sweetbitter ocena51% PROCENT

Torfowa whisky, surowe ostrygi, płatki trufli. Poezja, slow cinema, performance art. Doświadczenia dla wybranych, stymulujące nielicznych, rozumiane przez garstkę. „Sweetbitter”, debiut Stephanie Danler, to historia opowiadająca o nieoczywistej wrażliwości w specyficznym świecie. By ją zrozumieć, trzeba ją poczuć. By ją poczuć, trzeba mieć w sobie choć odrobinę sentymentu dla dekadencji i krztynę poczucia zagubienia.

Po łososiowej okładce z potłuczonym kieliszkiem odrobinę wypełnionym winem spodziewałam się raczej prostej historyjki miłosnej. Niczym bohaterowie „Sweetbitter” dałam się zwieść pozorom, pierwszemu wrażeniu, schematycznym skojarzeniom przekładanymi między podobnymi na pierwszy rzut oka obiektami. Nie zastanawiałam się nad tym, dlaczego straszący ostrymi brzegami kieliszek, jest jedynym świadectwem rozpadu – wokół brakuje szklanych odłamków, czy kropli rozlanego wina. Nie sądziłam, że przedstawiona na okładce skorupa nie jest symbolem okrucieństwa albo pasji, ale samego życia. Trudnego, raniącego, cierpkiego, słodkiego, nęcącego, kuszącego, budzącego pragnienie. Mogłabym tak długo wymieniać, ale wszystko to dałoby się równie dobrze zamknąć w potłuczonym kieliszku z czerwonym winem na łososiowym tle.

sweetbitter okładkaTess to jeden z archetypów amerykańskiego świata. Ma 22 lata, jest inteligentna, pochodzi z miasta, o którym nikt nigdy nie słyszał i czuje, że to miasteczko i proste życie zwyczajnie ją duszą. Czyta trudną poezję i snuje sprzeczne marzenia, w których „tradycyjne” potrzeby mieszają się ze sprzeciwem przeciwko ustanowionym zasadom. Chce mieć wszystko, choć wierzy, że niczego nie potrzebuje. Właśnie dlatego zostawia ojcu jedynie kartkę i znika ze swojego „nigdzie”, obierając za cel Nowy Jork. W swojej mieścinie mogła być kimś – tajemnicą, dziwaczką, famme fatale – w Nowym Jorku jest pyłkiem. Zaczyna więc tak jak wszystkie inne, przekonane o tym, że czeka je coś więcej, dziewczyny – od poszukiwania pracy, jakiejkolwiek pracy. Los chce, że trafia do Tej Restauracji. I to zmienia ją na zawsze. Tess poznaje smaki ekskluzywnego jedzenia, parszywych melin, narkotykowego haju, cielesnych potrzeb i okrutnej miłości.

Z jednej strony „Sweetbitter” to naturalistyczne przedstawienie pracy w restauracji. Potu, łez, długich zmian, stresu, dram, fizycznych i psychicznych stanów na krawędzi. Czytelnik dostaje wgląd w hierarchię i zasady tego tajemniczego, rozgrywającego się zawsze poza zasięgiem jego wzroku świata. Jest brudny, nieprzyjemny, porażająco skrajny – jestem wręcz przekonana, że znaczna część odbiorców zwyczajnie nie da mu wiary. Nie ma w tym nic dziwnego, ludzie nie lubią przyjmować prawdy. Nie chcą wiedzieć, co tak naprawdę kryje się pod wyprasowanymi białymi koszulami, wyuczonymi uśmiechami i sprawnymi ruchami kelnerów, kucharzy oraz pozostałej obsługi.

Z drugiej strony Danler próbuje erotyzować smaki i uczynić ze swojej powieści studium smakosza. W długich opisach procesu doświadczania win czy sezonowych produktów nawiązuje do historii ich narodzin, emocji towarzyszących ich kosztowaniu oraz pewnej kulturowej symboliki, otoczce spożywania – gdzie, kiedy, z kim, jak. Niestety, ta część „Sweetbitter” jest w moich oczach najmniej udana (choć i tu zdarzają się fragmenty wręcz wyjątkowe w swej intymności). Większość opisów wydaje się przekombinowana, zbyt egzaltowana, wyuczona, niedotykająca właściwych strun. Rzadko czułam na języku wyobrażoną gorycz czy słodycz. Częściej jedynie niespełnioną obietnicę, pełne zawodu nic.

