BEZTROSKA PUŁAPKA
Coraz częściej mówi się o prawie do wybierania rodziny. O tym, że na szacunek i miłość trzeba sobie zasłużyć, że genetyka nie jest gwarantem więzi i uczuć, że biologia to nie obowiązek wybaczania traum czy akceptowania bólu. „Złodziejaszki” Hirokazu Koreedy, zgodnie z dotychczasowym emploi reżysera, w dużej mierze opowiadają właśnie o tym, ale również o samotności i sensie życia.
Podobnie jak wcześniejsze dzieła twórcy, tak i „Złodziejaszki” za centrum swojej opowieści przyjmują rodzinę. Pod jednym dachem mieszka pięć osób, które utrzymują się z dorywczych prac, drobnych oszustw oraz pomniejszych kradzieży. Osamu (Lily Franky) i jego syn Shota (Jyo Kairi) mają swoje wyuczone gesty oraz sposoby na podbieranie rzeczy z okolicznych sklepów. Żona Osamu, Nobuyo (Sakura Andô), dokładnie sprawdza kieszenie prasowanych ubrań, licząc na jakiś łup. Nawet babcia (Kirin Kiki) oraz pełna uroku Aki (Mayu Matsuoka) oddają się specyficznym procederom. Dziwaczne, ale w jakiś sposób ustabilizowane życie rodziny zmienia się, gdy pod ich opiekę trafia kilkuletnia dziewczynka Yuri (Miyu Sasaki).
Niełatwo opowiadać o biedzie bez pewnej ciężkości. Filmowe obrazy niedostatku pełne są przemocy, uzależnień i dramatów. Nie dotyczy to jednak „Złodziejaszków”. Koreeda opowiada o ludziach biednych, ale nie patologicznych. Nawet ich sklepowe kradzieże czy prostytuowanie się jednej z bohaterek mają w sobie jakiś urok, element zabawy, zaskakującej lekkości. Już od pierwszych kadrów ma się wrażenie rodzinnego ciepła, bliskości oraz istnienia specyficznej filozofii życia opartej na szczęśliwym przeżywaniu każdego dnia.
Bohaterowie nie kradną i nie zarabiają, żeby się dorobić czy wyrwać z obecnej rzeczywistości, lecz po to, by móc doczekać kolejnego miesiąca, a potem jeszcze jednego, i jeszcze jednego. Ich marzenia są dużo prostsze, związane z dostatkiem emocjonalnym. Nawet kiedy wyrażają tęsknotę za rzeczami materialnymi (jak Osamu przemierzający puste pokoje budowanego bloku czy rzucający sobie piłkę zrobioną z nadmuchanej torebki foliowej), to przez pryzmat potencjalnych sytuacji rodzinnych i uczuć. Kiedy w ich życiu pojawia się więc Yuri, wątpliwości nie trwają długo. Mają świadomość, że nowa podopieczna może na nich sprowadzić kłopoty – prawne oraz związane z niedostatkiem (w końcu to kolejna osoba do wyżywienia) – ale wiedzą również, jak bardzo kilkulatka ich potrzebuje.
„Złodziejaszki” to film zbudowany na przeżywaniu i doświadczaniu. Plastycznie i sugestywnie przedstawione zmiany pogodowej aury – mroźne wieczory, deszczowe popołudnia, słoneczne letni dni na plaży – oddziałują na widza, pozwalając mu odczuć upływ czasu, niezaznaczany w żaden inny konkretny sposób. Przeważające ciasne kadry tworzą nie tylko wrażenie naprawdę ścisłych zależności i bliskości bohaterów, ale też – zwłaszcza w połączeniu z licznymi sekwencjami „nudy” – ułatwiają wejście w świat Koreedy i utożsamienie się z protagonistami. Przez znakomitą większość filmu widz zbliża się do bohaterów, uczestniczy w ich codzienności, by ostatecznie… zostać brutalnie przebudzony w finale.
Historia przedstawiona w „Złodziejaszkach” okazuje się zupełnie inna, niż mogłoby wydawać się na początku. Ciepło bijące z ekranu ułatwia ignorowanie lub przeoczanie fragmentów „właściwej” opowieści, która przemycana jest między słowami oraz w drobnych, niepozornych gestach zrozumiałych jedynie dla tych, którzy byli z członkami tej rodziny od początku. Zaskakujące zakończenie dość brutalnie zmusza widza do skonfrontowania własnych wniosków z… no właśnie, z czym? Z prawdą? Co więcej, widz po tej konfrontacji musi coś z daną wiedzą zrobić, jakoś ją sobie poukładać, jakoś żyć, a to nie jest łatwe.
Co zaskakujące, „Złodziejaszki” większe wrażenie zrobiły na mnie już po seansie, w procesie porządkowania myśli, niż podczas samego seansu. W trakcie oglądania film Koreedy wydał mi się przyjemny, bezsprzecznie znakomicie opowiedziany i bardzo dobrze zrealizowany, ale nie wywołał we mnie większych emocji. Właśnie ta pozorna beztroska, z jaką – zdaje się – można podejść do „Złodziejaszków”, sprawia, że jest to tak doskonała filmowa pułapka.
Film miałam okazję zobaczyć podczas Festiwalu Transatlantyk 2019