POLSKI MUMBLECORE I MANIFEST POKOLENIOWY
Produkcja Gowin i Grzyba to obraz o szczególnym nastroju i wymagający od widzów niecodziennej wrażliwości; to produkcja o unikalnym charakterze i nietypowych bohaterach. A jeżeli faktycznie manifestuje spojrzenie na świat pewnej grupy – tym lepiej.
„Małe stłuczki” krytycy wpasowują się w odłam amerykańskiego independent, a konkretnie mumblecore, chociaż sami twórcy przeczą zaplanowaniu tego efektu. Mumblecore charakteryzuje niski budżet, aktorzy-amatorzy, skupienie na naturalnych dialogach, opowieść o młodych dwudziesto-trzydziestoletnich ludziach. Tymczasem za swoją inspirację twórcy podają rzeczywistość łódzką, ludzi z Łodzi, chęć sportretowania stanu ducha młodych osób z ich pokolenia oraz oddania własnego sposobu spoglądania na świat. Gowin i Grzyb przyznają także, że na scenariusz produkcji składają się historie zbierane z rzeczywistości; rzeczy, które przydarzyły się im samym lub ludziom z ich kręgów.
Trzeba przyznać, że założenia twórców zostały spełnione. „Małe stłuczki” to rzeczywiście film o ludziach, którzy utknęli pomiędzy przeszłością, teraźniejszością a przyszłością, niezdolnych do wykonania kolejnego kroku, chociaż chcący go wykonać, a więc o przedstawicielach (przynajmniej w założeniu) pokolenia NIC; to manifest/antymanifest pokoleniowy. Postacie tak naprawdę do niczego nie dążą, niczego nie oczekują, niczego się nie spodziewają; są egzemplifikacją współczesnego pokolenia. Co ciekawe w jednym z wywiadów, Helena Sujecka powiedziała, że prywatnie odgrywana przez nią postać jest jej niewysłowienie daleka. Nie rozumie jej świata i nie utożsamia się z nim.
To również film o miłości. Miłości trudnej i zachłannej, miłości zniewalającej. Trudno jednak określić je mianem typowego love story. Kwestia happy endu, co niecodzienne, pozostaje rzeczą względną. To widz musi podjąć decyzję, czy finał można określić mianem szczęśliwego, czy nie.
Akcentowany przez autorów produkcji aspekt łódzki jest obecny w filmie przede wszystkim w formie przemyślanych zdjęć. Kolejne z wybranych lokalizacji, sposoby kadrowania, serie zbliżeń lub przedstawienie w planie pełnym; pastelowe prześwietlenie oraz kolorystyczne akcenty. Łódź wyłaniająca się z produkcji jest nietypowa. Z jednej strony cechują ją zniszczone kamienice i nieuczęszczane zakamarki, z drugiej strony daleko im do groźnych dzielnic. Mi osobiście przypomina baśniowe ruiny.
Przypisywanie „Małych stłuczek” do mumblecore z pewnością nie sprawdza się pod względem aktorstwa, bowiem zarówno Helena Sujecka, jak i Agnieszka Pawełkiewicz spisują się na ekranie świetnie, doskonale oddając ducha obrazu. Nie inaczej jest zresztą z Szymonem Czackim, który w swoim zagubieniu w codzienności jest naprawdę uroczy (jakkolwiek nieco flegmatyczny).
Do ogólnego, bardzo charakterystycznego nastroju filmu, z pewnością przyczyniła się również muzyka Enchanted Hunters. Linia melodyczna nie jest skomplikowana, ale ma w sobie coś baśniowego. Niewyszukana, ale subtelna, moim zdaniem, doskonale oddaje ducha nie tylko filmu, ale również pokolenia, o którym obraz opowiada. Nie mogło być zresztą inaczej, bowiem zespół do tegoż pokolenia należy i utożsamia się z nim. Tak przynajmniej wnioskuję z ich poczynań.
Podczas premiery w Rotterdamie oraz pierwszych pokazów w Polsce publiczność porównywała „Małe stłuczki” do „Marzycieli” Bertolucciego. Jedno jest pewne – produkcja Gowin i Grzyba to obraz o szczególnym nastroju i wymagający od widzów niecodziennej wrażliwości; to produkcja o unikalnym charakterze i nietypowych bohaterach. A jeżeli faktycznie manifestuje spojrzenie na świat pewnej grupy – tym lepiej. Może pozwoli to na obejrzenie w przyszłości podobnych obrazów. Pokłady inspiracji we współczesnym świecie z pewnością pozostają wciąż niewykorzystane.