z jak zachariaszKAMERALNY KONIEC ŚWIATA
Nie tak dawno dotarło do mnie, że zarówno film jak i literatura tworząc obrazy dotyczące przyszłości, kreują wizje apokaliptyczne. Niemal nikt, jeżeli ktoś w ogóle, wróży ludzkości opamiętanie i właściwy kierunek rozwoju. „Z jak Zachariasz” wpisuje się w tę tendencję, jednocześnie nieco ją przemieniając. Nie jest to bowiem typowe kino hollywoodzkie z wartką akcją i dużą ilością efektów specjalnych, lecz kameralna historia o znamionach filmu psychologicznego.

Bliska przyszłość. Po nuklearnej katastrofie niemal cały glob skażony jest śmiercionośnym promieniowaniem. Niemal, ponieważ dolina, w której mieszka Ann Burden (Margot Robbie) nie wykazuje żadnych cech niezdatności do życia. Dlaczego? To pozostaje zagadką. Pewnego dnia w życie samotnej kobiety wkracza Loomis (Chiwetel Ejiofor), który postanowił zaryzykować wyście ze schronu i odszukanie nieskażonego fragmentu globu. Ostatkami sił dociera do doliny Ann. Nie jest jednak świadomy granic odkrytego azylu i bardzo szybko popełnia pierwszy z dramatycznych błędów. Przed śmiercią ratuje go Ann. Stopniowo para zaczyna się do siebie zbliżać i snuć plany dotyczące przyszłości. Wtedy na horyzoncie pojawia się jeszcze jeden ocalały, Caleb (Chris Pine). Film jest oparty na powieści Roberta C. O’Briena o tym samym tytule.

z jak zachariaszNie da się ukryć, że akcja „Z jak Zachariasz” nie należy do wybitnie dynamicznych. Napięcia nie budują kolejne dramatyczne zmiany, czy nagłe zwroty fabuły, lecz niedopowiedzenia i sekrety. Widz spodziewałby się, że dwoje samotnych ludzi od razu przystąpi do ponownego zaludniania planety, tymczasem Loomis w stosunku do ślicznej Ann jest bardzo zdystansowany i nie pozwala na przyspieszoną wersję rozwoju ich relacji. Relacji, dodajmy, młodej kobiecie absolutnie nieznanej. Czy to niezwykła moralność? Wspomnienie minionych czasów – randkowania, podchodów i oczekiwania? A może po prostu Loomis ukrywa przed Ann coś, co nie pozwala mu się zaangażować? Wkrótce wszystko wychodzi na jaw. No może nie tak wkrótce.

Podczas gdy Loomis stawia na stopniowanie emocji, pojawiający się nagle Caleb od razu przystępuje do dzieła. Rywalizacja nabiera tempa. Czy w obliczu apokalipsy ważniejsze okaże się zachowanie przy życiu tych, którym udało się ocaleć, czy może świadomość braku ewentualnej kary popchnie mężczyzn do skrajnych czynów? „Z jak Zachariasz” traktuje więc po trosze o wewnętrznym kompasie moralnym i zmianie obyczajów w świecie pozbawionym odgórnych zasad prawnych. Odpowiada na pytanie, czy człowiek jest z natury istotą dobrą, złą, czy może po prostu… przebiegłą.

Sporo miejsca zajmują w produkcji rozważania na temat Boga. Nie mówi się tego wprost, jednak początkowa, silna postawa Ann, by nie rozbierać kościoła w imię zyskania elektryczności oraz historia o jej religijnej rodzinie, jedynej, która zagładę przetrwała; a także fantastyczny status doliny, która pozostała nieskażona pomimo braku ku temu logicznych przesłanek, jednoznacznie wskazują na boską interwencję. Mimo wszystko autorzy zderzają pewną tej teorii Ann z wierzącym w naukę Loomisem oraz tajemniczym Calebem, którego postępowanie oraz moralność nie są ostatecznie określone.

Wizualnie „Z jak Zachariasz” to obraz bardzo estetyczny. Przyjemnie patrzy się na ten mały raj na ziemi, na rwące potoki, bujne lasy, połacie żyznego terenu czy majestatyczne góry. Trzeba przyznać, że to nieco landszaftowa wizja naturalnego azylu, aczkolwiek wpasowuje się w ogólny wydźwięk produkcji. Muzyczną stronę tegoż filmu również najprościej jest podsumować jako miłą.

„Z jak Zachariasz” rozczaruje wszystkich tych, którzy liczą na kolejną postapokaliptyczną wizję świata z popisówkami efektów specjalnych i obrazami zmasakrowanej planety, a miło zaskoczy każdego, komu do tej pory brakowało spojrzenia na zagładę z innej, jednostkowej perspektywy. Czy to obraz psychologicznie prawdziwy? Być może. Mam jednak nadzieję, że się nigdy nie przekonamy.

 

Publikowano również na: duzeka.pl

Alicja Górska