anna kareninaZATAŃCZYĆ Z JOE WRIGHTEM
Film to bodziec przede wszystkim wizualny. Bardzo często o tym zapominamy i rozbieramy go na części pierwsze, ignorując prymat samego obrazu. Czy można zrobić film bez dźwięku? Kłaniam się nisko kinu niememu! Ale czy można zrobić film bez wizji? (tutaj rozlega się jazgotliwy dźwięk błędu z teleturnieju). Joe Wrightowi i jego wizualnej koncepcji nie można odmówić pomysłu, piękna i niesamowitego uroku. Nawet niekompletnie wierną ekranizację klasyki literatury jestem w stanie przyjąć w takim opakowaniu.

„Anna Karenina” to jak łatwo skojarzyć ekranizacja jednej z najwybitniejszych powieści rosyjskich, w dodatku jednego z najwybitniejszych rosyjskich powieściopisarzy, Lwa Tołstoja. Film, jak i książka, opowiada historię tragicznego romansu Anny Kareniny (Keira Knightley) i Aleksieja Wrońskiego (Aaron Taylor-Johnson). Początkowo kobieta stara się pozostać wierna mężowi, Aleksiejowi Kareninowi (Jude Law), oraz ich synowi, ale z czasem poddaje się magnetyzmowi młodego uwodziciela. W końcu wyznaje swoje grzechy mężowi i zostaje wykluczona z możliwości przebywania na spotkaniach wyższych sfer. Namiętny romans prowadzi ostatecznie do tragedii…

anna kareninaJoe Wright rozkochał mnie w sobie 10 lat temu, gdy przedstawił światu swoją wersję „Dumy i uprzedzenia”. Jego adaptacja prozy Jane Austen była przy mnie w najsmętniejsze z najsmętniejszych wieczorów mojego życia. Już przy okazji tamtego obrazu dało się zauważyć wrażliwość twórcy na sferę wizualną realizowanych projektów. Zdjęcia w „Dumie i uprzedzeniu” były nie tylko piękne i w duecie z muzyką kreowały klimat przedstawionych czasów, ale także oddawały melancholijno-romantycznego ducha samego skomplikowanego romansu otaczając widza kokonem wzniosłych, choć nieco przesadzonych uczuć. Śledziłam karierę Wrighta przez następne lata, obserwując jak reżyser umacnia się w swoim stylu, by ostatecznie zaserwować światu dzieło dla jego wyczucia estetyki kompletne, czyli „Annę Kareninę”. Wiele elementów charakterystycznych dla ekranizacji powieści Tołstoja (takich, które szczególnie zapadają w pamięć) odnaleźć można w innych obrazach reżysera, a niektóre sceny wydają się niemal skopiowane. To drobnostki, które jednych kłuć będą w oczy wtórnością, a innych (jak mnie) zachwycać i stanowić świadectwo płynności rozwoju oraz świadomości twórczej Wrighta.

„Anna Karenina” wydaje się być układem tanecznym. Wszystko rozgrywa się symetrycznie i symultanicznie. Urzędnicy w takt przybijają pieczątki, kucharki w takt gotują, a kobiety w takt zajmują swoje miejsca na spotkaniach. Brakuje też cielesnej dosadności – w jej miejscu Wright proponuje widzowi taneczny duet ciał. Jest pięknie, onirycznie, magicznie, ale i smutno. Obrazem i dźwiękiem reżyser próbuje również narzucić choreografię emocji u widzów tego barwnego spektaklu. Pragnęłoby się odnaleźć w tym wszystkim, odszukać w tym złotym papierze prezentowym; w tych pięknych zdjęciach, strojach i świecie; równie piękne przesłanie. Ta wizualizacja nie ma jednak w sobie nic dalej i głębiej. To piękno dla piękna i, być może, dzięki temu staje się jeszcze… piękniejsze.

Obsada aktorska reprezentuje w swoim fachu najwyższy poziom. Jest Jude Law – wiecznie spięty, ale wciąż dostojny; dobry i honorowy, ale też zagubiony, rozgoryczony i z płomieniami nienawiści czającymi się gdzieś za źrenicami; a przy tym wszystkim boleśnie zakochany i niezdolny by zapomnieć. Aaron Taylor-Johnson to z kolei aktorstwo chłodne i zdystansowane. Czy można mu wierzyć? Czy kocha, czy jedynie bałamuci? Keira Knightley, można rzec muza Wrighta, doskonale sprawdza się w rolach kostiumowych. Gorsety, wszystkie te tiule, drapowania i stelaże, zdają się naturalnie do niej pasować. Z równą naturalnością wciela się także w swoje postaci, przyćmiewając resztę obsady. To jej żywioł, to jej świat.

Nie ma nic zaskakującego w fakcie, że Dario Marianelli po raz kolejny perfekcyjnie dopełnił dzieła Wrighta muzycznie. Zdaje się zresztą, że ten duet doskonale się rozumie i szanuje swoją pracę. Rytmiczna wizualność przeplata się z rytmem kompozycji, nierzadko potęgując wewnętrzny chaos bohaterów. Nie byłoby tego filmu bez muzyki, bez takiej muzyki. A ja z pewnością będę do tego soundtracku wracała.

„Anna Karenina” to odważny wizualnie obraz, który może stanowić przykład doskonałego wykorzystania możliwości tejże wizualności w kinie. To obraz, któremu nie można odmówić dopracowania i przemyślenia. Ale to kolejna produkcja, która każe widzowi nauczyć się smutnej prawdy, że prawdziwie wierne ekranizacje nie istnieją, a mogą powstać jedynie bliższe lub dalsze adaptacje, wykorzystujące kanwę historii. Pozwólcie się oczarować koncepcji Joe Wrighte’a i stańcie do tego tańca na pełnym przepychu balu na cześć obrazu i wizualnego piękna.

ocena 8

Alicja Górska