ten niezręczny momentPOKOLENIE EGOISTÓW
Jakby nie patrzeć, los z Zaca Efrona trochę się naśmiewa: to, co przyniosło mu sławę w przeszłości, dzisiaj jest gwoździem do trumny jego aktorskiej kariery. Jest z nim trochę tak, jak z Miley Cyrus, która – by wyrwać się z disnejowskiego świata różu, świecidełek i tandetnego podrygiwania – musiała zrobić z siebie striptizerkę.

Zac Efron, jako facet, nie ma aż tak dużych szans na wyrwanie się z kina dla nastolatek poprzez striptiz, stara się jednak jak może i nie wychodzi daleko poza strategię Miley. W każdym kolejnym filmie bowiem pokazuje, jaki jest męski – dużo gada o penisach, uprawia seks z kim popadnie i zapuszcza coraz dłuższy zarost, tak jakby chciał zaakcentować swoje męskie instynkty. „Ten niezręczny moment” to kwintesencja starań Efrona. Miało być po męsku, a wyszło… jak zwykle.

ten niezręczny momentFilm w reżyserii debiutanta Toma Gormicana opowiada o trójce najlepszych kumpli. Mikey (Michael B. Jordan) to typ odpowiedzialnego, ustatkowanego faceta, który postępuje logicznie do tego stopnia, że znudzona nim żona – Vera (Jessica Lucas) – postanawia go rzucić dla jakiegoś napakowanego adwokata. Daniel (Miles Teller) to hulaka wpatrzony w Jasona (Zac Efron) jak w obrazek. Obaj szaleją po klubach i każdej nocy kończą w łóżku z inną kobietą. Mają tylko jedną zasadę – uciekać, gdzie pieprz rośnie, gdy dziewczyna zada im to jedno, jedyne pytanie: „I co dalej?”. Jak jednak głosi stare porzekadło: tylko krowa zdania nie zmienia. Co okaże się ważniejsze – uczucia, czy uparte stosowanie się do sprawdzonych rozwiązań? Czy Ellie (Imogen Poots) i Chelsea (Mackenzie Davis) zmienią duet bawidamków?

Przez większą część trwania domowego seansu starałam się zrozumieć, jaki cel przyświecał twórcom tego filmu. Dlaczego go nakręcili? Do czego zmierza ta fabuła? W głowie miałam to, a tymczasem na ekranie tylko „Dlaczego znowu srasz w moim kiblu?”, „Nie mogę się wysikać, wziąłem za dużo viagry i nie chce opaść” i „Niech nie wchodzi na górę, to męskie sanktuarium, nie będę mógł pierdnąć”. Gdzieś w połowie filmu doszło jednak do niemalże filozoficznej wymiany zdań pomiędzy postacią graną przez Zaca Efrona a filmową Ellie. Wtedy też zrozumiałam przesłanie „Tego niezręcznego momentu”, a zawierało się w prostym: „mówią, że należymy do pokolenia egoistów”.

Zdecydowanie jest to film o egoistach – o ludziach, którym wszystko przychodzi łatwo, a ich jedynym problem są oni sami (ewentualnie jeszcze ich strój). To trochę historia o współczesnych młodych osobach, którym brakuje w życiu celu i perspektyw; o strachu przed bliskością; o życiowym pędzie, przerażającej samotności i czerpaniu garściami z obrazów podawanych przez różnorodne media – seks, ciuchy, imprezy.

„Ten niezręczny moment” jest podobno komedią romantyczną. Owszem, znalazła się w nim garstka gagów, które mogą bawić. Nie są to żadne oryginalne rozwiązania, ale dostatecznie poprawnie wykorzystane, by zadrgał widzowi kącik ust, niemalże formując uśmiech. Wątpliwa byłaby kwestia romansowa (nie wiem, czy nie powinno się zacząć wyróżniać gatunku seksualnego wśród filmów), gdyby nie kilka ckliwych monologów i fragmentów z załzawionymi oczami. Jeżeli spodziewacie się czegoś w stylu „Bridget Jones”, „Notting Hill” czy „Pretty Woman”, to pudło.

W „Tym niezręcznym momencie” usłyszeć można kilka urokliwych melodii, które uruchamiają coś w sferze emocjonalnej widza. Jak sądzę, wiele znaczeń formowanych zostaje w tej produkcji wyłącznie dzięki melodiom. I nie chodzi mi tutaj o przewijające się przez cały film hity z muzycznych notowań, ale o subtelne nuty autorstwa Davida Torna.

Doceniam rozpaczliwe próby Zaca Efrona. Chłopak naprawdę walczy, by wydostać się z własnego stereotypu i zaistnieć w filmowym świecie jako ktoś więcej niż śpiewający koszykarz. „Ten niezręczny moment” jednak – w który zaangażował się swoją drogą także jako producent wykonawczy – nie pozwolił mu nawet zaistnieć jako najważniejsza z postaci na ekranie. Chociaż gra w filmie postać pierwszoplanową, dał się zepchnąć na dalszy tor Milesowi Tellerowi. To właśnie jemu, nie Efronowi, udało się zbudować sensowną postać i kilka razy wprawić widza w lepszy humor.

„Ten niezręczny moment”  raczej nie nadaje się na pierwszą randkę (a przynajmniej nie jest wyborem typowym i bezpiecznym), nie sprawdza się też do resetowania mózgu po ciężkim dniu, nie zmusza do intelektualnego wysiłku, nie jest produkcją stereotypowo kobiecą ani męską. Niby początkowo jako komedia prezentuje się przyzwoicie, ale później, gdy przybiera formułę komediodramatu, jest już znacznie, znacznie gorzej. Ten film może Wam jedynie ukraść nieco cennego czasu. Jeżeli więc chcecie zmarnować trochę życia, „Ten niezręczny moment” będzie w sam raz.

 

Alicja Górska