ridiculous 6SANDLER I WESTERN W STYLU JACKASS
To nie tak, że nie lubię i nie oglądam głupich komedii. Nie lubię jednak, kiedy pod prezentowanym na ekranie absurdem i prostackim dowcipem nie skrywa się nic ponad to. Groteska, parodia, nawiązania intertekstualne, gra z konwencją – to cenię. Niestety, „The Ridiculous 6” nie należy do filmów, które oglądałam z przyjemnością. Jego poziom, zgodnie z podpowiedzią zawartą w tytule, jest niedorzeczny, a właściwie – niedorzecznie niski. 

Tommy Stockburn (Adam Sandler) wychowany został na rdzennego Amerykanina – Indianina. Pewnego dnia w zamieszkiwanej przezeń wiosce pojawia się Frank Stockburn (Nick Nolte) i informuje, że jest jego ojcem. Z powodu tajemnicy, którą skrywa przybysz, wkrótce do miejsca zamieszkania Tommy’ego przybywają również jednoocy bandyci, ścigający starego Stockburna. Żądni pieniędzy porywają ukochaną Indianina. Ten, by ocalić żonę i ojca musi zdobyć pieniądze oraz pokonać długą drogę przez prerię Dzikiego Zachodu. W drodze spotyka go niezwykła niespodzianka – okazuje się, że Frank spłodził znacznie więcej synów. A konkretnie – piątkę (przynajmniej). Rodzeństwo jednoczy się, by wspólnymi siłami ocalić ojca.

ridiculous 6Zwyczajnie nie wiem, od czego mam zacząć. Gdyby „The Ridiculous 6” było filmem kinowym, a nie kolejną z produkcji Netflixa, spieniężyłabym cały swój majątek i już teraz obstawiła u oferującego najlepszą stawkę bukmachera, że zgarnie Złotą Malinę. Jeżeli miała być to parodia westernu, to nie wyszło. Ba, rzecz okazała się na tyle tragiczną, że w moim zestawieniu najkoszmarniejszych filmów zajmuje miejsce porównywalne z „Milionem sposobów jak zginąć na zachodzie”, który to oceniłam na astronomicznie wysoką jedynkę.

Absurdalny scenariusz? Skoro wziął się za niego Adam Sandler, nie powinnam być zdziwiona. I nie byłam (jakkolwiek należy tutaj zaznaczyć, że to najbardziej nieskładny, chaotyczny i pozbawiony sensu twór tegoż komika). Przytłoczył mnie jednak poziom dowcipu w tej produkcji, którego określenie „kloacznym” wydaje się niewystarczające. Kojarzycie taką scenę z „Jackass”, w której jeden z bohaterów pozwala się wystrzelić w pełnym odchodów Toy Toy’u w powietrze i znajdując się w środku, balansuje w górę i w dół jak na bungee? Wychodzi później z tej przenośnej toalety i umazany brązowo-żółtą papką wymiotuje na prawo i lewo. Podczas oglądania „The Ridiculous 6” miałam ochotę powtórzyć ten finał. Absolutnie nie byłam na to przygotowana.

Zwłaszcza, że na papierze całość prezentowała się nieźle. Obsada robiła spore wrażenie – Adam Sandler, Taylor Lautner, Terry Crews, Jorge Garcia, Nick Nolte, Steve Zahn, Danny Trejo… A to tylko część nazwisk z listy płac. Co ciekawe, i nie jest to żadna pomyłka, najlepiej na ekranie wypada gwiazda „Zmierzchu”. Gra on rzecz jasna mało ambitną rolę stereotypowego, wiejskiego idioty, niemniej robi to w sposób dość przekonujący i przerażająco naturalny.

Ponieważ „The Ridiculous 6” trwa niemal dwie godziny (sic!) to jest to kino dla szczególnie wytrwałych i odpornych widzów, tudzież takich, którzy upodobali sobie Sandlera tak dalece, że nie chcą omijać żadnej z jego produkcji. Trzeba jednak przyznać, że druga połowa filmu – jeżeli uda się komuś do niej dotrwać – jest zdecydowanie bardziej strawna (i kiedy piszę „strawna”, mam również na myśli mniejsze stężenie niesmacznych, obrzydliwych żartów). Poziom dowcipu pozostaje podobnie niski przez cały czas trwania „The Ridiculous 6” (zdarza się może kilka zabawnych gagów), niemniej z czasem coraz rzadziej ma się wrażenie podchodzenia ostatniego posiłku do gardła.

Absolutnie nikomu nie polecam „The Ridiculous 6”. Mogłabym tutaj napisać, że chodzi o wszechobecne odgłosy pierdzenia, pryskające na ściany rzadkie odchody; maści nakładane najpierw na ropnie przyrodzenia, a później (tym samym palcem i z tej samej porcji) do usta, jako zabezpieczenie dziury po wyrwanym zębie. Mogłabym dodać jeszcze kilka słów o zoofilii i innych rodzajach dewiacji, ale naprawdę nie chcę już więcej wracać pamięcią do tego filmu.

Alicja Górska