MY, MARIONETKI
Podobno wśród moich kolegów na twórczym pisaniu nie budziłam szczególnie pozytywnych uczuć. Bez skrępowania wskazywałam innym błędy, manifestowałam niezadowolenie z przedstawianych mi lektur i – podobno najgorsze – nieustannie powtarzałam: „ale to już było w…”. Czy robiłam to z zazdrości? Prywatnych antypatii? Czystej złośliwości? Nie. Pragnęłam być zaskakiwana. Pragnęłam być przez ich teksty pochłaniana. Pragnęłam gubić się w światach przedstawionych, w formach i słowach. Chciałam czytać perły, nawet jeżeli „tylko” literatury popularnej. Takie perły, jak „Lokatorka” JP Delaney’a.
Kiedy pierwszy raz spojrzałam na okładkę tego bestsellera, ujęła mnie przede wszystkim prostą, symetryczną estetyką. Całą obwolutę wypełnia zdjęcie fragmentu nowoczesnej przestrzeni mieszkalnej – przeszklony sufit, ascetyczna kolorystyka, minimalizm w ilości wyposażenia wnętrza. Krwistoczerwony tytuł umieszczony w centralnej części grafiki wygląda nie tylko złowieszczo, ale też wprowadza wrażenie chaosu; zaburza tę misterną, przemyślaną architekturę. Tył egzemplarza wypełniono z kolei grafiką stopni, na których – zamiast klasycznego blurba – znalazły się jedynie krótkie hasła: „idealne mieszkanie”, „wymarzona lokatorka”, „doskonała zbrodnia”. Oczyma duszy widziałam w tym wszystkim intrygującą historię z psychopatycznym pedantem w roli głównej, jednak dopiero po lekturze zaczęłam zastanawiać się, czy moje estetyczne zainteresowanie okładką „Lokatorki” nie jest w jakiś sposób niepokojące.
Najpierw czytelnik poznaje ich – parę, która szuka nowego mieszkania. W poprzednim lokum Emmy i Simona doszło do włamania. Po tym, jak dwóch facetów w kominiarkach naruszyło ich przestrzeń prywatną, nie czują się już bezpieczni. Receptą na problemy ma być świeży start w nowym miejscu. Później pojawia się ona – Jane, która po dramatycznych przejściach, pragnie odciąć się od dotychczasowego życia. Cała trójka trafia na niezwykłą ofertę przy Folgate Street 1. Nowoczesna, sterowana komputerowo, niezwykle minimalistyczna posesja ma jednak swoje sekrety i… wymagania. Tajemniczy architekt, Edward Monkford, pozwala na jej wynajem tylko wybrańcom, którym uda się właściwie wypełnić test, przejść rozmowę kwalifikacyjną oraz zaakceptować dwustupunktową listę zasad. Dlaczego stawia podobne reguły? Jak wpłyną na siebie losy bohaterów? Czy wszystkie tajemnice ujrzą w końcu światło dzienne? I – najważniejsze – czy wszyscy przeżyją ten dziwaczny eksperyment, jaki przeprowadzany jest w murach Folgate Street 1?
Przyznaję, że powyższy opis jest nieco niejasny, jednak tak to już bywa przy bardziej skomplikowanych fabułach. W rzeczywistości historia toczy się dwutorowo: przedtem (część Emmy) i teraz (część Jane). Kolejne rozdziały prezentowane są naprzemiennie – raz z perspektywy jednej, raz z perspektywy drugiej z bohaterek. Dodatkowo, co kilka takich fragmentów, pojawiają się krótkie pytania, które nawiązywać mają do testów wypełnianych przez bohaterów. Etyczne skomplikowanie tychże pytań, pośrednio wspominane w dialogach i opisach samej historii, w sposób znaczący wpływa nie tylko na proces lektury i wrażenia z niej płynące, ale i czytelnika, który po skończeniu czytania może czuć się naprawdę skołowany i zagubiony – niczym bohaterowie „Lokatorki” właśnie.
Czasami po prostu nie jesteśmy gotowi, by zmierzyć się z prawdą.
