muza burton recenzjaISTOTA STWORZENIA
Odpowiedź na pytanie o to, co napędza twórców – malarzy, rzeźbiarzy, pisarzy – pozostaje otwarte pomimo upływającego czasu i wielu tomów różnorakich encyklopedii, starających się uporządkować kolejnych mistrzów. Czy to wewnętrzny przymus? A może boski palec, dźgający artystę prosto w serce? A jeżeli za tym wszystkim stoi niemożliwe do wypełnienia wrażenie nudy? Albo proste: bo tak? Bohaterowie „Muzy” Jessie Burton – autorzy i odbiorcy sztuki – mają swoje na ten temat teorie. Niektóre tak skomplikowane, że gotowe doprowadzić do tragedii.

Wystarczy rzucić okiem na okładkę tej powieści, by się w niej zakochać. Muszę jednak przyznać, że estetyczny związek grafik z obwoluty „Muzy” z jej zawartością nie jest oczywisty. Frontowa ilustracja – jej nieco infantylny, ale i subtelny charakter – każe wierzyć, że karty powieści skrywają lekką i uroczą historyjkę. Tymczasem, chociaż nie sposób odmówić „Muzie” swoistego czaru, to jest to magia raczej mroczna, nierzadko bolesna; drażniąca oczy sekretami i egzystencjalnym cierpieniem. Tylko krajobrazy wyobraźni postaci sprawiają, że dramatyczny świat utworu Jessie Burton wydaje się mniej odstraszający.

muza burton recenzjaLata 60. XX wieku, Londyn. W Instytucie Skeletona rozpoczyna pracę młoda kobieta, Odelle Bastein, pochodząca z Trynidadu. Do tej pory parała się dobieraniem butów dla bogatych panien, ale wreszcie otrzymała szansę od losu. Zmian w życiu pisarki-amatorki jest jednak znacznie więcej. Jej nową codziennością stają się: niełatwa relacja z przełożoną, Marjorie Quick; nie mniej skomplikowana znajomość z – w pierwszej chwili nieprzyjemną – współpracownicą Pamelą oraz rozkwitający związek z Lawriem Scottem. To właśnie ten ostatni, za sprawą obrazu zmarłej matki, nakierowuje Odelle na ślady intrygi, której korzenie sięgają lat 30. i słonecznej Andaluzji. Z deszczowego Londynu przeprowadziła się tam wtedy rodzina Schlossów – kupiec handlujący dziełami sztuki, jego znerwicowana żona i nieco zagubiona córka, Oliwia. W ich życie niemal natychmiast wkroczyli lokalni mieszkańcy – Izaak i Teresa Robles. Początkowo relacja Schloss-Robles opierała się na pomocy domowej. Na skutek szeregu zbiegów okoliczności i nagłych decyzji ich losy zostały splecione… obrazem. Tym samym, który trzydzieści lat później pojawia się na drodze Odelle.

Nietrudno domyślić się konstrukcji „Muzy” już po samym jej opisie. Jessie Burton zdecydowała się na poprowadzenie narracji na dwóch różnych płaszczyznach czasowych, niemniej niewiele ta różnica czasowa z perspektywy samego sposobu opowiadania wnosi. Ponieważ akcja powieści rozgrywa się w dwóch zupełnie różnych od siebie kręgach kulturowych, w dodatku w lokalizacjach zróżnicowanych także pod kątem zaawansowania technologicznego (miasto i wieś), nieszczególnie widać między poszczególnymi historiami ten trzydziestoletni upływ czasu. Równie dobrze bohaterowie mogliby spotkać się gdzieś na ulicach Londynu, czy minąć na jakimś promie i nikt nie zauważyłby czasowej niezgodności. Oczywiście, do momentu wyjaśnienia związku pomiędzy postaciami z Andaluzji i stolicy Wielkiej Brytanii. Ale to wciąż tylko poziom rozwoju fabularnego, a nie umiejętności autorki do nakreślenia wyraźniejszych granic przedstawionych światów.

Dlaczego jesteśmy tak bardzo uwięzieni w godzinach i minutach codzienności? Dlaczego nie potrafimy pójść dalej, żyć tym, czego nie możemy dosięgnąć?

Nie oznacza to jednak, że Jessie Burton nie przygotowała się do osadzenia protagonistów w wybranej przez siebie rzeczywistości. Z odpowiednią dawką wrażliwości na detale i subtelności opisuje Hiszpanię tuż przed wybuchem rewolucji – z jej społecznymi napięciami oraz rywalizowaniem anarchistów, komunistów, socjalistów, republikanów, nacjonalistów, monarchistów i faszystów. Wyraźnie widać, jak kolejno mieszkańcy większych miast, a później lokalnych wiosek zmagają się z własnymi emocjami w obliczu nadchodzącego zagrożenia. Jedni wybierają rolę odważnych rewolucjonistów, inni chowają się po kątach. Tych drugich, zwłaszcza w obliczu nadchodzącej II wojny światowej – bo jej widmo także czai się w nielicznych donosach ze świata i rozmowach bohaterów – trudno winić.

