„Błękitna laguna” Randala Kleisera z roku 1980 to już chyba film kultowy. Pamiętam go wyraźnie z dzieciństwa/młodości. Z perspektywy czasu wydaje mi się jakimś rodzajem przypowieści. Był może miejscami niestarannie zrealizowany, ale – z dwójką małych dzieci, które dorastały samotnie na wyspie i uczyły się własnych ciał, ograniczeń i po prostu poznawały siebie – miał w sobie jakąś magię. Trudno mi ją teraz skonkretyzować, jednak pamiętam to uczucie niezwykłości bardzo wyraźnie. „Błękitna laguna: Przebudzenie” nie jest już historią dzieci, a nastolatków.