winniSZUM TŁA

W 1957 roku powstaje jeden z klasyków epoki klasycznego Hollywood – „Dwunastu gniewnych ludzie” Sidney’a Lumeta. Kilkadziesiąt lat później swoją premierę ma „Locke” Stevena Knighta. Mimo ogromnej różnicy wieku oba obrazy skrzętnie korzystają z dobrodziejstw rewolucji dźwiękowej, eksponując w ten sposób dialog jako jedyną formę aktywności bohaterów oraz czynnik pchający fabułę do przodu. „Winni” w reżyserii Gustava Möllera również korzystają z podobnego chwytu.

Na tym jednak kończą się wszystkie podobieństwa. Obraz Möllera nie jest może  wyjątkowo wywrotowy w kontekście zmian w gatunku, który reprezentuje, ale dodaje do niego ważną cegiełkę. Zmienia reguły jego gry, wykorzystując dźwięk w sposób niemal równie kreatywny, co w obrazie „M – morderca” – wyreżyserowanym przez mistrza kina niemieckiego, Fritza Langa.

winni plakatReżyser otwiera widzom drzwi jednej z kopenhaskich dyspozytorni numeru alarmowego. Pracuje w niej Asger Holm (Jakob Cedergren), policjant, który za popełnione wykroczenie zostaje zdegradowany do roli dyspozytora linii 112 na czas nieokreślony, a przynajmniej do momentu, gdy sprawa nie zostanie rozwiązana przez sąd. Podczas jednej ze zmian bohater odbiera telefon od zdenerwowanej kobiety. Na podstawie przeprowadzonej rozmowy protagonista domyśla się, iż ta została porwana. Połączenie zostaje nagle zawieszone i w tym momencie rozpoczyna się gra o życie kobiety. Czy uda się uratować ją z rąk porywacza?

Już w pierwszym ujęciu Möller za pomocą detalu ukazuje nam innego, równorzędnego bohatera opowieści, czyli słuchawkę. To ona stanowić będzie jedyny łącznik Asgera z uprowadzoną oraz innymi postaciami. Cała dramaturgia oparta jest na dialogu – reżyser z właściwą sobie maestrią kapitalnie konstruuje przestrzeń poza oknami dyspozytorni przy pomocy różnorakich szumów i hałasów. Każda kropla deszczu, ryk przyspieszającego samochodu, odbijające się od ścian echo, pomruk kroków czy szelest materiału sprawia, że odbiorca z łatwością rozpoznaje, z kim rozmawia główny bohater, co robi i gdzie się znajduje. Twórca kreuje napięcie godne wręcz „Okna na podwórza” autorstwa samego mistrza suspensu, Alfreda Hitchcocka.

Wybór konwencji thrillera, którego akcja rozgrywa się w jednym miejscu oraz zdecydowanie się na to, by czas fabuły równał się czasowi ekranowemu, sprawił, iż autor musiał pozwolić sobie na swego rodzaju ustępstwa. Mimo że reżyser stara się opowiadać sugestywnym obrazem – za pomocą zbliżeń zarówno na detale, jak i na twarz protagonisty (u którego stres maluje się w oczach, zmarszczkach i ruchach rąk) – to scenariusz za często przekazuje informacje w sposób dosłowny. Sama postać Asgera, kreowanego na antywesternowego ostatniego sprawiedliwego, uzbrojonego jedynie w zestaw słuchawkowy z podłączonym mikrofonem, jest personą zbyt płytką, możliwą do określenia maksymalnie dwiema cechami charakteru. Pojawiający się w filmie motyw odkupienia, ponownie charakterystyczny dla westernów, ma za mało czasu ekranowego, aby odpowiednio wybrzmieć. Jednocześnie wydaje mi się jednak, że dłuższy film byłby najzwyczajniej nudny.

Oczywiście znajdą się i tacy malkontenci, którzy będą uważać, iż to wszystko już w kinie było, konwencja ta nie jest czymś zanadto odkrywczym, a twistu fabularnego można się w „Winnym” domyślić. Trudno nie przyznać im racji, niemniej film swą podstawową gatunkowo funkcję (wywoływanie uczucia stresu i napięcia) spełnia znakomicie, używając przy tym niekonwencjonalnych środków. Tak jak komedia ma śmieszyć, a melodramat wzruszać, tak thriller Gustava Mollera trzyma na widza na krawędzi załamania nerwowego czy innego zawału.

ocena 6

Maciej Kordal