tajemniczy mężczyzna recenzjaKTOŚ SPAŁ W MOIM ŁÓŻECZKU!

Wyobraź sobie, że poznajesz w barze przystojnego mężczyznę (sorry, panowie, ten tekst dotyczy romansidła klasy D, więc to kobiety są modelowymi czytelnikami zarówno książki, jak i tej recenzji). Właściwie nie poznajesz. Widzisz w barze przystojnego mężczyznę, którego pragniesz jak szalona. I robisz wszystko, żeby zwrócić na siebie jego uwagę.

Wytaczasz najcięższą kokieteryjno-flirciarską artylerię – odrzucanie włosów na plecy, gryzienie plastikowej słomki z drinka, mrużenie oczu, głośny śmiech. Udaje się! Facet podchodzi do ciebie i proponuje wyjście z lokalu. Nie gadacie, nie przedstawiacie się sobie, nic o nim nie wiesz. Lądujecie u ciebie w domu, w twoim łóżku i uprawiacie cudowny seks. Seks stulecia. A rankiem on znika. No cóż, c’est la vie. Zdarza się. Kto nie przeżył one night standu, niech pierwszy rzuci kamieniem… Ale, ale… za kilka dni ni stąd, ni zowąd Tajemniczy Mężczyzna (tak zaczynasz go nazywać, a dodatkowo używasz skrótowca TM, również w rozmowach ze swoimi przyjaciółkami) pojawia się w Twoim łóżku w nocy i funduje ci kilka orgazmów, by nad ranem znowu się ulotnić. I tak co kilka dni, przez półtora roku. Nie pytasz, jak ma na imię; nie chcesz wiedzieć, jakim cudem dostaje się do Twojego mieszkania; nie dociekasz, kim właściwie jest i czy przypadkiem nie cierpi na jakąś chorobę weneryczną. Nic z tych rzeczy. Absurdalne? Głupie? Nielogiczne? Krypne? Witaj w świecie wykreowanym przez Kristen Ashley.

tajemniczy mężczyzna recenzjaA jest to świat doprawdy dziwaczny, który można określić jako konglomerat esencji wyciągniętych z harlequinów, filmów akcji z lat 90. (takich z Jeanem Claudem Van Dammem i Stevenem Seagalem) oraz „Seksu w wielkim mieście”. Serio. Mamy więc romansową fabułę, która rozgrywa się na tle pożarów i strzelanin, motyw „zadarcia z niewłaściwymi ludźmi”, gang motocyklowy i prywatny oddział komandosów, a to wszystko skąpane w erotycznych opisach i wyznaniach miłości do szpilek od Jimmy’ego Choo. W dodatku naszym przewodnikiem po całym tym bałaganie jest Gwendolyn Kidd – jedna z najbardziej irytujących kobiecych postaci, jaką kiedykolwiek spotkałam na kartach powieści wszelakich. Ja wiem, że inteligentna, samoświadoma, wyzwolona i zaradna bohaterka nie nadaje się zbytnio na protagonistkę romansu (jasne, konwencję można nagiąć, ale raczej nie w przypadku kategorii D, z którą mamy tu do czynienia), ale dlaczego od razu trzeba celować w totalnie przeciwny biegun i tworzyć zdzirowatą, głupkowatą, masochistyczną i niemającą do siebie za grosz szacunku materialistkę? Gwendolyn jest jakby ucieleśnieniem wszystkich najgorszych stereotypów dotyczących kobiet. Jej modus egzystencji można by streścić w zdaniu: „Potraktowałeś mnie jak śmiecia i obiecałam sobie, że już więcej się do ciebie nie odezwę… O Boże! To bransoletka od Tiffany’ego?! Tak bardzo cię kocham, misiu” albo „Założyłeś w moim domu podsłuch i kamery, żeby kontrolować moje życie i sprawdzać, czy nie umawiam się z innymi kolesiami? Awwww! Zadzwonię do dziewczyn i powiem im, jak ci na mnie zależy!”… A jakby tego było mało, autorka uczyniła z niej narratorkę i przedstawia akcję z jej perspektywy. Litości. Wydaje się, że Ashley lubi takie ekstrema, bo TM, a właściwie Cabe „Hawk” Delgado to z kolei ucieleśnienie typu macho. Jest byłym żołnierzem, ma tajemniczą firmę ochroniarską, w której dowodzi szwadronem komandosów, trzęsie całym miastem, a w dodatku jest nieziemsko przystojny i cudowny w łóżku. Mówi niewiele (jego najczęstszą kwestią jest „Mała…”), jest stanowczy i porywczy, działa często na granicy prawa, ale nie spotykają go za to żadne konsekwencje.

Kto byłby modelową czytelniczką „Tajemniczego mężczyzny”? Nie wiem. Może ktoś, kto tak jak ja uwielbia kicz i przesadę? A może wręcz przeciwnie, ktoś, kto tego kiczu, wewnętrznej niekoherencji i dziwaczności w ogóle by nie zauważył? Bo nie chcę wierzyć, że na świecie są kobiety pokroju Gwendolyn, które mogłyby się z nią utożsamiać. Proszę, nie. Jedno jest pewne, czytałam „Tajemniczego mężczyznę” z mieszaniną wstydu (że sięgnęłam po coś tak złego), ekscytacji, niedowierzania (kto tym razem zakocha się w bohaterce, a kto ją porwie), złości (dlaczego protagonistka jest taką kretynką?!) i dziwacznej przyjemności. Książka ta zdecydowanie wpisuje się w estetykę „zdechłego gołębia” (wymyśliłam kiedyś ten termin, z lubością używam go do dziś, robią to również moi przyjaciele, muszę to chyba opisać w jakimś naukowym artykule 😉 ), czyli czegoś, na co nie chcesz patrzeć, ale z drugiej strony nie możesz przestać, to trochę jak guilty plesaure i kategoria „tak złe, że aż dobre” w jednym. Jeśli więc jesteś fanką/fanem kiczu i/lub zdechłych gołębi, to przeczytaj „Tajemniczego mężczyznę”, ale pamiętaj, że robisz to na własną odpowiedzialność. Ja natomiast postanowiłam ocenić tę książkę z perspektywy „normalnego czytelnika”, więc daję mocne dwa na dziesięć i nie polecam.

ocena 2

Edyta Janiak