettona. Jest to produkcja z 2017 r., a polską premierę miała dopiero na festiwalu Kamera Akcja.
„Żniwa” to pełnometrażowy debiut Ettiene Kallosa, mający premierę podczas tegorocznej edycji festiwalu w Cannes. Był to jeden z filmów, na który świat kina czekał cierpliwie prawie 10 lat. Właśnie tyle czasu minęło od ostatnich, obiecujących krótkometrażówek twórcy – „Doorman” (2006) oraz „Ersgeborene” (2009). Kallos zadebiutował pełnym metrażem w wielkim stylu – z dopracowanym scenariuszem, ukazującym miejsce człowieka we współczesnym świecie; oraz niezwykłymi zdjęciami autorstwa Michała Englerta.
… jest chyba bardzo ciężko. Ja z pewnością nie dałabym rady wytrzymać medialnej nagonki i potoku hejtu wylewanego przez internautów pod każdym artykułem o mnie np. na Pudelku. A jest ich całe mnóstwo (i artykułów i hejtów). Przykłady? Karolina Szostak po spektakularnej metamorfozie pojawia się na ściance („Czekamy na efekt jo-jo!”, „Wolałam ją jak była okrąglejsza, teraz jest jakaś taka wysuszona”), Karolina Szostak oświadcza w wywiadzie, że jest gotowa na miłość i chce mieć dziecko („Co za desperatka!”, „Niedługo wyskoczy z lodówki”), Karolina Szostak pojawia się na imprezie z okazji nowej ramówki jej stacji macierzystej – Polsatu („Zatrudnij stylistę!”, „Ale ma brzydkie nogi”, „Ktoś tu przeholował z samoopalaczem”). Koszmar!
Nad niektórymi filmowymi biografiami znanych zespołów muzycznych lub wokalistów ciąży pech. Martin Scorsese po latach perturbacji z dziełem opowiadającym historię Franka Sinatry porzucił ów projekt. Nadchodzące „Bohemian Rhapsody” w reżyserii Bryana Singera, przedstawiające drogę do sławy grupy Queen, również zmagało się z ogromem problemów (ten obraz akurat doczeka się jednak swojej premiery kinowej, choć po ośmiu latach od zaanonsowania produkcji). Powodem podobnych sytuacji są zwykle nieporozumienia scenarzystów z krewnymi przedstawianej postaci, dotyczące sposobu ukazania protagonisty. W tej patowej sprawie jednym z remedium okazuje się zazwyczaj zmiana twórców fabuły. „Wielkie życie” z 2004 roku zmagało się z podobnymi trudnościami. Czytaj dalej →