Paweł Śmieszek

DLA MNIE INTERESUJĄCY JEST MECHANIZM ZOBOJĘTNIENIA I OBURZENIA
Obala stereotyp nudnego nauczyciela angielskiego w brązowych sztruksach podciągniętych aż pod klatkę piersiową, flegmatycznego i wiecznie znudzonego. Interesuje się geopolityką, ekologią oraz – jak sam o sobie pisze – „rzeczami istotnymi”. Pracował w Anglii, Holandii, Niemczech, Francji i we Włoszech, jednocześnie pisząc swoją debiutancką powieść „8 dzień tygodnia”. Najnowsze dzieło, zaplanowane na trylogię, powstaje od 2011 roku.

Paweł Śmieszek, bo o nim mowa, to postać nietuzinkowa, bo dualistyczna w swej naturze. Z jednej strony opisuje siebie jako wroga konsumpcjonizmu, z drugiej – pracuje w jednej z wrocławskich korporacji. Uważa się za orędownika małych zmian, a Jego najnowsza książka traktuje o kolosalnych intrygach, przekrętach i sekretach na skalę światową. Pisanie „stanowi dla niego sposób na uwolnienie sumienia i nadanie życiu głębszego znaczenia”, ale jako autor odrywa się od rzeczywistości lokalnej i pochyla nad Stanami Zjednoczonymi.

Czy można pogodzić ze sobą wszystkie te sprzeczności? Okazuje się, że tak.

Alicja Górska: Po, jak podpowiada opis pierwszej o tytule „8 dzień tygodnia” – „fantastycznej konwencji skrywającej treści wybiegające daleko poza ramy gatunku; zawieszonej między mocno ironiczną, szyderczą, prześmiewczą filozoficzną powiastką a powieścią paraboliczną” – zdecydował się Pan na obszerną powieść polityczną. Skąd ta nagła zmiana tematyczna?

Paweł Śmieszek: Mówi się, że pierwszą książkę pisze się dla siebie, drugą dla czytelnika, trzecią dla pieniędzy. Jak dla mnie, przynajmniej początek tej wyliczanki pokrywa się z prawdą.

Pierwszą książkę napisałem w wieku dwudziestu kilku lat. Byłem wtedy na zupełnie innym etapie życia. Miałem inne doświadczenia, inne priorytety i plany. Napisanie książki było spełnieniem marzeń i sprawdzeniem siebie. Czytałem wtedy też zupełnie inne tytuły, głównie beletrystykę i fantastykę, co było niesamowicie stymulujące. Wystarczająco stymulujące, żeby spłodzić coś tak nieszablonowego jak „Ósmy Dzień”.

„Imperium Głupców” to zupełnie inna historia. Książkę zaplanowałem od początku i dość długo zbierałem do niej materiały. Podszedłem do tematu metodycznie. Najpierw research, potem zarys fabuły, scenariusz, postaci, sceny, i na koniec to, co najlepsze, czyli ożywianie rzeczywistości i zapełnianie stron tekstem. Na pomysł Imperium wpadłem tak jak w przypadku „Ósmego Dnia”, czyli podczas lektury, więc tutaj też było podobnie. Różnica między obiema książkami była taka, że przy “Imperium” czytałem już zupełnie inne tytuły.

Po studiach zaraziłem się literaturą faktu i zupełnie odrzuciłem beletrystykę. Czytanie książek opartych na faktach jest trochę jak surfowanie po sieci, w dobrym tego słowa znaczeniu. Zamiast linków mamy cytaty i odnośniki do artykułów albo innych książek, a kiedy widzimy te tytuły i wiemy, że są w nich ukryte kolejne tajemnice, naprawdę ciężko się powstrzymać, żeby po nie nie sięgnąć. Kiedy czyta się o globalizacji, korporacjach i amerykańskim imperializmie, o demokracji i wojnach albo o konsumpcjonizmie i kryzysie wartości, zaczyna się wyłaniać obraz, który fascynuje i zatrważa zarazem. Takie były moje odczucia przy czytaniu, a potem zbieraniu materiałów i w końcu przy planowaniu „Imperium Głupców”. Przyznam, że najbardziej przeraził mnie poziom mojej niewiedzy, a konkretnie ignorancji. Dla mnie literatura była wartością samą w sobie. Wydawało mi się, że samo wzięcie książki do ręki jest w jakiś sposób nobilitujące, a reportaże i rzeczywistość uczą pokory.

