ErratumJESZCZE RAZ, OD POCZĄTKU. OD NOWA. ODNOWA
Erratum (tudzież errata), czyli w największym skrócie błąd w zamkniętym, gotowym tekście, wyszczególniony i poprawiony przez samego autora. Z reguły wyraz ten stosuje się w odniesieniu do słowa pisanego jako określenie drukowanej notki korygującej zawartość książki, artykułu itp. Tyle w kwestii formalności. Teraz czas sprawdzić, czy dla Marka Lechkiego zatytułowanie swojego filmu tym terminem miało naprawdę jakiś głębszy sens.

Szukając odpowiedzi na to pytanie, warto przyjrzeć się w pierwszej kolejności fabule. Film przedstawia kilka dni z życia Michała Bogusza, mężczyzny w sile wieku, który jedzie do swojego rodzinnego miasta, Szczecina, by odebrać samochód, który jego szef sprowadził sobie zza oceanu. Pozornie – nic prostszego, w zasadzie zlecenie możliwe do wykonania w jeden dzień. Na miejscu wydarza się jednak coś nieprzewidzianego – wypadek drogowy, w którym ginie potrącony przez bohatera bezdomny, co zmusza Michała do pozostania w Szczecinie nieco dłużej.

ErratumJeśli wierzyć w przeznaczenie (a w przypadku zdecydowanej większości filmów taka wiara zdaje się zasadna i powszechna), nic nie dzieje się bez przyczyny. Przykra przygoda Michała także nie. Sytuacyjne „uwięzienie” w rodzinnym mieście staje się bowiem szansą na dokonanie pewnych zmian w życiu bohatera, przede wszystkim na odświeżenie dawnej przyjaźni oraz na naprawę relacji z ojcem. Tej osobistej wyprawie „w głąb siebie” i ku swojej przeszłości towarzyszy osobiste śledztwo, w którym Michał poznaje życie i tożsamość potrąconego bezdomnego.

Pozorna banalność zlecenia, które otrzymał główny bohater od szefa to nie jedyna ułuda, możliwa do odnotowania w „Erratum”. Czy aby na pewno Michał jest w sile wieku? Choć zatrudnienie w biurze rachunkowym zapewnia jemu i jego rodzinie materialnie nienajgorszy poziom życia, bohater woli spędzać czas w gabinecie na graniu w gry komputerowe, niż na pracy, która najwyraźniej go nie satysfakcjonuje. W domu też nie jest najlepiej: rozmowy z synem nie wykraczają poza lapidarne pytania o to, jak minął dzień w szkole i równie lakoniczne „Dobrze” w odpowiedzi; również czas spędzany z żoną świadczy o pewnym wyczerpaniu, nie tylko komunikacyjnym. Żywot Michała przypomina kompletne dzieło, po którym bohater czuje już tylko zmęczenie i pustkę. Co gorsza, wypierając starsze rozdziały owego dzieła z pamięci (zresztą, czy oby na pewno z pamięci, nie zaś jedynie z codziennej egzystencji?), wyraźnie przejawia on także swego rodzaju rozczarowanie.

Nagłe osadzenie w mało komfortowej sytuacji może okazać się dla Bogusza szansą na naniesienie pewnych poprawek w swoim życiu. Dotyczy to zwłaszcza owych spalonych mostów, zamkniętych dawno części, od których bohater zdążył się przez lata skutecznie odciąć. Ewentualny sukces takiej erraty i rozliczenia z przeszłością dać może nadzieję na zmianę aktualnych relacji Michała z synem, z żoną… słowem: może być początkiem przyszłości, która nie musi jawić się tak szarą, jak dotąd. Może, ale czy tak będzie– warto przekonać się osobiście, oglądając „Erratum”.

– Nie… spałem. Krzysiowi o tym mówiłaś? To dobrze. Wiesz, ja kiedyś myślałem, że jak coś takiego przytrafia się komuś, to jest straszny dramat. No właśnie nie…

A warto nie tylko dlatego, by poznać tę historię. W gruncie rzeczy, podobne powroty w rodzinne strony były tematem tak wielu filmów (i innych tekstów kultury), że same losy bohatera nie wystarczyłyby raczej, by „Erratum” mogło się obronić. Ważne jest również to, jak ta historia jest opowiedziana. Pod tym względem na uznanie zasługuje w pierwszej kolejności Marek Lechki, odpowiedzialny za reżyserię oraz scenariusz tego obrazu. W obydwu zadaniach spisał się świetnie, kreując naprawdę wyrazistych bohaterów i sprawnie prowadząc aktorów, którym przydzielił ich role.

