inwazjaPOWTÓRKA Z HISTORII

Z przypadków wzięło się wszystko, co najlepsze w moim życiu – Kamil, pokręcone koty, życie w tym, a nie innym miejscu. Z przypadku wzięła się też lektura „Inwazji” Wojtka Miłoszewskiego. Pewnego dnia po prostu przyszła do mnie kreatywna paczka z drugim tomem tej historii oraz czerwoną farbą w spray’u. Skoro już przyszła, to postanowiłam ją przeczytać, a skoro postanowiłam przeczytać „Farbę”, to musiałam i „Inwazję”. Wierzcie mi, to był naprawdę dobry przypadek.

Grafika na froncie tomu – zrujnowany katowicki Spodek – w zależności od fragmentu wydzielonego czymś na kształt struktury kryształu skrywa się za rozpalonym lub pogrążonym w skali szarości filtrze. Jest więc nie tylko ponuro, ale także bardzo dynamicznie. Diagonalne linie sprawiają bowiem, że całość zdaje się dopiero wydarzać, jest niczym groźba, a nie smętny powojenny, przegrany krajobraz. To zapowiedź uczestniczenia w apokalipsie, a nie zderzenia z jej konsekwencjami. Otoczona na księgarskiej półce innymi propozycjami „Inwazja” zdecydowanie miałaby szansę przykuć na dłużej moją uwagę.

inwazja2017 rok, Katowice. Jedyny żywiciel rodziny traci pracę, a bank nijak nie chce mu pomóc. Samotna businesswoman podejmuje kolejne ryzykowne kroki, marząc o długodystansowym sukcesie. Gdzieś w Egipcie, tęskniący za kobietą swojego życia (pewną katowiczanką) były komandos, uczy nurkowania grubych bogaczy. Wszystko jest dokładnie takie, jak każdego przeciętnego dnia. Telefony dzwonią, pary rezerwują hotelowe pokoje na godziny, słychać brzdęk monet i szelest papierowej gotówki. Tymczasem w Rosji, Władimir Putin, snuje już plan kolejnej wojny światowej. Wkrótce na Polskę spadają pierwsze bomby. Czy kraj nad Wisłą będzie mógł liczyć na czyjeś wsparcie?

Political fiction nie znajduje się w czołówce moich ulubionych gatunków. Chętnie sięgam od czasu do czasu po książki historyczne czy biografie, ale zależy mi wtedy na prawdziwych opowieściach, a to stoi w sprzeczności z fikcjonalnymi historiami. „Inwazja” nie miała też szansy uwieść mnie autorem – to w końcu debiut Wojtka Miłoszewskiego, brata bardzo dobrze znanego polskim czytelnikom Zygmunta Miłoszewskiego (którego, swoją drogą, trylogia też wciąż stoi na półce nieprzeczytana). Nikt też nigdy nie polecił mi tej książki, nikt o niej przy mnie nie wspomniał. Po co w ogóle o tym piszę? Żeby udowodnić, że czasami warto zaryzykować i wyjść poza strefę swojego komfortu (nawet, jeżeli tylko czytelniczego).

Już raz spojrzał chłopcu w oczy i to wstrząsnęło nim do głębi. Chłopiec nie płakał ani nie okazywał strachu, jego spojrzenie było absolutnie pozbawione emocji. Był zobojętniały na wszystko. Temu małemu, na oko dwuipółletniemu człowiekowi dawno temu zabrakło łez.

Historia opisana w „Inwazji” opowiedziana jest z kilku różnych perspektyw, które można byłoby podzielić na: polityczną, militarną, obywateli elastycznych i obywateli przeciętnych. Perspektywa polityczna to oczywiście rozmowy na najwyższym szczeblu – postaci z tych kręgów nie biorą bezpośredniego udziału w wojnie, ale rozstawiają figury na jej szachownicy. Spojrzenie militarne koncentruje się wokół działań zbrojnych, taktyki, napięcia związanego z walką, to też rozgrywki związane z rangami i awansami. Do obywateli elastycznych czy w jakiś sposób uprzywilejowanych zaliczają się wszyscy ci, którzy albo wcześniej prowadzili jakiś przydatny w czasie wojny biznes, albo byli na tyle cwani i bogaci, by mogli się do wojennej rzeczywistości dostosować. Historie przeciętnych obywateli zaś, to historie zwykłych ludzi – nieprzygotowanych, przerażonych, bez planów i konkretnych możliwości. Przyjęcie tych różnorodnych perspektyw można byłoby uznać za gatunkowy schemat, nie zawsze jednak te podziały okazują się interesujące. W „Inwazji” każdy wątek ma coś emocjonalnie do zaoferowania. Widać też, że historie w zamyśle mają się przenikać, krzyżując losy poszczególnych bohaterów.

