ouija2I MERY STREEP BY TEGO NIE URATOWAŁA
Pamiętam jak w ramach którychś moich urodzin wywoływałyśmy z koleżankami duchy. Była świeczka, zgaszone światło i powtarzanie głębokim głosem „duchu przyjdź”. Bujda na resorach takie próby kontaktu ze światem pozagrobowym, ale jako dzieciaki nakręcałyśmy się nawzajem, aż w końcu ruch mojej matki na korytarzu spowodował histerię. Teraz się z tego śmieję, ale wciąż pamiętam tamten strach. Teraz nie powtarzam już podobnych zabaw, za to pasjami oglądam wszystkie filmy o duchach. Kiedy zobaczyłam tytuł „Diabelska plansza Ouija”, czyli rzecz o przedmiocie, którego w swym czasie pożądałam, zapragnęłam obejrzeć film natychmiast. Spodziewałam się czegoś naprawdę dobrego, w ramach konwencji i schematów, ale strasznego. Tymczasem…

Debbie Galardi (Shelley Hennig) przyjaźni się od dziecka z Laine Morris (Olivia Cooke). Od najmłodszych lat planują wspólną przyszłość – studia, pracę, dom – oraz poznają sekrety życia. Gdy dziewczynki mają po zaledwie dziesięć lat Debbie wprowadza Laine w świat planszy Ouija. „Nigdy nie graj sama, zawsze przywitaj się i pożegnaj, zatocz koło za każdego gracza” – poucza Debbie, by kilka lat później owe zasady złamać. Jej lekkomyślność ma stać się przyczynkiem nie tylko własnej tragedii, ale i wszystkich przyjaciół: jej chłopaka Pete’a (Douglas Smith), Laine, chłopaka Laine Trevora (Daren Kagasoff) i jej siostry Sarah (Ana Coto), a także ich wspólnej przyjaciółki Isabelle (Bianca A. Santos). Czy bohaterom uda się zwyciężyć przyzwane zło? Czy odważą się usiąść do gry i spojrzeć przez planchet?

ouija„Diabelska plansza Ouija” to jeden z tych filmów, którego tytuł powinien być reklamowany w duecie z każdego rodzaju pejoratywnymi określeniami. Szczególnie po wszystkich obietnicach, które składa widzom. Potencjał obrazu pozostał w każdym calu niewykorzystany i to do tego stopnia, że w ogóle zaczęłam w jakiś potencjał wątpić. Pragnęłam zapłakać nad aktorstwem, załkać nad dialogami, rozpłakać się rzewnie nad przebiegiem akcji i ogłuszyć się czymkolwiek, co miałam pod ręką byle dalej nie słuchać przemyśleń i „logiki” postaci – wszystkich razem i każdej z osobna. Nawet kwestia wizualna i techniczna dosłownie zwilżała mi oczy.

Już sam pomysł, że prawodawca łamie własne prawo, wydaje się z lekka naciągany. A potem jest tylko gorzej. Rozpoczyna się nagrywanie własnych seansów i przemyśleń (a w zasadzie jednego) w chwili znalezienia planszy. Dlaczego Debbie zapragnęła się nagrać, by powiedzieć „idę sprzątać strych”, a potem „parzcie, co znalazłam!”? Zakładam, że postaci musiały jakoś „wpaść na pomysł” przeszukania tego strychu. Potem mamy wątek szpitala psychiatrycznego i bezwzględnego zaufania bohaterów do jego pacjentki oraz, dzięki nakierowaniu przez ową pacjentkę (dodam, że skazaną przez sąd na pobyt w szpitalu), znalezienia w piwnicy ciała poszukiwanego przez pięćdziesiąt czy więcej lat. Mam uwierzyć, że kobieta czekała przez ten czas, aż jacyś głupi nastolatkowie użyją tablicy, wezwą ducha i postanowią odnaleźć ją, żeby się jej poradzić. Serio? Nie chcę zdradzać większej ilości absurdów, ażebyście mogli, potencjalni widzowie, czerpać „przyjemność” z fabuły.

Aktorsko było źle nawet jak na początkujących aktorów. Zwłaszcza, że każdy z obsady miał wcześniej jakąś mniejszą lub większą rolę kinową i telewizyjną (często serialową), a dialogi brzmią tak sztucznie, że tylko oczy szerzej się rozwierają z niedowierzania. Fakt faktem, że rozmowy same w sobie zostały już dostatecznie sknocone i nawet Meryl Streep nie posiadałaby mocy uczynienia z nich, czegoś dobrego, ale z pewnością istniała opcja wykrzesania z nich przyzwoitego minimum nie pozwolenia, by muliste dno scenariusza pochłonęło także zdolności aktorskie. Niemniej reakcje bohaterów na kolejne życiowe dramaty są równe emocjonalności drzewa. Śmierć skłania postaci jedynie do gadania. Z ich ust płyną słowa, które nie mają absolutnie nic wspólnego z mimiką, zachowaniem i decyzjami.

No i wreszcie brakuje tego, co w horrorze najważniejsze, czyli chwil zaskoczenia i strachu lub chociaż klimatu grozy i mroku. Jest za to sporo parsknięć śmiechem i spotkań dłoni z twarzą, która mimowolne próbuje przymknąć człowiekowi powieki. Kilka fragmentów ma potencjał straszaka, ale przez nieudolne aktorstwo i scenariusz wzbudza jedynie litość.

„Diabelska plansza Ouija” nie spełniła moich, naprawdę niewygórowanych względem horroru, oczekiwań. Zastanawiam się, dlaczego w ogóle produkcja trafiła do kin, skoro i poziom telewizyjnej ramówki mogłaby zaniżyć. To wszystko zaskakuje o tyle, że i ekipa filmowa, i obsada aktorska, składają się z osób, które w gatunku horroru nie są zielone i mają na swoim koncie kilka niezłych obrazów. Dlaczego doświadczenie zawiodło w tym przypadku? Będzie to zagadką równie tajemniczą, co i powód mojego dotarcia do napisów końcowych.

33

Alicja Górska