Święta to czas ogólnego rozleniwienia. Fizycznego, uwolnienia od codziennej pracy (przynajmniej dla większości) i ucieczki mentalnej. U mnie objawia się to oglądaniem wszystkiego, co nie wymaga ode mnie intelektualnego zaangażowania. Najczęściej pada więc na produkcje telewizyjne o słodkich, milusich spotkaniach rodzinnych albo na komedie z kontrastującą wizją, która mimo wszystko kończy się mdłym, przytulaśnym finałem. Wciskam się w kanapę, przygarniam kota a tata pyta się „to co, teraz kawka i ciasto?” i jest mi miło, błogo i cudownie. Chyba, że film nie spełnia swoich rozluźniających właściwości. Jak na przykład taki „Pewnych gwiaździstych świąt”.
W ostatnich dniach finałów doczekało się kilka seriali/sezonów seriali, które albo dopiero zacząłem oglądać, albo w ogóle ich wciąż nie ruszałem, a zamierzam.
Eh, takie to już życie w ciągłym niedowczasie, kiedy człowiek naprawdę się pasjonuje kulturą, a ta pęka w szwach... 😅/k