Tak naprawdę to nie sądziłam, że powieść Delaney’a mnie zaskoczy. Owszem, poczułam się zaintrygowana już od spotkania z okładką, a hasła na niej jeszcze podsyciły moje zainteresowanie, ale czy mało jest na świecie powieści chwalących się tytułem „bestseller”, gdy próżno szukać w nich jakiejś wartości? Tymczasem „Lokatorka” okazała się thrillerem psychologicznym z najwyższej półki. Takim, który od początku miesza czytelnikowi w głowie; który zmusza do zmieniania wyboru podejrzanego co kilka stron; który nie pozwala czuć się pewnie, bezpiecznie i spokojnie. To lektura dla prawdziwych twardzieli, nie bojących się wyzwań; dla ludzi o stalowych nerwach.
Zastanawia już sam dom. Nowoczesne mauzoleum z pozoru wydaje się miejscem, w którym trudno byłoby poczuć się przytulnie. Nawet wymyślne aparatury kontrolujące samopoczucie i monitorujące stan mieszkańców Folgate Street nie pomagają w uznaniu tego miejsca za sensowne lokum na dłużej. Jest w nim jednak coś hipnotyzującego. Jego skazanie na bezpłciowość i neutralność (umowa wynajmu zabrania jakichkolwiek rearanżacji) oraz pedantyczny porządek (to kolejna z licznych zasad) poza chłodem i wycofaniem, faktycznie sprawiają wrażenie początku. Niemal puste przestrzenie domu wydają się czystą kartką, kolejną szansą. A że wymagania są wysokie? Czy ktoś obiecywał, że zrywanie z przeszłością będzie proste? Niemniej wybór tego trudu wciąż każe stawiać pytania dotyczące charakterów protagonistów; zastanawiać się nad ich motywacjami, a nawet psychiczną kondycją.
Mam taka zasadę, by podczas wizyty w muzeum oglądać tylko jedną rzecz – oświadcza, gdy wracamy do wyjścia. – W przeciwnym razie przestajesz doceniać to, co widzisz.
Zresztą na tej płaszczyźnie do przemyślenia czytelnik ma naprawdę sporo. Bohaterowie „Lokatorki” są tak zróżnicowani i niejednoznaczni, że próba analizowania ich przez pryzmat jakiekolwiek schematu, prędzej czy później i tak musi spalić na panewce. Jeżeli nawet na początku wydaje się, że chwyciliśmy się właściwego tropu, że poskładaliśmy wszystko w całość, to raptem kilka stron później postaci gotowe są udowodnić nam, jak bardzo się myliliśmy. Podobieństwo Emmy i Jane? Ułuda! A może tak naprawdę mają więcej wspólnego niż czytelnikowi się wydaje? Simon to typ spolegliwego nudziarza? Zakochanego szczeniaka? A jeżeli to tylko przykrywka? Kim jest Monkford? Szaleńcem, pragmatykiem, psychopatą? I jaka jest w tym wszystkim rola: agresywnego dzieciaka, emerytowanego policjanta i uznanej psycholożki?
„Lokatorka” stawia wiele ważnych pytań nie tylko w kategoriach etycznych, ale również dotyczących codzienności i szeroko pojmowanej ludzkiej egzystencji. Czy jesteśmy skazani na powtarzanie tych samych schematów? Czy podświadomie wciąż liczymy, że następnym razem nasza – ta sama – historia skończy się inaczej? Czy zmuszeni jesteśmy do odgrywania ról, w których widzą nas inni? Czy manipulacja wspomnieniami i wewnętrzna kreacja alternatywnej rzeczywistości, to to samo, co walka o lepsze życie? Czy uczciwość to pojęcie bezkompromisowe?
Przeszłość jest już zamknięta, dlatego właśnie jest przeszłością.
Tak, jak mieszkańcy domu przy Folgate Street są marionetkami w eksperymentalnym spektaklu granego w ultranowoczesnej przestrzeni ascetycznego domu, tak czytelnik jest jedynie kukiełką w rękach Delaney’a. Autor w wyczuciem zwodzi odbiorców, fundując im zwroty akcji nie tylko na poziomie fabularnym, ale przede wszystkim psychologicznym. Jego „Lokatorka” mami tak, jak tajemnicze mauzoleum hipnotyzuje bohaterów. Jednocześnie, zaciskając pięści, zagryzając wargi i głośno kibicując protagonistom, ma się dziwne wrażenie temporalności, zawieszenia pomiędzy przeszłością i przyszłością; tak, jakby cała ta historia miała być tylko przydługim wstępem do kolejnego, arcytrudnego pytania w pokręconym, podważającym ludzką moralność teście. Ale czy nie na takich wątpliwościach zasadza się idea społeczności w ogóle?
Za egzemplarz dziękujemy: Wydawnictwo Otwarte