pociag soli i cukruBEZ POCIĄGU

Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć, ile mozambijskich filmów w życiu widziałam. Niestety, mimo marnej konkurencji w walce o moje względy, „Pociąg soli i cukru” nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Bez zdziwienia przyjęłam informację, że chociaż film ten był kandydatem Mozambiku (pierwszym w historii) do walki o oscarową statuetkę, to nie wyszedł poza listę 92 propozycji dla Akademii.

Akcja filmu koncentruje się wokół przemierzającego 700-kilometrową trasę, z Nampula do Malawi, pociągu, który transportuje sól. Jest rok 1988, od kilkunastu lat w Mozambiku trwa wojna domowa, a sól stanowi główny produkt wymiany na drogocenny cukier. Wyprawa poń jest jednak bardzo niebezpieczna. Na pociąg czają się bowiem partyzanci, którzy ostrzeliwują go, nie dbając o życie cywilów. Niestety, ochraniającym pociąg żołnierzom nie zawsze udaje się w porę i skutecznie odeprzeć natarcie.

pociag soli i cukruAutorem scenariusza i reżyserem filmu jest Licinio Azevedo, Mozambijczyk o brazylijskich korzeniach, który aktualnie liczy 67 lat. Do realizacji produkcji zachęciły go własne doświadczenia. Twórca bowiem za młodu sam podróżował wspomnianym pociągiem i zbierał od innych podróżnych historie. Te historie zamienił później w książkę, a następnie w film. Informacja ta dziwi o tyle, że w moim odczuciu „Pociągowi soli i cukru” brakuje właśnie naturalności. Historia i jej postaci wydają się sztuczne, pozbawione osobistego rysu.

Pierwsze minuty filmu zapowiadały produkcję zdecydowanie wyższych lotów. Rzucała się w oczy szkolna sprawność ekipy filmowej – kolejne ujęcia oraz sposób budowania podwalin pod właściwą akcję realizowane były w niemal podręcznikowym stylu – ale tutaj wydawała się sugerować raczej solidność niż przeciętność. Kiedy jednak mozambijski pociąg rozpoczął swą drogę, znalazł się na trasie w jakościowy dół zamiast dal.

Głównym problemem „Pociągu soli i cukru” jest absolutny brak tempa, chociaż charakter tej historii i jej punkty zwrotne wydają się idealnym materiałem na poprowadzenie kilku naprawdę dynamicznych scen. Jest taki fragment, w której jednocześnie dochodzi do starcia z partyzantami oraz rozpoczyna się poród jednej z postaci. Nawet mimo tak specyficznej sytuacji ma się wrażenie oglądania czegoś pozbawionego charakteru. Z drugiej strony, pomimo tegoż braku tempa, nie daje się wyczuć mozołu przebywania 700-kilometrowej drogi. Bohaterowie nierzadko zatrzymują się na kilka dni (czego widz dowiaduje się z dialogów), by zreperować jakiś fragment torów i nawet to wydaje się trwać w filmowej rzeczywistości ledwie chwilkę.

Azevedo wypracował sobie sposoby na wszelkiego rodzaju problemy scenariuszowe. Jeżeli coś się nie zgadza, to po prostu trzeba ten absurd „wyjaśnić” w dialogach. Jeżeli ta opcja zawodzi, to należy zrzucić absurd na karb „realizmu magicznego”. Celowo używam tu cudzysłowu, bowiem moim zdaniem wskazywanie na tę tendencję estetyczną w „Pociągu soli i cukru” (co uczynił prelegent w wystąpieniu poprzedzającym film) jest pewną nadinterpretacją. Owszem, protagoniści wspominają o pewnych charakterystycznych wierzeniach, a dowódca żołnierzy nie posiada imienia (zwracają się do niego „Siedem Sposobów”), niejednokrotnie wyolbrzymia się wagę przeczuć oraz faktycznie rozważa możliwość zmiany człowieka w małpę, jednak ogólna aura produkcji wydaje się – mimo okrutnych błędów logicznych – realistyczna. No może poza fragment, gdy efektem nastąpienia na minę i jej eksplozji są jedynie podarte spodnie.

Całkiem istotny wydaje się dla tej historii również wątek romansowy. Azevedo prowadzi go w sposób nieprzystająco kiczowaty. On ratuje ją z opałów, przez co zbliżają się do siebie, następnie dochodzi do między nimi do sprzeczki na tle ideologicznym (co jego skłania do przewartościowania swojego życia i zrobienia czegoś dobrego), by ostatecznie wyznali sobie nieśmiertelne uczucie (nawet, jeżeli samo słowo „kocham cię” nie pada). Fatalnie prezentuje się moment fizycznego spełnienia poprzedzony tragiczną linią dialogową („– Chodźmy na spacer nad rzekę”, „– Boję się”, „– Wejdziemy głęboko”).

„Pociąg soli i cukru” ma kilka niezłych momentów, a właściwie ujęć. W tych fragmentach estetycznie przypomina najczęściej western. Niestety, narracyjnie z westernem film ma niewątpliwie naprawdę niewiele wspólnego. Niewiele nie oznacza jednak nic. Jest w końcu pociąg, napady na niego i scena wymiany strzałów, którą na upartego można zinterpretować jako trawestacja „pojedynek w samo południe”.

Wady, błędy i niedociągnięcia filmu Azevedo można było wskazywać jeszcze długo i na wielu przykładach. Byłoby to jednak jedynie pozbawionym sensu pastwieniem się nad tą produkcją. Za puentę niech posłuży informacja, iż mimo zapowiedzi o zaplanowanej na po seansie dyskusji o filmie, z kina podczas 45. ILF prawie wszyscy wyszli w kilka sekund po pojawieniu się napisów końcowych. Nie zdążyły nawet w pełni zajaśnieć światła. Ostatecznie dyskusja toczyła się wśród jakichś sześciu osób i to – jakby w akcie desperacji – zanim ucichła muzyka oraz przeminęły finalne napisy.

ocena 3

Tekst ukazał się w: „Ińskie Point” 2018

Alicja Górska