Zastanawiałem się, jaki odsetek społeczeństwa odebrałaby te informacje w podobny sposób. I jak wiele osób podejmuje w ogóle próbę poszerzenia swojej wiedzy w pewnych dziedzinach. Pamiętam, że poruszyło mnie to i dotknęło jakąś czułą strunę. Pomyślałem, dlaczego w takim razie nie zaserwować tego samego doświadczenia innym? Taki był zamysł tej książki.

Opis książki: Jerry Dawson, dziennikarz filadelfijskiego tygodnika ekonomicznego lata świetności ma już za sobą. Długo pracował na prawdziwy sukces, który nigdy nie nastąpił. W pogoni za karierą stracił kontakt z córką, zaprzepaścił małżeństwo i został zupełnie sam. Wydawać by się mogło, że życie nie zaoferuje mu nic więcej, gdyby nie fakt, iż pewnego dnia trafia na trop afery korupcyjnej rozgrywającej się w sercu Pensylwanii. Śledztwo, które prowadzi daje mu szansę na rehabilitację i odzyskanie wszystkiego, co stracił. Nie wie jednak, że po odsłonięciu kurtyny korupcji, nic nie będzie dla niego już takie samo. *** Jest styczniowy poranek 2001 roku. Jerry budzi się z potężnym kacem. Przez pulsujący ból głowy, przedziera się obraz ubabranych krwią ubrań i ściany obskurnego motelowego pokoju. Nie pamięta, jak się tam znalazł. Nie wie, czyją krew ma na sobie. Wie tylko, że musi się stamtąd wydostać. Czuje to każdą komórką ciała. Tak mógłby rozpocząć się kryminał, czarna komedia lub polityczny dreszczowiec. Korpokracja jest jednak czymś więcej niż tylko kolażem gatunków. Na kanwie wydarzeń autentycznych, które ukształtowały ustalony ład dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku autor buduje zawiłą historię, w której główny bohater zostaje rzucony w labirynt swoich fobii i realnych, fizycznych niebezpieczeństw. Autor zręcznie prowadzi czytelnika po zaułkach historii i absurdalnej rzeczywistości, w której dziennikarski obiektywizm urasta do rangi wielkiego wyzwania, idealizm aktywistów kotłuje się i eksploduje, a wszelkie próby zmiany ustalonego porządku rzeczy rozbijają się o bezlitosną logikę wielkiego biznesu i polityki. Tytułowa „Korpokracja” to choroba cywilizacji. To oskarżenie i ostrzeżenie. To niewidoczny fundament Imperium Głupców.

A. G.: „Korpokracja”, bo taki tytuł nosi Pana najnowsza powieść, ulokowana jest w Stanach Zjednoczonych i opowiada o owianych już legendą wyborach prezydenckich, o starciu między Alem Gore i Georgem W. Bushem oraz związanymi z tym różnorakimi przekrętami. To jednak tylko pretekst dla bohatera, który od dokumentu do dokumentu, od informacji do informacji, gromadzi pokaźny materiał dotyczący politycznych rozgrywek sięgających II wojny światowej. Dlaczego akurat ten rejon, te wydarzenia, a nie np. nasze rodzime podwórko?

P. Ś.: Dobre pytanie. Pisałem o Stanach i tamtych realiach, dlatego, że Stany to nie Polska, ani Europa. Mają swoją strefę wpływów, o którą „dbają” w określony sposób i to właśnie metody, które używają w rozgrywce geopolitycznej wpływają na losy świata i całych narodów. Myślę, że można byłoby napisać równie obszerny tekst osadzony w bliższych nam realiach, ale głównym antagonistą musiałby być w nich Związek Radziecki i dzisiejsza Rosja. Jestem pewien, że pod wieloma względami tekst o takim tle byłby nam bliższy kulturowo i bardziej egzotyczny zarazem. Rosja i byłe Republiki Radzieckie to dla większości Polaków terra incognita, podobnie z resztą jak Ameryka Łacińska w strefie amerykańskich wpływów jest nieznana Amerykanom. Amerykę, tę geograficzną, wybrałem gdyż ich strefa wpływu obejmuje cały świat, a kultura konsumpcjonizmu, której są źródłem jest adaptowana wszędzie w tej czy innej formie.

