Dwayne „The Rock” Johnson jest duży, łysy (choć w recenzowanym filmie akurat jeszcze nie), nosi obcisłe koszulki, a z unoszenia brwi zrobił swój znak rozpoznawczy. Poza tym… jakoś szczególnie upodobał sobie filmy rozgrywające się w dżungli. Kiedy zaczęły się występy The Rocka w zielonym piekle? Niemalże na samym początku jego kariery, bo w roku 2003 za sprawą filmu „Witajcie w dżungli”.
Bokeh to pojęcie z dziedziny fotografii, które polega na miękkim rozmyciu tła. Celem tego zabiegu jest usunięcie ze zdjęcia wszystkich elementów, które mogłyby odwracać uwagę od najważniejszego obiektu. Przy zastosowaniu bokeh nawet w najbardziej prozaicznych przedmiotach zaczynamy dostrzegać sens albo… jego brak. Co zobaczylibyście w najbliższej osobie, gdyby tło – inni ludzie na całym świecie – nagle zniknęło?
Chyba każdemu zdarzyły się momenty, w których marzył, by być kimś innym – zwłaszcza mając lat naście. Zazdrośnie spoglądaliśmy na popularniejsze lub bardziej atrakcyjne koleżanki, snuliśmy marzenia o zamienieniu przeciętnego życia na los księżniczki czy gwiazdy filmowej. W kulturze funkcjonuje zresztą wiele tematyzujących mnogość żywotów powiedzeń i frazeologizmów: od „kto czyta, żyje podwójnie” po „wchodzenie w czyjąś skórę”. Jakby to jednak było móc (a właściwie – być zmuszonym) od urodzenia każdego dnia budzić się w innym ciele?
Dwa lata temu Siobhan Vivian nie podbiła mojego serca. „Fatalna lista” okazała się… fatalna i szybko uleciała z mojej pamięci. W tym roku dałam jednak autorce jeszcze jedną szansę. „Słodko-gorzkie lato” miało być lekką wakacyjną lekturą, która odciągnie mnie od pełnego stresów codziennego życia. Czy tym razem autorce udało się podarować mi nieco wytchnienia? I tak, i nie.
Chociaż pierwsza część serii „Spętani przez bogów” reprezentowała wysoki poziom literacki na tle wielu podobnych utworów, to w moim rankingu nie zajęła – mimo oczekiwań – wysokiej pozycji. Po intrygującym początku wpadła bowiem w pułapkę powielania schematów i fabularnych uproszczeń. Miałam jednak nadzieję, że w drugim tomie autorka rozwinie skrzydła i pokaże, na co ją stać. Płonne były to oczekiwania.
Styczeń. Czas zmian, postanowień i mojego ulubionego powiedzonka: „nowy rok, nowa ja” (modyfikowanego odpowiednio do nastroju danego dnia i zmieniającego się z czasem w „nowy rok, stara ja”). Jako że jestem raczej typem człowieka „wszystko albo nic” to początek każdego roku właśnie tak u mnie wygląda: skakanie od „zmienię wszystko” (motywacja level: miliard) do „to nie ma sensu, dajcie żyć” (zawijam się w burrito z kołdry z łezkami w oczach). Niezależnie jednak od tego, na którym biegunie się właśnie znajduję, jedno pozostaje niezmienne: moja miłość do prowadzenia zapisków, planowania i prób ogarnięcia rzeczywistości.
Czy babom jest zawsze pod górkę? Tak (#patriarchat), ale niekoniecznie w górach. Już nie. Chociaż kiedyś było im bardzo ciężko, jak słusznie zauważa Natalia Tomasiak w rozdziale swojej książki zatytułowanym „Góry są dla kobiet”. Autorka przywołuje tu postacie najsłynniejszych polskich taterniczek, alpinistek i himalaistek, które wbrew wrogości środowiska przetarły szlaki i udowodniły mężczyznom, że kobieta chce i potrafi zdobywać najwyższe szczyty.
Okładka książki „Czego nie powiedziałam” Małgorzaty Garkowskiej zdecydowanie przyciąga uwagę. Do tego stopnia, że postanowiłam sięgnąć po tę lekturę bez czytania jakichkolwiek recenzji czy komentarzy. Skusiły mnie barwy, które idealnie wpisują się w panującą aktualnie porę roku oraz zamyślony wzrok błękitnookiej kobiety. Przyznaję, że w pierwszym momencie nie zwróciłam uwagi na różnicę między przekazem obrazu a samym tytułem powieści.