Rosyjska inwazja na Polskę została przez autora „przewidziana” w oparciu o znany z rzeczywistości świat. Miłoszewski stawia fundamenty swojej historii na co ważniejszych punktach zwrotnych w lokalnej i międzynarodowej polityce, choć często przerysowuje ich efekty (inaczej nie mógłby przecież doprowadzić do wojny, prawda?). Nierzadko odwołuje się do realnych postaci, co stanowi jednocześnie zaletę i wadę „Inwazji”.

– Jeszcze jedno – zagaił Krasula. – Te skurwysyny też na pewno nas słuchają, więc łączność radiowa do minimum. Ale musicie mieć jakiś kryptonim. Mi wszystko jedno, co chcecie?

– Czy ja wiem. – Gurski wzruszył ramionami. – Może coś z Czterech pancernych. Brzoza?

– Ja ci zaraz, dam kurwa, brzozę – wychrypiał Krasula. – Zapomnieliście, kto jest ministrem obrony? Zaraz się ktoś przypierdoli, że to sprawa polityczna.

W kreacjach bohaterów bowiem pisarz nie stawia sobie żadnych granic bezpieczeństwa. Opisy postaci są bardzo odważne, bezkompromisowe, często przejaskrawione do poziomu groteski. Miłoszewski bez ogródek prezentuje swoje poglądy polityczne i daleki jest od poklepywania aktualnej władzy (tak lokalnej, jak i światowej) po plecach. Jeżeli czytelnik szukałby więc jakiejś obiektywizującej, choć pogrążonej w ciemnych barwach, wizji przyszłości w oparciu o aktualną politykę, to raczej nie ten adres. „Inwazja” to faktycznie historia mroczna ze światem, w którym wszystko poszło nie tak, niemniej ze względu na karykaturalne podejście wydaje się (przynajmniej pozornie) mało prawdopodobna.

Tak czy siak czyta się powieść Miłoszewskiego z wielkim zainteresowaniem. Wymyślone przezeń wojenne historie to w większości „powtórka z rozrywki”, ale autor rekompensuje powtarzalność motywów barwnym, żywym językiem bohaterów oraz dość różnorodnymi – jakkolwiek niezbyt głębokimi charakterologicznie – postaciami. Akcja toczy się wartko i często dość nieprzewidywalnie, gdy chodzi o szczegóły twistów. Przez całą „Inwazję” towarzyszyło mi wrażenie, że w świecie Miłoszewskiego nikt nie powinien czuć się bezpiecznie, że to nie jedna z tych historii, w której żadna postać nie może zginąć czy podjąć złej decyzji. Potencjalna gotowość autora na wszystko sprawia, że książkę śledzi się z jeszcze większym zainteresowaniem.

O tym, że pewne decyzje i zachowania były błędne, człowiek najczęściej przekonuje się dopiero po fakcie.

Kiedy mówi się dzisiaj o wojnie, to wciąż myśląc o świecie dawnym. A gdyby tak konflikt zbrojny w Polsce rozpoczął się dzisiaj? Jak poradziliby sobie ludzie przyzwyczajeni do wygody supermarketów, Internetu, samochodów? Czy w obliczu zagrożenia społeczeństwo zjednoczyłoby się, czy – jak na co dzień – każdy postanowiłby zadbać wyłącznie o siebie? Abstrahując od prywatnych poglądów politycznych Wojtka Miłoszewskiego, „Inwazja” to – niestety bardzo aktualna – opowieść o uniwersalnych problemach i traumach wojennych, z którą (zwłaszcza w kontekście rozlicznych napięć politycznych) warto się zapoznać.

ocena 8

Za egzemplarz dziękuję: Grupie Wydawniczej Foksal.

Alicja Górska