ZAPANOWAĆ NAD WŁASNYM ŻYCIEM
Antybohaterowie najwyraźniej kręcą Netflixa. Mamy Micky w „Love”, która przez większość czasu jest destrukcyjna i emocjonalnie okrutna; alkoholika i oszusta Chipa we „Flaked” i wreszcie Sophię – niezbyt sympatyczną, popadającą w egotyczne stany bohaterkę „Szefowej”. Jak na ironię to jednak z nimi, a nie ze standardowo miłymi protagonistami, powinno nam – widzom – łatwiej się utożsamić. O ile jednak Micky czy Chip to postaci wymyślone, o tyle Sophia Amaruso, to realna postać z krwi i kości – założycielka firmy Nasty Gal, która jeszcze niedawno święciła sukcesy jako modowa businesswoman oraz bestsellerowa autorka „Girlboss”.
Początek akcji serialu i ten fragment biografii Sophii Amaruso, który okazał się punktem zwrotnym dla jej życia, to zakupy w second-handzie. Dziewczyna za marne 9 dolarów kupuje kurtkę vintage marki z górnej półki. Wkrótce zwolniona zostaje z kolejnej pracy. Nie mogąc zapłacić za czynsz, postanawia sprzedać znalezisko z lumpeksu na eBay’u. Tam kurtka osiąga rekordową cenę kilkuset dolarów. Sophia, która ma dość bycia uważaną za ofiarę losu, postanawia wreszcie wziąć życie w swoje ręce. Zachęcona pierwszym sukcesem otwiera sklep na eBay’u z rzeczami vintage, które kupuje w second-handach San Fransisco tanio i sprzedaje drożej w Internecie. W drodze na szczyt zalicza kilka mniej i bardziej bolesnych upadków, za którymi stoi przede wszystkim jej niełatwy charakter.
W serialu liczy się przede wszystkim sama droga bohaterki do celu, a pierwszy sezon jest dopiero fragmentem biografii Nasty Gal, imperatorki świata vintage oraz sprzedaży ubrań w sieci. „Szefowa” z racji gatunku nie oferuje wielu zaskoczeń. Trudno byłoby traktować historię Amaruso jako niewiadomą, skoro jej życie wrzeszczy do nas z pierwszych stron gazet. Ironiczne jest jednak to, że serial faktycznie może skończyć się inaczej niż ktokolwiek mógłby to wcześniej przewidzieć, ponieważ wielkie imperium Amaruso zdążyło w międzyczasie splajtować.
Wszystko wydarzyło się na cztery miesiące przed premierą „Szefowej” na Netflixie. Zanim produkcja zdążyła pojawić się na platformie, do mediów zaczęły masowo wypływać informacje o problemach w Nasty Gal oraz jej narcystycznej, egoistycznej i okrutnej prezesce, która wprowadzała do firmy toksyczną atmosferę strachu oraz zwalniała z pracy kobiety w ciąży. Serial trudno więc oglądać w oderwaniu od wciąż przecież świeżego skandalu. Niemal karykaturalna postać Amaruso, w którą wciela się Britt Robertson, momentami doprowadza widza do szału i prawie zniechęca go do śledzenia perypetii bohaterki. Być może nawet nie dałoby się kupić tej postaci w podobnej formie, gdyby nie przesłanki i medialne doniesienia, która zdają się wskazywać, że Amaruso mogła być nawet gorsza niż wskazywałby na to serial.
Na szczęście „Szefowa” ma do zaoferowania nieco więcej niż tylko wyraziście odegraną kontrowersyjną bohaterkę. Zresztą nawet pyskaty charakter Sophii został tutaj w przemyślany sposób zrównoważony najlepszą przyjaciółką protagonistki, Annie (Ellie Reed) – dziewczyną zakręconą, ale jednocześnie całkiem racjonalną, empatyczną i o romantycznym duchu. Zupełnie nijaki jest z kolei partner Sophii, Shane (Johnny Simmons), który pojawia się w serialu chyba wyłącznie po to, by pokazać, że główna bohaterka koniec końców nie jest pozbawiona serca.
Sporo o bohaterach, a zwłaszcza o protagonistce, mówi sfera wizualna i dźwiękowa produkcji. Ubrania vintage nie są tutaj wyłącznie obiektem wymiany handlowej. Postaci chętnie sięgają po retro, jeżeli chodzi o prywatne stylizacje – ramoneska łączona z krótkimi szortami czy dzwony łączone z kamizelką to zdecydowanie moda z innego czasu. Klimat minionych dekad podkreśla muzyka. W kolejnych epizodach usłyszeć można takie przeboje, jak „I’m Gonna Leve You Too” zespołu Blondie, „Gold Lion” Yeah Yeah Yeahs czy „Nasty Gal” Betty Davis (tak, dzięki temu utworowi Amaruso znalazła nazwę dla swojego sklepu). Twórcy serialu wiedzą też, że montaż to coś więcej niż łączenie ze sobą kadrów w stylu zerowym i śmiało – zwłaszcza pod koniec – wykorzystują jego możliwości.
„Szefowa” jest serialem nierównym (choć moim zdaniem świetnym, co dobitnie udowadniają ostatnie dwa odcinki) i nie dla każdego. Abstrahując bowiem całkowicie od samej postaci Amaruso oraz wiarygodności prezentowanej na ekranie oraz w książce historii, „Szefowa” przekazuje przynajmniej jedną wartościową treść dotyczącą życia wchodzących w dorosłość osób. Od najmłodszych lat powtarza się dzieciom, że mogą osiągnąć wszystko. Wystarczy tylko mocno chcieć, trzymać się marzeń i iść do przodu. Nastolatki słuchają tego, że są wyjątkowi i wyjątkowe, a potem przychodzi czas konfrontacji z rzeczywistością.
Serialowa Amaruso już w pierwszym odcinku prezentuje się jako wściekła gówniara, która nie wie, co ze sobą zrobić. Miota się z jednego punktu do drugiego i nigdzie nie może (nie chce) zagrzać miejsca. To jej fanaberia? Niedojrzałość? A może po prostu nie potrafi ubrać w słowa swojego rozczarowania światem? Na przemian pragnie krzyczeć i płakać, bo chciałaby dosięgnąć tej obiecywanej jej wielkości, a zamiast tego piętrzą się przed nią prozaiczne sprawy, o których istnieniu nie miała pojęcia. Nie wiem, jak Wy, ale ja też – jak Sophia Amaruso – chciałabym czasem pokrzyczeć.
Tekst publikowano również na: serialowy.info