Nad niektórymi filmowymi biografiami znanych zespołów muzycznych lub wokalistów ciąży pech. Martin Scorsese po latach perturbacji z dziełem opowiadającym historię Franka Sinatry porzucił ów projekt. Nadchodzące „Bohemian Rhapsody” w reżyserii Bryana Singera, przedstawiające drogę do sławy grupy Queen, również zmagało się z ogromem problemów (ten obraz akurat doczeka się jednak swojej premiery kinowej, choć po ośmiu latach od zaanonsowania produkcji). Powodem podobnych sytuacji są zwykle nieporozumienia scenarzystów z krewnymi przedstawianej postaci, dotyczące sposobu ukazania protagonisty. W tej patowej sprawie jednym z remedium okazuje się zazwyczaj zmiana twórców fabuły. „Wielkie życie” z 2004 roku zmagało się z podobnymi trudnościami. Czytaj dalej →
Katarzyna Berenika Miszczuk jest żywym przykładem na słuszność argumentów mojego taty, który w młodości zdecydował się na studia medyczne – po tym jak nie dostał się na filologię polską – choć Jego wielką pasją od zawsze była literatura i pisanie. Nie podchodził do studiów humanistycznych ponownie, ponieważ jak twierdził: zawsze mógł zostać piszącym lekarzem, a to niemożliwe by zostać leczącym pisarzem. Miszczuk ma wykształcenie medyczne oraz 14 książek na swoim koncie. „Obsesja” to 13 z jej powieści. Czy to oznacza, że pechowa?
Tom Hanks to twarz poczciwej części Hollywood. Twarz solidnych (nawet, jeżeli nie zawsze kasowych) filmów i historii ze szczęśliwym zakończeniem. Bohaterowie Hanksa zwykle odnoszą zwycięstwo, choć niekoniecznie oczywiste. Nawet, jeżeli umierają, to ich śmierć staje się inspiracją dla istotnych przemian społecznych lub duchowych. W „Hologramie dla króla”, ekranizacji powieści Dave’a Eggersa, Hanks nie odchodzi od kojarzonego z nim klucza scenariuszowego.
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego pomimo ogromu świata, gdy przełączamy stacje z wieczornymi wiadomościami, okazuje się, że na wszystkich nadają dokładnie te same informacje? Czyżby na świecie działo się każdego dnia tylko tyle, ile może zmieścić się w jednym telewizyjnym dzienniku? Co, jeżeli to tylko ostatni etap starannie tuszowanych wydarzeń, przekłamań i manipulacji? Paweł Śmieszek w książce „Korpokracja”, pierwszego tomu serii „Imperium głupców”, dekonstruuje Stany Zjednoczone – z ich podejściem do wolności i niepodległości – i próbuje przedrzeć się przez dane „na pokaz”, by odkryć prawdziwe zależności między wielkimi korporacjami, polityką i wojnami.
Problem z filmem „72 godziny” mam nietypowy. Niby miał być to thriller i film akcji, a w rzeczywistości wyszła komedia. A może wcale nie komedia, tylko pastisz albo jakaś parodia? Może starzejący się Kevin Costner wyśmiewał, również starzejącego się, Liama Neesona? Bo przecież „72 godziny” to taka „Uprowadzona”, tylko jakaś… śmieszna.
Jakby nie patrzeć, los z Zaca Efrona trochę się naśmiewa: to, co przyniosło mu sławę w przeszłości, dzisiaj jest gwoździem do trumny jego aktorskiej kariery. Jest z nim trochę tak, jak z Miley Cyrus, która – by wyrwać się z disnejowskiego świata różu, świecidełek i tandetnego podrygiwania – musiała zrobić z siebie striptizerkę.
Aż trudno uwierzyć, że od wybuchu wampirycznego szału minęło już tyle lat. Uświadomiłam to sobie sięgając po serię Melissy de la Cruz, którą miałam w planach właściwie od chwili premiery, ale jakoś nigdy się nie składało. To nawet zabawne, że ostatecznie przystąpiłam do jej lektury dopiero na studiach i to z powodu motywacji, by stała się jedną z pozycji na liście bibliografii mojej pracy magisterskiej. Czy boleję nad tym, że tak długo zwlekałam z rozpoczęciem czytania serii „Błękitnokrwiści”?