zwierzęta z zielonego lasuŚMIERĆ, NOSTALGIA, STAGNACJA, APOKALIPSA… I ZWIERZACZKI

O istnieniu „Zwierząt z Zielonego Lasu” dowiedziałem się z rankingu ulubionych seriali jednej z osób piszących o sztuce filmowej. Z innych źródeł dowiedziałem się, iż jest to adaptacja prozy dziecięcej Colina Danna, a niektórzy uważają już tę produkcję BBC za klasykę animacji.

Przejrzałem pośpiesznie ilustracje w wyszukiwarce grafik Google, a ostatnim punktem mojego researchu miało być obejrzenie fragmentu, by zobaczyć, jak wyglądają postacie wprawione w ruch. Niemałe było moje zdziwienie, kiedy pierwszym filmikiem wyświetlonym w wynikach wyszukiwania po wpisaniu odpowiedniej frazy w bazie serwisu YouTube okazało się wideo zatytułowane „The saddest death scenes in Animals of Farthing Wood”. Wtedy też zapadła decyzja, że zapoznam się z całą serią.

zwierzęta z zielonego lasu plakatGdy ludzie decydują się zrównać Zielony Las z powierzchnią ziemi, grupa zwierząt, z których najważniejsze to Lis, Borsuk, Żmija, Sowa, Łasica i Ropuch, postanawia opuścić rodzinny dom i udać się do odległego Rezerwatu Białego Daniela, gdzie ludzie nie mają prawa ingerować w naturę. Przed wyruszeniem składają obietnicę, że dla własnego bezpieczeństwa od momentu rozpoczęcia podróży nie będą na siebie polować. Zwierzęta dowodzone przez lisa i prowadzone przez Ropucha, wyruszają w długą drogę do nowego domu.

Szczególnie ciekawy wydał mi się pomysł paktu o nieagresji między mieszkańcami Zielonego Lasu. Walka z naturalnymi instynktami w imię wspólnego dobra może sugerować coś na wzór początku cywilizacji. Ta idea rozwija się dalej, ale ja zdradzę jedynie, że w ostatnim sezonie pojawia się aluzja związku między przedstawicielami różnych gatunków zwierząt. Sam motyw pokazania zjadania jednych zwierząt przez inne jest ciekawy. Wszak Tygrysek nigdy nie polował na Prosiaczka. Dlaczego nie? Zresztą proces pożerania nie jest nadmiernie eksponowany widzowi czy podkreślany rozlewem krwi, trudno tu mówić o przerysowanej brutalności.

Oczywiście w przypadku animacji z bohaterami zwierzęcymi na pierwszy rzut oka widać pewne metafory – lisek chytrusek, sowa przemądrzała itd. Twórcy „Zwierząt z Zielonego Lasu” poszli jednak nieco dalej w tego typu odwołaniach, czego dobitnym przykładem jest choćby małżeństwo bażantów. U tych ptaków samce charakteryzują się pięknym, kolorowym upierzeniem, by w okresie godowym zwabiać samice. Te zaś są szare i znacznie mniejsze od partnerów. Na gruncie owej historii pokazano tę zależność jako toksyczny związek egoistycznego, zadufanego w sobie bażanta z całkowicie zdominowaną samicą, której ten pierwszy wypomina, iż jest nijaka czy pospolita. Ta, by zasłużyć na uczucie, pokornie spełnia jego zachcianki, choćby zdobywając pokarm (to samice bażantów polują).

Podczas obserwacji tej zoologicznej wędrówki ludów, przypomina się widzom znany z kina drogi schemat, który zakłada, że podróż może stanowić cel sam w sobie. Tu nierzadko staje się ona też walką z własnymi demonami, drapieżnymi instynktami, strachem, a przede wszystkim zwątpieniem w wizję upragnionego raju, jakim jest rezerwat. Bohaterowie nie mają pewności, czy ten w ogóle istnieje, czy uda się do niego dotrzeć, a nawet jeśli, to czy nie okaże się kolejnym piekłem, niczym w „Gronach gniewu” Steinbecka.

Spoiwem trzymającym tę przedziwną drużynę razem jest Lis. To od niego zaczął się proces przemiany. On zdecydował, że poprowadzi towarzyszy do „ziemi obiecanej” i zgłosił pomysł o zawieszeniu polowań między sobą. Jego zachowanie jest właściwie nielogicznie, znacznie łatwiej byłoby mu samemu odbyć tę drogę. On jednak wierzy w to, co robi (choć inni nie zawsze). Młodsi widzowie mogą oczywiście nie zauważyć postawy mojżeszowej u tego bohatera. Z pełnym przekonaniem przypomina reszcie, że tylko razem mają szansę na sukces, co zawsze znajduje potwierdzenie – gdy ktoś odłącza się od grupy, spotyka go marny los. Niestety nie wszyscy dotrą do upragnionego celu. Co ciekawe w serialu nie działa zawieszenie czasu; widać, że bohaterom przybywa lat. Starzeją się, umierają, dojrzewa ich potomstwo. Normalne jest więc choćby, że Królik ma kilka żon w trakcie trwania serii. W końcu najważniejsze to zapewnić przetrwanie gatunkowi, prawda?

Chciałbym poświęcić jeszcze parę słów sferze wizualnej produkcji. Zachwycić się można detalami rysunku, za którego sprawą starano się dokładnie oddać prawdziwe, znane z codzienności wizerunki zwierząt. Szczegółowość zdumiewa także w przedstawieniu lasu. Dostrzegalne na dalszym planie operowanie pastelowymi barwami, światłem oraz różnymi odcieniami szarości, by stworzyć iluzję mgły, przywodzi na myśl impresjonizm. Na poziomie realizacji istotną sprawą jest także dubbing. Od irytującego pisku Łasicy, po Sowę przemawiającą protekcjonalnym tonem niczym HAL 9000 – sądzę, że wszystkie role zostały tu bezbłędnie dobrane. Jako ciekawostkę dodam, iż Borsukowi (mojej ulubionej postaci) użyczył głosu Ron Moody, nominowany do Oscara za film „Oliver!” Carola Reeda.

Przyznaję, że w ostatnim czasie „Zwierzęta z Zielonego Lasu” stały się moją małą fascynacją i wszystkich spotkanych znajomych wypytuję, czy w dzieciństwie mieli może szczęście zetknąć się z tą animacją. Mam nadzieję, że jeżeli w czyjejś głowie kołatały się dotąd wątpliwości dotyczące pokazania tak realistycznej animacji dzieciom, to udało mi się je rozwiać, a i wszystkich dorosłych zachęcić do seansu.

ocena 7,5

Maciej Krauze