Poza tym, Amerykanie opierają swoją politykę zagraniczną na mitach, które my w Europie i przede wszystkim w Polsce przyjmujemy bez zająknięcia. Dlatego, pomimo że geograficznie bliżej nam do Rosji, a z historycznego punktu widzenia to właśnie tej dzikiej i nieznanej Rosji powinniśmy się obawiać, to nasz intymny związek ze Stanami, ślepe naśladownictwo w sferze kultury i szeregu rozwiązań wpływających na każdy aspekt życia, zmuszają do analizy ich podwórka a nie naszego – zwłaszcza, że ich podwórko i ład, który kreują sypie się na każdym kroku.

Jeśli chodzi o samą oś czasu i wydarzenia, to myślę, że właśnie rok dwutysięczny był kluczowy dla tego, co dzieje się teraz na świecie. Był to rok pojawienia się nowej jakości w amerykańskiej Polityce. Przełożyło się to bezpośrednio na decyzje, które dotyczą nas wszystkich. To George Bush drugi, włożył kij w mrowisko, rozpętując na nowo wojnę w Afganistanie. Poprawka – ta wojna trwała już, ale on dołożył starań, żeby nigdy nie wygasła. To również on wysłał armię do Iraku. I to właśnie dzięki tym dwóm ingerencjom zbrojnym, w imieniu interesów gospodarczych Stanów Zjednoczonych i zysków międzynarodowych korporacji G.W. Bush umocnił argumenty fundamentalistów islamskich, głoszących jak wielkim złem są Stany i jak nic nie warte są wartości, którym hołdują.

Wynikiem tych wydarzeń jest między innymi powstanie Państwa Islamskiego, co poprzez falę kilku milionów uchodźców zagraża bezpośrednio stabilizacji w Europie.

Rosja też zagraża nam bezpośrednio i mamy to zakodowane w genach, ale nie zawsze mamy pojęcie o tym, jak wielki wpływ na życie milionów ludzi mają rozgrywki kolejnych ekip rządzących w Białym Domu. Smutne jest też to, że tak późno zorientowaliśmy się, że aroganckie zachowanie naszych sojuszników na arenie międzynarodowej będzie miało również bezpośredni wpływ na nas, Polaków. Kryzys humanitarny, który jeśli chodzi o skalę zjawiska sam w sobie jest największą tragedią dwudziestego pierwszego wieku, ma spore szanse na zniszczenie rzeczywistości, jaką znamy – zmianę sytuacji geopolitycznej w Europie, rozpad Unii Europejskiej, zawirowania na scenie politycznej poszczególnych krajów grożące chaosem nacjonalizmu, kolejny kryzys ekonomiczny, z którego wyłoni się nowa rzeczywistość, nie wykluczając nawet wojny, jak to Pani ujęła, „na naszym podwórku”.

A. G.: Pracując nad powieścią, którą lokuje się w obcym kulturowo miejscu, należy pamiętać o konieczności zmiany perspektywy i zebraniu dodatkowych informacji. Niezależnie od samej akcji, tło społeczno-kulturowe zawsze jest istotne. Chwilami miałam wrażenie, że wykreowany przez Pana świat bazuje na stereotypach dotyczących Stanów Zjednoczonych, na wizjach znanych z filmów czy książek popularnych. Jak zbierał Pan materiał do tej części tekstu? A może odwiedził Pan opisywane mocarstwo, udając się za ocean?

