MIŁOŚĆ JEST KLUCZEM
Z polskiej perspektywy przeciętnego zjadacza chleba reggae to muzyka będąca wyrazem najcieplejszych doświadczeń ducha – radości, spokoju, harmonii. Innymi słowy: chillu. Od lat chętnie bujamy się w rytm jamajskiego brzmienia, nie znając zupełnie jego historii. A ta już taka radosna nie jest.
„Serce Jamajki” to dokument zrealizowany przez Petera Webbera, reżysera znanego szerszej publiczności za sprawą fabularnych projektów, jak „Dziewczyna z perłą|, czy „Hannibal. Po drugiej stronie maski”. Produkcja przybliża historie wybranych muzyków reggae, którzy w latach 60. i 70. kładli podwaliny pod późniejszy rozwój gatunku i wyrażali swój sprzeciw przeciwko rzeczywistości politycznej. Na ekranie pojawiają się m.in. Ken Boothe, Winston McAnuff, Kiddus I, Marcia Griffiths, Cedric Myton, Judy Mowatt, Jah9. Za każdą z gwiazd stoją odmienne doświadczenia, często dramatyczne i przejmujące. Pretekstem do nagrania dokumentu jest spotkanie muzyków. Celem tegoż jest z kolei nagranie płyty zawierającej największe przeboje wymienionych. Refren produkcji stanowią fragmenty z grupowego koncertu artystów w Paryżu.
Wiele można (i chce się) o „Sercu Jamajki”. Na pierwszy plan wysuwają się oczywiście emocje. Seansowi towarzyszą naprzemiennie rozbawienie, wzruszenie, wściekłość, współczucie. Nietuzinkowe, często bardzo zaskakujące, wokalne interpretacje (i w ogóle możliwości!) oraz swobodna rejestracja przez kamerę wizualnych uroków Strawberry Fields potrafią zachwycić i ująć za serce prostolinijnością. Jest też w „Sercu Jamajki” coś melancholijnego. Wrażenie obcowania z wielkością wymazaną z kart historii. Zaskakuje niski poziom rozpoznawalności na świecie kolejnych pojawiających się w filmie postaci. Wydaje się momentami, że nie jest to opowieść o ludziach sukcesu, czy wybitnych talentach, lecz o jednostkach samotnych, zapomnianych, odrzuconych; takich, które jedyną pociechę znajdują w muzyce.
Kiedy plastikowe gwiazdki jednego sezonu korzystające z możliwości Auto-Tune’a, opowiadają o swojej miłości do muzyki, jej mocy i głębi, trudno uwierzyć mi w prawdziwość tych słów. Bohaterowie „Serca Jamajki” nie muszą nic na podobny temat mówić. Uczucia względem komponowanych dźwięków i śpiewania są po prostu oczywiste. Co więcej, wydają się zaraźliwe. Historie artystów, ich poświęcenie i akceptacja kolejnych trudności to potwierdzenie miłości do reagge (ale nie tylko) samo w sobie.
„Serce Jamajki” to również opowieść o toksyczności świata dystrybucyjnego, zasadach funkcjonujących w wielkich firmach oraz o ludziach, którzy zgubili się w meandrach sławy. Portretowani tutaj muzycy reagge są w zasadzie przedstawieni w opozycji do zepsutego, rządzonego przez pieniądze świata muzycznego Zachodu – mimo wręcz diabelskich pokus wielu z nich wybrało duszę zamiast międzynarodowego sukcesu. Jednocześnie ci artyści, którzy pozwolili się uwieść perspektywie bogactwa i sławy w sposób jednoznaczny komentują swoją decyzję jako chwilę słabości. Ich rozgoryczenie nie dziwi. Zostali wykorzystani, przemieleni przez system, wyciśnięci jak cytryny, a następnie porzuceni. Niektórzy też sami doprowadzili do swojego upadku, nie znając umiaru w imprezach i podobnych profitach, wynikających ze wspinania się po kolejnych szczeblach gwiazdorskiej kariery. Ich opowieść wydaje się nie mniej przejmująca niż ta przedstawiona chociażby w „Sugarmanie”.
Wartością dokumentu jest umiejętność wyłuskania historii z zebranego materiału. Peterowi Webberowi udało się stworzyć ze swoimi bohaterami relacją niemal intymną. Muzyka reagge staje się w nim spersonifikowanym bohaterem – dobrym duchem, pocieszycielem, terapeutą. Zresztą bardziej niż o samej muzyce „Serce Jamajki” jest po prostu o tworzących ją ludziach, w których ta muzyka żyje. Poznawanie specyficznego podejścia tychże ludzi do życia, przemieniającego wszystko w radość i poczucie współistnienia ze światem mimo wielu zakrętów i prywatnych tragedii, było dla mnie – marudy i pesymistki – wręcz zawstydzające. Z pewnością nie odsłucham już żadnego kawałka reagge bez wspomnienia tej wyjątkowej, pełnej energii bandy staruszków (choć ich duchowa młodość sprawia, że płonię się na określanie ich w ten sposób), których poznałam dzięki Webberowi. Pamiętajcie: „miłość jest kluczem”.