O (Z)GROZO!
„Five Nights at Freddy’s” to zapoczątkowana w 2014 roku seria gier z pogranicza point’n’click i survival horroru, w którą… nigdy nie grałam. Cykl cieszy się jednak taką popularnością, że obracając się w środowisku graczy trudno byłoby o nim nie usłyszeć. Choć więc empirycznych doświadczeń związanych z „Five Nights at Freddy’s” za sobą nie mam, to ilość relacji z rozgrywek zbudowała we mnie wrażenie długotrwałego obcowania z tym tytułem i nie mogłam odpuścić, gdy Feeria Young zdecydowała się rzecz wydać.
Nie od razu dotarło do mnie do kogo należy gorejące czerwone oko umieszczone na okładce powieści. Dopiero po chwili dziwnego niepokoju i wrażenia bycia obserwowaną, zorientowałam się, że migocący punkt stanowi element antagonisty „Five Night at Freddy’s” – mechanicznego niedźwiadka. Chociaż wykonanie graficzne tegoż bohatera jest idealnym odbiciem growej postaci – co w tym przypadku nie jest ani estetycznym plusem, ani bonusem dla realizmu historii – to i tak jest czego się bać. Zwłaszcza w połączeniu z „nieostrymi” czcionkami tytułu oraz autorów.
Pierwsza część trylogii „Five Nights at Freddy’s” zatytułowana została „Srebrne oczy”. Autorami cyklu są Scott Cawthon oraz Kira Breed-Wrisley. Cawthon odpowiedzialny jest za powstanie serii w ogóle, z kolei Breed-Wrisley była najwyraźniej tą, która układała książkowy pomysł w nadającą się do czytania powieść. Sama historia skupia się na siedemnastoletniej Charlie, która po latach nieobecności przyjeżdża na kilka dni do rodzinnego miasteczka Hurricane oraz jej znajomych z dzieciństwa. To tutaj 10 lat wcześniej rozegrał się szokujący dramat – dokonano serii brutalnych morderstw. Wśród ofiar znalazł się przyjaciel Charlie. Właśnie z powodu rocznicy zaginięcia Michaela oraz utworzenia stypendium jego imienia, dziewczyna wraca do Hurricane. Wydaje jej się, że jest już gotowa zmierzyć się z przeszłością, o której tak długo starała się zapomnieć. Ale czy można wyprzeć podobną sprawę, gdy jest z nią związany ktoś nam bliski? To właśnie ojciec Charlie był przecież właścicielem lokalu i twórcą funkcjonujących tam animatroników (wielkich robotów o wyglądzie pluszowych maskotek). Mimo obaw i strachu przed przeszłością Charlie oraz jej znajomi decydują się ostatni raz odwiedzić Freddy Fazbear’s Pizza. Zdecydowanie nie jest to dobry pomysł.
Dzieciaki, nosiliście w sobie Freddy’ego przez tyle lat. Pora, byście zostawili go za sobą.
Gier w stylu „Five Nights at Freddy’s” boję się chyba najbardziej, jeżeli chodzi o podobną rozrywkę. Wszystkie te początkowe subtelne zmiany, które są zapowiedzią późniejszych jump scare’ów; ta atmosfera niewinnej, dziecięcej zabawy w strachy, z czasem przybierająca wymiar koszmaru… To wszystko sprawia, że miękną mi kolana, a serce wpada w galop. Po cichu liczyła na to, że „Srebrne oczy” zaserwują mi podobne doświadczenia. Liczyłam na to, że będę kuliła się gdzieś pod kocem, że pozapalam w mieszkaniu wszystkie światła, że długo nie będę mogła zasnąć dygocząc po lekturze. Tymczasem powieść Cawthona i Breed-Wrisley okazała się nudnawa. Świetny i bardzo mroczny – zwłaszcza jak na literaturę dla młodzieży – pomysł na historię nie został wykorzystany nawet w połowie.
Akcja zawiązuje się bardzo długo. Autorzy postawili na niedopowiedzenia w takim stopniu, że przez znaczną część książki czytelnik zwyczajnie nie wie, co się dzieje. Główna bohaterka ewidentnie tłumi w sobie pakiet makabrycznych wspomnień, ale to jakich wspomnień wychodzi na jaw tak późno, że odbiorcy zdąża już sprawa zobojętnieć. Między słowami przebijają się informacje o dramatycznych wydarzeniach sprzed 10 lat, ale na tym opis przeszłej tragedii się kończy. Czytelnik długo (za długo) nie wie, co ze zbrodniami dokonanymi dekadę wcześniej ma wspólnego przywołana w tytule pizzeria. No i wreszcie strach – absolutna podstawa w przypadku horrorów, która tutaj jest zwyczajnie nieobecna.
Nie chodzi o ciebie, to ciężar, który oboje nosimy. To za dużo. Kiedy tu jesteś, nie mogę o nim zapomnieć.
„Srebrne oczy”, chociaż zaplecze wydają się mieć świetne, nie wywołują nawet maciupkiego dreszczyku emocji. Bohaterowie plączą się po zamurowanej wewnątrz budynku restauracji, śmiejąc się jak na zespół niemądrych dzieciaków przystało. Padają żarciki, budzą się te bardziej przyjemne wspomnienia, odżywają młodzieńcze uczucia i nagle horror zmienia się w zwyczajną obyczajówkę, której bohaterowie postanowili poopowiadać sobie historie o duchach. Całość została rozwleczona w czasie i pozapychana niewnoszącymi wiele dialogami. Pierwszym to cyklu „Five Nights at Freddy’s” wydaje się też momentami kompletnie nielogiczny. Dziwne są zachowania zarówno małoletnich, jak i dorosłych bohaterów. Postaci dziwi to, co normalne i zupełnie nie obchodzi to, co każdemu innemu wydałoby się dziwne.
Jedyną mocną stroną powieści wydają się opisy animatroników. Zarówno roboty napotykane przez bohaterów, jak i te wyłaniające się ze wspomnień Charlie (zwłaszcza w scenach w garażu) mają w sobie (w swoich opisach) coś alarmującego. Jednocześnie obawy protagonistki wpatrującej się w paciorki oczu mechanicznych tworów wydają się odbiciem współczesnych obaw dotyczących postępujących prac nad sztuczną inteligencją. I dlatego, przez bliskość doświadczeń bohatera i czytelnika, robią wrażenie.
Bawią się w chowanego jak dzieci. (…) Mam nadzieję, że nigdy się nie zakocham.
Przy rozlicznych wadach „Srebrnych oczy” czytelnik wciąż ma do czynienia z naprawdę makabryczną historią. Gdyby opisał ją ktoś bardziej umiejętny (albo gdyby przyjąć inną grupę docelową), powstałby z tego kawałek naprawdę solidnej literatury grozy. Puszczając wodze fantazji i pozwalając sobie na wkroczenie w prawdziwie mroczny, odarty z infantylnego języka i głupiutkich postaci, świat „Srebrnych oczu” można najeść się strachu, ale trzeba do tego naprawdę silnej woli i wysokiej tolerancji na zmarnowany potencjał. Szkoda, wielka szkoda.
Za egzemplarz dziękujemy: Feeria Young