P. Ś.: Tworząc postaci fikcyjne opierałem się na wyobraźni i popkulturze. Natomiast opisując rzeczywiste postaci i wydarzenia zawsze sięgałem do źródeł, co częściowo widać w przypisach. Filmy dokumentalne, publikacje naukowe, raporty międzynarodowych organizacji i odtajnione dokumenty dają o wiele lepszy wgląd w rzeczywistość niż to, co widać na pierwszy rzut oka, gdy jest się na miejscu, a już na pewno nie są tak zretuszowane, przekłamane jak obrazy przedstawiane w mediach. Poza tym, należy zadać sobie pytanie, czym właściwie jest amerykańska kultura jeśli nie popkulturą? Czy nie jest tym, czym przedstawiają ją Amerykanie? Nie opisywałem przecież małomiasteczkowych historii, postaci, czy dylematów. Nie skupiałem się na szczegółach mało istotnych dla głównego wątku. Koncentrowałem się na faktach i nie oddalałem zbytnio od wydarzeń rzeczywistych opisanych już dokładnie w źródłach anglojęzycznych.

A. G.: „Korpokracja” liczy sobie ponad 700 stron. To bardzo dużo, gdy wziąć pod uwagę natłok informacji z jakimi musi zmierzyć się czytelnik. Wiem, że pisząc tę powieść, modelowym odbiorcą uczynił Pan osoby z tematem w ogóle niezaznajomione. Naprawdę sądzi Pan, że poziom wiedzy na temat polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych Polaków jest na tyle duży, że bez trudu przyjdzie im zrozumienie zawiłych intryg i różnorodnych kontekstów historycznych? Czy nie jest to zbyt duży akt wiary, gdy spojrzeć na to, że spora część – również wykształconych Polaków – nie potrafi wymienić nawet przedstawicieli rodzimej władzy?

P. Ś.: Nie wydaje mi się, żeby zrozumienie zawiłości miało tu jakiekolwiek znaczenie. Nie chodzi o to, żeby czytelnik rozrysowywał sobie na ścianie mapy i łączył nitkami poszczególnych polityków i prezesów firm. Chodzi raczej o wyłapywanie powiązań metodą punktową i o reakcję, jaką ta świadomość w nas wywoła. Problemem w dzisiejszej rzeczywistości polityczno-medialnej jest to, że nie rozróżniamy już prawdy od bicia piany, a nawet jeśli jakaś afera wyjdzie na jaw jesteśmy tak znieczuleni i zobojętnieni, że nie potrafimy przekuć informacji na determinację wyborczą, nie pociągamy polityków do odpowiedzialności.

Dla mnie właśnie interesujący jest mechanizm zobojętnienia i oburzenia. Jeśli słyszymy w radiu albo w „wiadomościach”, że ktoś był skorumpowany, uznajemy to za pewien niski standard naszej polityki. Jeśli pojawi się więcej oskarżeń, tak jak w przypadku naszej rodzimej Platformy Obywatelskiej, to mogą one wywołać oburzenie, o ile wcześniej zestawi się je wszystkie i wypunktuje jedna pod drugą. Najlepiej jeśli jeszcze doda się do listy jakieś konkretne informacje, na przykład ile sprzeniewierzyli, co ukradli, ile rozdali. Co jednak jeśli zaczniemy czytać listę nazwisk wszystkich kluczowych osobistości z rządu i otoczenia prezydenta i każda z nich będzie miała coś na sumieniu. Jakie to wywoła w nas reakcje? Czy podniesie się nam ciśnienie? A może popadniemy w rezygnację i apatię? Jaka liczba nazwisk wywoła konkretny stan? Jak długo taką listę musielibyśmy czytać? Czy miałoby znaczenie zapamiętanie ich wszystkich? Co byłoby bardziej pożądane w dłuższej perspektywie, mobilizacja obywatelska, wzbudzenie zainteresowania i świadome pójście do najbliższych wyborów czy opór i nieposłuszeństwo obywatelskie albo chociażby zainteresowanie się tematem?

Przyznam, że niektóre fragmenty “Imperium” faktycznie zawierają rozległe opisy nepotycznych powiązań, ale jednocześnie wiem, że nie trzeba ich zapamiętywać i tworzyć mentalnych map. Wystarczy, że otworzymy się na ewentualność, że wszystkie są prawdziwe i zastanowimy na moment, co mówi nam to o świecie, w którym żyjemy.

