Styczeń. Czas zmian, postanowień i mojego ulubionego powiedzonka: „nowy rok, nowa ja” (modyfikowanego odpowiednio do nastroju danego dnia i zmieniającego się z czasem w „nowy rok, stara ja”). Jako że jestem raczej typem człowieka „wszystko albo nic” to początek każdego roku właśnie tak u mnie wygląda: skakanie od „zmienię wszystko” (motywacja level: miliard) do „to nie ma sensu, dajcie żyć” (zawijam się w burrito z kołdry z łezkami w oczach). Niezależnie jednak od tego, na którym biegunie się właśnie znajduję, jedno pozostaje niezmienne: moja miłość do prowadzenia zapisków, planowania i prób ogarnięcia rzeczywistości.
J.K.Rowling ma u mnie ogromny kredyt zaufania. Kochałam „Harry’ego Pottera”. Wyczekiwałam premier następujących po sobie części, a w domowej kolejce do czytania zajmowałam pierwsze miejsce, bo wszyscy domownicy wiedzieli, że jak zacznę lekturę, to nie oderwę się dopóki nie skończę. Kiedy więc lata później w księgarni zobaczyłam „Trafny wybór” po prostu musiałam go mieć. MUSIAŁAM.
Wszyscy przed czymś uciekamy. Przed przeszłością, przyszłością albo prawdą – o sobie lub świecie. Czasami wydaje nam się, że ucieczka przyniosła oczekiwane skutki; że ukształtowaliśmy życie podług naszych zamierzeń, usuwając z niego wszystko to, co niewygodne. Rozluźniamy się wtedy, zwalniamy, cieszymy się uspokajającym oddechem i… pozwalamy się dogonić. Podobny mechanizm wykorzystała Megan Miranda w swoim thrillerze „Miasteczko kłamców”.
I know everyone has thoughts about that #WandaVision finale but I’ve stopped what I’m doing today at least three times to sit and be in my feelings about how Elizabeth Olsen conveyed the feelings anyone who‘s lost someone has felt.