Może największym kłamstwem, w które pozwalałam sobie wierzyć, było to, że jest niezastąpiona – że wszyscy jesteśmy niezastąpieni.

W centrum znaczeniowym powieści nie znajduje się jednak ani omówienie zmagań pracowników restauracji, ani rozumienie wyjątkowości zmysłu smaku. „Sweetbitter” to historia o liminalności (byciu pomiędzy). Tess nie jest już dzieckiem, ale trudno byłoby uznać ją za dorosłą; podejmuje decyzje świadczące o jej samodzielności, ale tak naprawdę nie jest samodzielna; chce być dojrzała, ale tkwi przy emocjonalności splecionej z marzeń i artystycznej wrażliwości. Protagonistka, jak wielu młodych ludzi dzisiaj, nie potrafi się odnaleźć. Wyznacza własne wątłe granice, które stale przekracza, mając nadzieję, że za kolejną barierą skrywa się jakaś prawda o niej, wskazówka dotycząca dalszego życia. Ma wielkie plany i żadnych planów. Wie, czego chce i jednocześnie nie ma pojęcia. Pod tym względem czułam z Tess pewne powinowactwo dusz. Jednak Tess nie wiedzie jedynie romantycznego, niepewnego życia. Jest też kapryśna i egoistyczna (co chwilami czyni ją trudną w odbiorze), bardzo odległa mojemu myśleniu o świecie.

W pewnym sensie „Sweetbitter” to również historia o miłości. Opisywane uczucia i relacje nie są jednak typowym przykładem współczesnych romansów zawsze wieńczonych happy endem. Tutaj zakochanie ma słodko-gorzki smak. Radość przeplata się z poniżeniem. Pasja i namiętność z okrucieństwem i nienawiścią. Tess wikła się w relację toksyczną, przerastającą jej młodzieńcze doświadczenia oraz możliwości. Ta miłość z góry skazana jest na porażkę, ale w wieku 22 latach zaakceptowanie podobnej prawdy graniczy z cudem. Tess musi więc cierpieć. Jest w tym cierpieniu jednak jakieś okrutne piękno, od którego trudno oderwać wzrok.

Ból wydaje nam się znajomy. To nasz barometr rzeczywistości. Za to przyjemności nigdy nie ufamy.

Wrażenia wynikające z wybranych dla powieści tematów potęgowane są przez formę, w jakiej pisarka serwuje swoją opowieść. Podstawowy podział to części-pory roku, które dyktują emocjonalność bohaterki, popychając ją raz w ramiona młodzieńczego wiosennego ożywienia, by później wrzucić ją w kocioł jesiennej melancholii. Inny element to fragmentaryczność, wręcz wrażeniowość narracji. Całość składa się z luźno powiązanych impresji z bliżej nieokreślonym związkiem czasowym – nie wiadomo, czy kolejne wydarzenia rozdzielają godziny, dni czy tygodnie. Zabieg ten potęguje jeszcze wrażenie trwania w bezczasie, dziwnym niebycie, w którym człowiek zmienia się i ewoluuje pomimo pewnej dziwacznej, połączonej z entropią, stałości otoczenia.

Nic dziwnego, że o debiucie Danler zrobiło się na świecie głośno. „Sweetbitter” wyjątkowo dobrze wpisuje się w dzisiejsze niepokoje ludzi przed trzydziestką – głodnych wrażeń i pożądających pewności, rozedrganych pomiędzy pragnieniami i oczekiwaniami. Nie jest to jednak powieść dla wszystkich. Tak jak nie dla wszystkich są wytrawne wina czy poezja Sylvii Plath.

ocena 8

Alicja Górska