A. G.: Zepsuty świat, nieciekawi ludzie, brutalne opryszki i Jerry, którego z pewnością nie daje się łatwo polubić, ani ze sobą utożsamić. Bariera za barierą. A co z jasnymi stronami życia? Czy to brutalne i naturalistyczne podejście do świata to tylko kreacja, czy odbicie Pana własnego postrzegania?

P. Ś.: Jestem pragmatykiem i staram się mieć wszystko poukładane, ale rzeczywistość i tak co jakiś czas wylewa mi kubeł zimnej wody na głowę. Nie mam na myśli jakichś szczególnie drastycznych sytuacji, ot zwykłe drobne pomyłki i decyzje, które mają nieadekwatnie negatywne konsekwencje. Polska rzeczywistość wciąż ma w sobie wiele z Barei, co pozwala mi podejrzewać, że ktoś odrobinę mniej poukładany, kilka lat starszy, z błędami przeszłości i kiepskimi decyzjami, mógłby mieć bardzo pod górę, zwłaszcza, jeśli, podejmie się zadania, które przerośnie jego możliwości, a wszystko to będzie działo się w kraju, w którym rzeczywistość bywa o wiele bardziej brutalna niż nasza. Taki jest właśnie Jerry. Nie jest idealny, ma pewne wady i dlatego nie każdy czytelnik chce się z nim utożsamiać.

W zasadzie, dlaczego bohater musi być czarno-biały? Chcemy utożsamiać się z dobrymi lub pogardzać tymi złymi, nikczemnymi typami, ale jeśli któryś z nich jest chaotyczny, słaby i niezdecydowany, boimy się stanąć za jego plecami, bo albo za bardzo przypomina nas samych albo gardzimy kimś takim jak on. Ale czy to nie świadczy o autentyczności bohatera? Dlaczego nie miałbym dać głosu właśnie tego rodzaju postaci?

Inną rzeczą jest, że faktycznie, moje postrzeganie rzeczywistości ukształtowało się w dużej mierze przez pryzmat pracy nad „Imperium Głupców”. Jeśli po przeczytaniu pierwszej części czytelnik poczuje gorycz na ustach, zapewne zrozumie skąd u autora tak bezceremonialne podejście do niedoli głównego bohatera.

Poza tym, proza rządzi się swoimi prawami, a rozpieszczanie głównej postaci nie jest receptą na ciekawą fabułę. Dlatego jak chyba każdy autor, postanowiłem dać się bohaterowi wykazać. Czy udało mu się, to już zostawiam czytelnikom do oceny.

A. G.: Tym, co urzekło mnie w „Korpokracji” jest zawarcie wielu wtrętów autotematycznych. Jerry przechodzi proces twórczy i pisze. Można powiedzieć, że działa napadowo. Zapala się jasnym płomieniem i nagle gaśnie, by później ponownie się zapalić i zgasnąć. Czy tak wyglądała również Pana praca nad powieścią?

P. Ś.: Niezupełnie. Imperium miałem dobrze zaplanowane i chociaż szkic książki zmieniałem na bieżąco, w miarę pojawiania się nowych wątków, to była to praca systematyczna, często rzemieślnicza i poddana pewnemu rygorowi. Z drugiej strony, opowiadanie tej historii było również żywiołem, zwłaszcza, gdy wracałem do tekstu i przepisywałem całe fragmenty, bo moi bohaterowie tego akurat dnia mieli zupełnie coś innego do powiedzenia. Jeśli chodzi o motywację do ukończenia i opublikowania tekstu, to myślę, że mam ją równie silną, a nawet silniejszą niż Jerry. Widać to w obu przedmowach zawartych w „Korpokracji”. Różnica między nami polega na tym, że on dysponuje nadmiarem wolnego czasu, przez co nie jest w stanie dawkować sobie kontaktu „Korpokracją”, a ja, mając bardzo ograniczone możliwości czasowe pracuję nad tekstem tylko jeśli znajduję na to czas.