Interesująco, jakkolwiek równie subtelnie, nakreśliła pisarka obraz Londynu lat 60., który pomimo funkcjonowania w ogólnej świadomości jako miejsce nad wyraz kulturalne i o wysokim poziomie rozwoju cywilizacyjnego, zmagać się musiał z niezrozumieniem społeczności w sprawach takich, jak wielokulturowość czy wolność kobiet. Rzecz o tyle zadziwiająca, że posiadająca w tamtym czasie wśród swoich terytoriów Trynidad Wielka Brytania, prowadziła udany program „zangielszczania” podległych jej terytoriów i mieszkańcy wyspy w Małych Antylach nie ustępowali niczym Anglikom. Ba, swoimi umiejętnościami językowymi i wiedzą z zakresu kultury mogliby zawstydzić niejednego „rdzennego” Brytyjczyka.

„Muza” nie jest jednak powieścią, które skupiałaby się na napięciach społecznych. Chociaż Burton nie pozostawiła świata przedstawionego i jego realiów samych sobie, to osią fabuły jest intryga zbudowana wokół tajemniczego obrazu. Z jednej strony chodzi tutaj o sam motyw odkrywania sekretu – główna bohaterka trafia na kolejne fragmenty układanki, by wraz z ostatnią stroną czytelnik otrzymał rozwiązanie skomplikowanej, niesprostowanej przez dziesiątki lat tajemnicy. Dodatkowo, odbiorca „Muzy” musi jeszcze zmierzyć się z innymi mikrosekretami, które na jaw wychodzą naprawdę niespiesznie (rozwiązania większości wydają się jasne od samego początku, ale oficjalnie sytuacje tłumaczone są późno). Nie zabrakło w „Muzie” miejsca zarówno na dynamiczną akcje, jak i rozwlekłe snucie filozoficznych rozważań. A wszystko to w odpowiednich dawkach, idealnie wyważone.

Dzieło sztuki odnosi sukces tylko wówczas, gdy jego twórca ma wiarę, która powołuje je do istnienia.

To, co w powieści Burton najbardziej wartościowe, to pochylenie się autorki na tematem pasji, wrażliwości i umiejętności (lub ich braku) radzenia sobie z emocjami. Przeżywanie rozumiane jako wartość nadrzędna to coś, co łączy bohaterów. Chociaż każdy z nich jest zupełnie inny, chociaż każdy posiada odmienne cele i aspiracje, to zaangażowanie w realizację obranych założeń upodabnia do siebie wszystkie postaci. Co więcej, pasja przybiera u Burton wymiar skrajny, niemal destrukcyjny. Spisana przez autorkę historia wydaje się niemal przestrogą, by niczemu nie oddawać się w pełni, bo brak opamiętania może przynieść tylko jeden finał. Oczywiście, pisarka porusza także odwieczny problem argumentów dla tworzenia – sensu sztuki, jej misji; wyznaczników, jakimi należałoby się kierować podczas jej oceniania oraz samego aktu twórczego. W „Muzie” nakreślone zostają różnorodne sylwetki artystów, niemniej wybijającymi się na pierwszy plan problemami są: brak wiary we własne umiejętności, uprzedzenia mecenasów lub brak odpowiednich kontaktów oraz… niewłaściwa płeć. Zwłaszcza to ostatnie, szczególnie śledzone najpierw w latach 30., później 60., a następnie skonfrontowane ze świadomością sytuacji aktualnej, skłania do (niekoniecznie przyjemnej) refleksji.

Jessie Burton zasłynęła dzięki swojej poprzedniej powieści „Miniaturzystka”, lecz to właśnie „Muza” była moim pierwszym spotkaniem z autorką. Jeżeli jej debiut ma w sobie podobnie uwodzicielski czar, to absolutnie nie dziwią mnie dotychczasowe sukcesy pisarki. Najnowsze dzieło Burton to subtelna, lecz nie wolna od dramatycznych wydarzeń i silnych emocji, historia o powinnościach, pragnieniach i pasji tworzenia; to w pełni kompletne dzieło pozwalające natychmiast dostrzec naturalny talent autorki do snucia opowieści, które niepozorne wślizgują się do serc czytelników i poza tym, że nie pozwalają o sobie zapomnieć, to zachęcają do wykraczania rozważaniami poza ich fabularne ramy.

Za egzemplarz dziękujemy: Wydawnictwo Literackie 

Alicja Górska