Wśród tych ostatnich, szczególne pochwały należą się Tomaszowi Kotowi (Michał) i Ryszardowi Kotysowi (ojciec Michała), którzy odcinają się bardzo przekonująco od swoich komediowych wizerunków. Dramatyczne kreacje zdają się niezwykle przyjaznym środowiskiem dla obu panów, co zaskakiwać może część widzów, która kojarzy Kotysa głównie z roli Paździocha w sitcomie „Świat według Kiepskich”, a odtwórcę głównej roli z całą masą komediowych bohaterów („Lejdis”, „Ciacho” i wiele innych). Wyrazy uznania należą się też aktorom drugoplanowym, wśród których znaleźli się m.in. Janusz Michałowski, wcielający się w nieco tajemniczego policjanta, Jerzy Rogalski, grający sympatycznego mechanika oraz Janusz Chabior, filmowy syn bezdomnego, którego potrącił Michał.

Pod względem technicznym w zasadzie trudno się do czegoś przyczepić. Praca kamery (za którą stanął Przemysław Kamiński) obfituje w wiele ciekawych perspektyw i zabaw z głębią ostrości, do tego nie jest przesadnie dynamiczna, co wpływa na specyficzny rytm narracyjny tego filmu. To samo dotyczy montażu, w którym pojawiają się niemal refrenowe wstawki, ukazujące fale wzburzonego morza czy powracającego w różnych sytuacjach psa, towarzyszącego głównemu bohaterowi. Wprawdzie po pewnym czasie strona wizualna „Erratum” ujawnia swoją prostotę koncepcyjną i zaczyna nieco nużyć, ale nie sposób odmówić jej estetycznego szlifu. Poza tym, niemała część kadrów nacechowana jest poetycką wręcz symboliką, a jej odczytywanie samo w sobie stanowi wartość. Gdyby dodać do tego mnogość intertekstualnych odniesień, którymi przesycone są poszczególne sceny, obraz Lechkiego staje się pożywką dla wszystkich miłośników odnajdywania ukrytych znaczeń i – siłą rzeczy – nie może nudzić.

Wizerunku całości dopełnia niezwykle nastrojowa muzyka, której reprezentatywną próbkę można było usłyszeć już w zwiastunie. Rozpoznawalny motyw muzyczny powraca przez cały film, a pozostałe utwory (m.in. jazzujące numery wykonywane przez zespół znajomych Michała) bardzo sprawnie podkreślają ogólną atmosferę filmu: nieco niepokojącą, przesyconą napięciem, jakie towarzyszy oczekiwaniu na coś wielkiego, ale zarazem pełną nadziei, że to, co ma nastąpić będzie budujące, nie destrukcyjne. Nad ścieżką dźwiękową czuwał Bartek Straburzyński, odpowiedzialny również za muzykę w takich filmach, jak „Bal na Victorii” czy „Głośniej od bomb”. Kompozytor miał również okazję pracować z Markiem Lechkim przy jego poprzednim filmie, „Moje miasto” z 2002 roku.

Podsumowując, „Erratum” to ładnie sfilmowana, ładnie zagrana i zilustrowana muzycznie… ogólnie – ładnie wyglądająca i brzmiąca filmowa opowieść o doświadczeniach granicznych, które potrafią wpłynąć znacząco na przebieg ludzkiego życia. To historia człowieka zmuszonego do konfrontacji z wypartą przed laty ważną częścią swojej przeszłości. Wypartą w nadziei, że ta nigdy do niego nie wróci. To wreszcie bardzo poetycki utwór filmowy, w którym pod pozorem rozmytej zdarzeniowości i paradoksalnego „niepokojącego spokoju” kreowanego głównie przez muzykę i mało dynamiczny rytm montażowy, niezwykle dużo się dzieje. Co najważniejsze jednak, „Erratum” to nie moralitet, traktujący widza jak uczniaka, któremu całe przesłanie należy podać „czarno na białym”. Ten film nie oferuje prostych rozwiązań, nie przynosi jasnych odpowiedzi, nie prowadzi nikogo za rączkę do oczywistych wniosków. Obraz Lechkiego coś nam jednak daje. Daje nadzieję, której dopowiedzenie leży właśnie w gestii widza.

 

Tekst ukazał się w: „Ińskie Point” numer 7/2011

Kamil Jędrasiak