ANTYCZNA TRAGEDIA BEZ KATHARSIS
Bartosz Kruhlik jest niewątpliwie utalentowanym człowiekiem. Lista nagród, które otrzymał za szkolne etiudy może onieśmielać już samą długością. „Supernova” – jego pełnometrażowy debiut – została zaś zakwalifikowana do Konkursu Głównego 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Jednak czy ta „antyczna tragedia” rozgrywająca się na polskiej, wiejskiej szosie faktycznie może konkurować z resztą nominowanych?
Polska wieś, jakich wiele na mapie naszego kraju. Cicha, spokojna, z rzadka tylko mijana przez kierowców, którzy często po prostu skręcili w zły zjazd. Jest piękny, leniwy letni dzień – tylko pasąca się w pobliżu krowa wyjątkowo ma ochotę pogadać. W tych okolicznościach przyrody dojdzie zaraz do potwornej tragedii. Dramatyczne zdarzenie będzie jednak dopiero początkiem szeregu drastycznych decyzji. Kto – i za jaką cenę – wyjdzie z tego cało? „Supernova” jest pierwszym filmem, który powstał w ramach projektu „60 minut” Studia Munka-SFP.
Niespodziewana potworność pierwszych minut „Supernovej” budzi skojarzenia z twórczością Ariego Astera. Cieszący się od niedawna sporym zainteresowaniem reżyser „Herditary. Dziedzictwo” oraz „Midsommar. W biały dzień” podzielił widzów i krytyków, a to za sprawą historii, których znakiem rozpoznawczym jest nagła, burząca – i tak już „nieidealny”, ale jednak ze znanymi problemami – świat. Kruhlik, podobnie jak Aster, bierze potężny zamach i próbuje ogłuszyć widza, grzmocąc go obuchem porażającej tragedii w głowę, ale z wielu powodów jego opowieść nie ma po prostu podobnej mocy. Chociaż reżyser „Supernovej” pragnie opowiadać o sprawach uniwersalnych, to kreowany przez niego świat jest zbyt lokalny i zanadto oparty na stereotypach, by można było w niego uwierzyć.
Wszystko dlatego, że rozgrywająca się na ekranie tragedia jest tak naprawdę jedynie sprawą drugoplanową. W rzeczywistości Kruhlik realizuje kolejny film o skorumpowanej władzy, nieudolnych przedstawicielach porządku i wiejskich prostakach – nie wnosząc do tego tematu nic nowego. Interesujący konflikt tragiczny oraz dramatyczna ironia usuwają się w cień na rzecz politycznych układów, których moc zdaje się nieograniczona – przed wyborami odpowiedni ludzie są w stanie zająć się każdym problemem. Ludzie wykonujący zawody zaufania publicznego – jak psycholog czy przedstawiciel porządku wyższego szczebla – nie wykazują tutaj żadnej empatii, a wręcz patologiczną znieczulicę. Lokalni mieszkańcy to oczywiście prosty motłoch: młodzi są agresywni i wulgarni (plują, zaczepiają policjantkę i rzucają kamieniami); starsi zaś okazują się sparaliżowani w obliczu sytuacji wymagającej działania i własną ciekawość przedkładają nad konieczność zachowania spokoju, by nie przeszkadzać w pracy służb. Nie mogło też oczywiście zabraknąć tłumnych religijnych śpiewów.
Całość obserwuje chłodne, wręcz dokumentalistyczne, rozedrgane oko kamery. Ta strategia wychodzi „Supernovej” na plus, pozwalając skuteczniej zawieszać niewiarę. Niestety „skuteczniej” nie znaczy „skutecznie”. Irytują (i przede wszystkim wybijają ze świata przedstawionego) zachowania bohaterów, zwłaszcza tych na służbie, którzy pojawiają się i znikają tak, jak to reżyserowi w danym momencie pasuje. Drażnią nieprzemyślane w dużej mierze dialogi (zwłaszcza kiedy do głosu dochodzi tłum). Źle wypada również nienaturalna, z rzucającym się w oczy wysiłkiem zaplanowana „symbolika” (np. sposób założenia czapki, który ma sygnalizować zmiany zachodzące w bohaterze), bez której film byłby po prostu lepszy. Niewiele dobrego mogłabym też napisać o aktorstwie – zwłaszcza Marka Brauna wcielającego się w Sławka.
Chociaż punkt wyjścia „Supernovej” i założenie, że wszystko może się zdarzyć, a „jedna chwila może zmienić całe życie” ma potencjał (jakkolwiek nie jest to temat wyjątkowo unikalny), to sama realizacja pomysłu wypada już dużo gorzej. Kruhlik dobiera arsenał, idąc po linii najmniejszego oporu. Kolejne zwroty akcji są boleśnie przewidywalne – w ostatnich minutach można wręcz bawić się w proroka, zapowiadając, co wydarzy się w kolejnych scenach (łącznie z tym, jaki typ muzyki pojawi się w tle) – a ostatnia sekwencja wypada po prostu pretensjonalnie. Mam wrażenie, że „Supernova” mogłaby być fantastycznym filmem krótkometrażowym, ale na długi zabrakło po prostu pomysłu.