E TAM, GOTHAM!
„Gotham” mogło być serialem oryginalnym, mogło być serialem ciekawym i mogło być serialem dobrym. Mogło. Niestety, do finału pierwszego sezonu dotarłam z pewnym trudem. A i to udało się wyłącznie dlatego, że z natury nie porzucam tego, co zaczynam. Wiem jednak, że wielu utknęło w połowie. Jeszcze większa grupa rozstała się z serialem po trzech odcinkach. Liczni potencjalny odbiorcy, czytając kolejne słabe recenzje, w ogóle nie dali serialowi szansy. Czy była to dobra czy zła decyzja?
„Gotham” znajduje się o wiele dalej od znanych komiksów czy nawet ich adaptacji, niż można by się spodziewać. Opowiada historię komisarza Jamesa Gordona (Ben McKenzie), który walczy z niesprawiedliwością i korupcją miasta, zanim jeszcze pojawił się w nim Batman. Młody policjant staje się także świadkiem narodzin wielu z późniejszych, znanych już szerszej publiczności, największych zagrożeń przestępczych. Każde zło i każde dobro ma przecież gdzieś swój początek.
To z pewnością jeden z najbardziej nierównych seriali, jakie dane mi było oglądać. Zaczyna się mniej niż przeciętnie. Pierwsze odcinki są zwyczajnie nudne i dziwnie nienaturalne, atmosfera wydaje się tak sztuczna, że już ekspresjonizm niemiecki prędzej zostałby uznany za potencjalne odbicie rzeczywistości. Tak naprawdę nie wiadomo o czym lub o kim jest ta historia. W połowie sezonu dostrzec można jednak wyraźną zmianę na lepsze. Do tego stopnia, że przymusowa, kilkutygodniowa przerwa śródsezonowa okazała się dla mnie naprawdę nieprzyjemna. Niestety, gdy serial wrócił na antenę, nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie dostrzegłam w nim potencjał. Całość znowu stała się okrutnie nierówna. Jeden odcinek wbijał w fotel, a następny zachęcał do popołudniowej drzemki. Jeden trzymał w napięciu, w drugim próżno było szukać podstawowego sensu. Spokojnie można się było nabawić podczas tych 22 odcinków swoistego rodzaju psychicznych zaburzeń.
Nierówność serialu nie pozbawia go na szczęście jego głównego atutu. Świetnie bawiłam się wyłapując spośród prezentowanych bohaterów-szaraczków przyszłych bandziorów lub sprzymierzeńców dobra. Niestety, wartość rysów psychologicznych postaci niekoniecznie bierze się z ich doskonałego przedstawienia w serialu, lecz raczej z nagromadzonej już wiedzy z innych produkcji czy tekstów kultury związanych ze światem DC. Wrażenie robi dopiero zestawienie „młodzi” i „starzy”, a nie ich samodzielne funkcjonowanie. Można by nawet powiedzieć, że „Gotham” – świadomie lub nie – żeruje na osiągnięciach innych.
Zwłaszcza, że aktorsko jest tak samo nierówno jak fabularnie. Ben McKenzie jako James Gordon wypada tak sobie, zdecydowanie cieplej myślę o jego partnerze, Hervey’u Bullocku (Donal Logue). Robin Lord Taylor grający Pingwina miewa wzloty i upadki, ale na dłuższą metę jest po prostu nie do wytrzymania. Zdecydowanie najlepiej wypada Cory Michael Smith czyli serialowy Człowiek-Zagadka – zarówno jako rozbudowana psychologicznie postać (perfekcyjne studium szaleństwa), jak i rola aktorska. Nie mogłam przekonać się do Jady Pinkett Smith, ekranowej Fish Mooney; ale Sean Pertwee grający Alfreda niemal dorównuje Michaelowi Cainowi, który w mojej pamięci jest jedynym prawdziwym lokajem Bruce’a Wayne’a. A skoro już jesteśmy przy Batmanie, to David Mazouz, który zrobił na mnie wrażenie już w „Touch” teraz też wypada naprawdę nieźle.
Niestety strona wizualna serialu nie prezentuje nawet tegoż nierównego poziomu, a jest po prostu nieszczególnie zachęcająca. Przyznaję, że widać w niej konsekwencję. Szarość, ciemność i ogólna nieprzystępność dominują od początku do końca, jednak kojarzą się raczej z nudą niż mrokiem. To nie pomysł, lecz brak pomysłu. Brakuje kontrastów, wszystko jest dziwnie miękkie. Przydałyby się jakieś barwne akcenty albo bardziej specyficzna praca kamery. Tymczasem obraz od pewnego momentu staje się zwyczajnie męczący. A może to kwestia warstwy muzycznej, której w ogóle nie pamiętam?
„Gotham” ma pewien potencjał, którego jednak nie udało się twórcom nawet w połowie rozwinąć w pierwszym sezonie tej historii. Pojawiło się wiele twarzy oraz związanych z nimi raczej wstępów do, niż samych historii. Jak na ironię jednak, to właśnie pobieżne wykorzystanie możliwości wątków daje nadzieję na zdecydowanie lepszy drugi sezon. Być może wtedy też aktorzy będą już bardziej oswojeni z postaciami i w pełni pokażą swoje umiejętności. Póki co daję tak wysoką ocenę raczej za nadzieję na wyższy, niż za faktyczny poziom produkcji.