overcookedGOTOWANIE NA EKRANIE
Czasami zasiadamy do konsoli, żeby rozegrać jakąś epicką historię, doświadczyć wielkiej przygody i związać się z bohaterami. Innymi razy wolimy gry, w których fabuła schodzi na dalszy plan, a przy których można po prostu trochę się rozerwać bez myślenia. Niekiedy, natomiast, chcemy spędzić trochę czasu razem. Jeśli akurat nie mamy ochoty ze sobą konkurować, wybieramy wtedy gry kooperacyjne. W ostatnim czasie nasze koopowe rozgrywki zdominował jeden tytuł – „Overcooked”.

Kurczę, ależ ta gra wciąga! Znacie to wrażenie – syndrom jeszcze jednej rundy. Każdy gracz, który trafił kiedyś na grę, która szczególnie trafia w jakieś „struny” jego wrażliwości doskonale rozpoznaje te wyjątkowe chwile, kiedy z trudem odkłada kontroler późno w nocy, bo po każdym ukończonym etapie rozgrywki parokrotnie mówił sobie w duszy: „Jeszcze tylko jedna rundka i idę spać”; po czym orientował się, że na zegarku widnieje już pierwsza, druga… czwarta rano. „Overcooked” właśnie tak działa. Rzecz w tym, że ta gra pogrywa sobie na wielu „strunach” wrażliwości tak mojej, jak też Alicji. Jest tu i urocza oprawa audiowizualna, i świetny system współpracy pomiędzy graczami, i – wreszcie – gotowanie.

overcookedUwielbiamy z Alicją gotować w życiu codziennym, nic więc dziwnego, że wciągnęła nas i gra o gotowaniu. Zwłaszcza, że kucharzenie nie jest tu w żadnym razie symulacją, lecz tematycznym pretekstem do świetnie zbalansowanej, porywającej rozgrywki, opartej na prostej acz kompleksowej mechanice. Wszystko to skąpane w zabawnym i nieprzesadzonym nastroju, przywodzącym na myśl albo kreskówki, albo klasyczne gry platformowe w 3D. Skojarzenia te potęgowane są zresztą oprawą graficzną typową może dla rynku „indyków” (ang. indie games), ale wcale nie mniej z tego powodu urokliwą.

Wyobraźcie sobie, że Waszą okolicę zaatakował potwór, którego głowę stanowi wielgachny klops, a ręce – równie ogromne spaghetti. Jedyny sposób, by go pokonać, to… serwowanie mu jedzenia. Monstrualnym rozmiarom bestii towarzyszy bowiem nie mniej monstrualny apetyt. Wy natomiast wcielacie się w kucharza, który za namową Króla Cebuli sprostać ma temu zadaniu. Wcześniej jednak musicie podszkolić się w przygotowywaniu różnego rodzaju dań, tak aby być w stanie nakarmić gigantycznego głodomora zgodnie z jego kapryśnymi zachciankami. Tak, zgadza się – fabuła „Overcooked” jest AŻ TAK absurdalna! I świetnie.

Wprawdzie można próbować stawić czoła klopsowemu monstrum w pojedynkę, ale radocha z gry wzrasta nieporównywalnie, kiedy do rozgrywki zasiądziecie z kimś. Maksymalnie może w niej uczestniczyć czterech graczy. Każdy wybiera wówczas swojego awatara (z naprawdę różnorodnej, bardzo inkluzywnej kulturowo puli postaci – można wybrać nawet postać na wózku inwalidzkim!), ale jest to wybór stricte estetyczny, nie mający wpływu na statystyki. Oczywiście wraz ze wzrostem liczby kucharzy, windowany zostaje również poziom trudności. Zazwyczaj przejawia się to w podnoszeniu minimalnego progu punktów koniecznych do zaliczenia poszczególnych wyzwań, ale nie zdziwcie się, kiedy po uruchomieniu któregoś z etapów np. w wersji dla czterech osób zmieni się także wygląd danej lokacji w porównaniu z architekturą tego samego miejsca przy mniejszej liczbie uczestników.