A. G.: „Korpokracja” to pierwszy tom serii „Imperium głupców” i kończy się wraz z wynikami wspomnianych już wyborów. Na jak rozległy okres przewidział Pan całą serię? Czego czytelnicy mogą spodziewać się w kolejnym tomie i ile odsłon cyklu Pan zaplanował?

P. Ś.: Wszystko zależy od tego, kiedy uda mi się opublikować trzecią część cyklu. Jak już wspomniałem, wydarzenia z „Korpokracji” były punktem zapalnym dla reakcji łańcuchowej, która doprowadziła do obecnej sytuacji na Bliskim Wschodzie, a przez to również w Europie. Ciężko będzie mi nie skomentować tego, co wydarzy się na świecie w momencie zakończenia serii, zwłaszcza, że najprawdopodobniej będzie to miało ścisły związek z treścią trzeciej, ostatniej części.

Druga część będzie objętościowo nieco krótsza, jakieś trzy czwarte długości „Korpokracji” i będzie bardziej przystankiem Jerry’ego na drodze do rozwiązania wątków z pierwszej części. Pojawi się nowy narrator. Możemy też spodziewać się nowych postaci i przedstawienia pewnych sytuacji z nieco innego punktu widzenia, niż to, które do tej pory serwował nam Jerry Dawson. Jest to dla mnie o tyle ważna część, że pokazuje stanowisko części ruchu antyglobalistycznego i da czytelnikowi szansę na zajrzenie na drugą stronę barykady.

Trzecia część „Imperium” jest równie obszerna i zasobna w treści, co pierwsza, ale środek ciężkości tekstu przesuwa się bardziej w stronę literatury przygodowej. Nie chcę zdradzać szczegółów, dlatego powiem tylko, że główny bohater zabierze nas w dość odległe miejsca, a towarzyszyć mu będzie dżentelmen, który pojawił się już w „Korpokracji”.

A. G.: Po ukazaniu się recenzji na stronie, mieliśmy okazję wymienić kilka e-maili. W pierwszym z nich próbował Pan sprostować gatunkowość „Korpokracji”, która nie została przewidziana na thriller polityczny, a jednak pod taką etykietką można znaleźć ją w sieci. Być może to znak, by spróbować bezpośrednio podjąć się napisania czegoś z kręgów literatury popularnej. Nie myślał Pan o tym? Czy poza dalszymi częściami „Imperium głupców” planuje Pan już jakiś mniej lub bardziej konkretny projekt? Może zdradzi Pan choćby mały sekrecik naszym czytelnikom?

P. Ś.: Z tym jest zawsze problem, że projektów jest zbyt wiele. Po opublikowaniu ostatniej, trzeciej części „Imperium” zamierzam nadrobić zaległości w lekturach i zająć się mniejsza formą. Mam na myśli opowiadania lub mikro powieść.

A. G.: Stałym, finalny punktem wywiadów dla recenzent.com.pl jest pytanie o to, jak autor zareklamowałby swoją powieść wszystkim tym, którzy jeszcze o niej nie słyszeli lub po prostu nie mieli okazji jej przeczytać. Co według Pana stanowi o wartości „Korpokracji”? Dlaczego na tle tak licznie występujących premier warto sięgnąć właśnie po nią? Ja już wiem, że jest to lektura daleka od powielania wyświechtanych schematów oraz, że zaskakuje niezwykłą dawką informacji i ewoluującym, zmiennym bohaterem. Co jeszcze powinni wiedzieć Pana potencjalni czytelnicy?

P. Ś.: Myślę, że treść „Korpokracji” i bijąca z niej prawda o świecie są największą siłą książki. Polecam „Imperium głupców” każdemu, kto ceni sobie w książkach kontakt z intrygującą rzeczywistością.

Gdzie szukać „Korpokracji” i jej autora? Lubimy czytaćFanpage

A na Krytyku: recenzja

Wywiad przeprowadziła w grudniu 2015 roku Alicja Górska dla recenzent.com.pl

Alicja Górska