Wspomniałem powyżej o punktach. Te zdobywa się podczas „treningu” kulinarnych umiejętności w różnych kuchniach rozmieszczonych w całym królestwie Króla Cebuli. Ich zróżnicowanie dotyczy zarówno rodzajów dań, które tam przygotowujemy (sałatki, burgery, burrito, pizze, zupy, ryba i frytki), jak i specyfiki samego miejsca (od klasycznych restauracji w mieście, poprzez jadące ciężarówki, po tafle lodu, wnętrza wulkanów albo stacje kosmiczne). Punktacja zależy od wielu czynników: czy zaserwujemy właściwe dania zgodnie z zamówieniami; czy zdążymy wyrobić się z odpowiednią liczbą zamówień w określonym czasie; czy pracować będziemy dość szybko, by zamówienia nie zaczęły nam przepadać; czy będziemy wydawać potrawy we właściwej kolejności… Wynik będący wypadkową wszystkich tych kryteriów przekłada się z kolei na zdobywanie odpowiedniej liczby gwiazdek (od jednej do trzech) za ukończenie poszczególnych wyzwań. Gwiazdki, natomiast, służą odblokowywaniu kolejnych etapów.

Rozgrywka jest naprawdę ładnie zbalansowana. Zmienne menu sprawia, że trudno jest się podczas gry znudzić. Poziom trudności stopniowo wzrasta, do tego z czasem eksplorujemy nowe zakątki królestwa, po drodze odkrywając i ucząc się nowych przepisów, kiedy już zdążymy przyzwyczaić się do poprzednich. W efekcie gracz przez cały czas ma wrażenie, że coś odkrywa. Szczególnie zaskakujący jest finałowy serwis, w którym nie tylko próbie poddane zostają wszystkie zdobywane przez całą grę umiejętności, ale także lekkiej modyfikacji ulegają zasady. Zazwyczaj wprowadzanie nowych reguł na dalszych etapach rozgrywki bywa irytujące, tu jednak sprawdza się świetnie jako ostatnie, wymagające urozmaicenie.

Nie wiem, jak „Overcooked” sprawdza się na innych platformach, ale w wersję na PlayStation 4 grało się po prostu superwygodnie. Interfejs jest przejrzysty i bardzo intuicyjny, więc podczas nauki reguł nie ma w zasadzie barier powodujących jakikolwiek zastój. Funkcjonalność pada do PS4 została wykorzystana w sposób optymalny, z uwzględnieniem ergonomicznego rozmieszczenia najczęściej używanych przy „gotowaniu” klawiszy, bez zbędnych udziwnień wymagających niekonwencjonalnych układów dłoni, by wprowadzać jakieś skomplikowane kombinacje. I bez tego z czasem rozgrywka staje się bardzo wymagająca! Tak wymagająca, że całkiem sensownym rozwiązaniem jest zaproszenie do wspólnej rozgrywki dodatkowego gracza, który nie kontrolowałby osobiście żadnej postaci, tylko ogarniał chaos w kuchni i menadżerował nią niczym Gordon Ramsay w „Hell’s Kitchen”. Polecam! Sprawdzony patent.

Powyższa uwaga wiąże się z bodaj największą zaletą „Overcooked”. Mianowicie, jest to wręcz idealna gra do towarzyskiego spędzania czasu z bliskimi w wydaniu „kanapowym”. Rozgrywka online nie jest dostępna w ogóle i choć uważam, że taki tryb dałoby się spokojnie do niej zaimplementować, to jednak rozumiem decyzję twórców ze studia Ghost Town Games, by tego nie robić. „Overcooked” jest po prostu stworzona do wspólnego grania w tym samym miejscu i czasie. Można nawet przyjąć, że ten model rozgrywki – jeśli nie wynika z, to przynajmniej – pasuje do, na swój sposób, oldchoolowego charakteru gry. Jeśli więc cenicie sobie proste, ale wymagające zmagania w kooperacyjnym trybie wieloosobowym, wówczas „Overcooked” powinna być dla Was pozycją wręcz obowiązkową.

ocena 8,5

 

Kamil Jędrasiak