pokójWSZECHŚWIAT (S)POKOJU
Historię Josepha Fritzla, więżącego córkę w piwnicy przez dwadzieścia cztery lata, podczas których regularnie ją gwałcił, zna chyba każdy. W chwili, gdy okrutny proceder Austriaka został odkryty, najmłodsze z siedmiorga dzieci Elisabeth miało sześć lat. Ta tragiczna historia zainspirowała Emmę Donoghue do napisania powieści. Jej powieścią z kolei zainspirowali się twórcy „Pokoju”, który w 2016 roku otrzymał cztery nominacja do Oscara (w tym za najlepszy film i reżyserię) i ostatecznie skończył z jedną statuetką dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej, Brie Larson.

Wszystko zaczyna się od człowieka z psem. „Znalazłem rannego pieska, chyba ktoś go potrącił. Mogłabyś mi pomóc? Trzeba go zawieźć do weterynarza” – być może tak brzmiały pierwsze słowa, jakie Stary Nick (Sean Bridgers) skierował do Joy (Brie Larson), wabiąc ją w swoje paskudne łapska i przypieczętowując jej los na kilka najbliższych lat. Mając nadzieję na pomoc zwierzęciu, dziewczyna nie sądziła na pewno, że zaniepokojony o zdrowie pupila obywatel planuje ją zgwałcić i zamknąć w Pokoju – ogrodowej szopie. Nie sądziła też na pewno, że efektem brutalnego zbliżenia okaże się dziecko, z którym przyjdzie jej dzielić przestrzeń o powierzchni kilku metrów kwadratowych. A Jack (Jacob Tremblay)? Jack długo nie wiedział, że istnieje jakiś świat poza ciasnymi czterema ścianami. Straszny, wielki świat.

pokójKlasycznym rozwiązaniem byłoby uczynienie narratorką tej historii Joy, zwanej też przez Jacka „Ma”. „Pokój” jednak zawdzięcza zainteresowanie widzów i krytyków właśnie temu, że od spodziewanych chwytów trzyma się z daleka. Historię poznajemy więc z perspektywy nie matki, a dziecka – dziecka nieświadomego swojego tragicznego położenia; szczęśliwego w świecie, który dla kogoś znającego życie poza Pokojem nie mógłby być dalszy od pojęcia radości i bezpieczeństwa. Widz, rzecz jasna, posiada wiedzę dużo bardziej rozległą niż przedstawiony w filmie pięciolatek i głównie dlatego poczyniając kolejne obserwacje dotyczące codzienności Joy i Jacka z jeszcze większą intensywnością przeżywa następujące po sobie zwroty akcji.

Początkowo wściekłość i napięcie towarzyszące oglądającemu skupiają się przede wszystkim na Wielkim Nicku. Nawet rozczulające zachowania Jacka, takie jak codzienny rytuał witania i żegnania każdego przedmiotu w Pokoju czy umiejętności chłopca do wykorzystywania konstruowanych przez mamę naprędce i z niczego zabawek (jak wąż z nanizanych na sznurek skorupek po jajkach), zagłuszane są przez tlącą się z tyłu głowy agresję względem porywacza. Jego rzadka obecność we wszechświecie głównych bohaterów, wchodzenie w rolę pracującej głowy rodziny i absolutny brak skrępowania patologiczną sytuacją, zmuszają do zaciskania pięści i przygryzania warg. A kiedy widz myśli, że już intensywniej nie będzie, że po prostu wytrwa na poziomie emocjonalnej skali ulokowanej gdzieś na „tuż przed wybuchem” miejsce wściekłości zajmuje… paląca nienawiść.

Trudny, oj trudny jest seans tego filmu. Spokojne, niemal statyczne kadry i niespieszna narracja bez prostackich chwytów rodem z programów pokroju „Dlaczego ja?” – po które twórcy w przypadku podobnych historii sięgają bardziej niż chętnie – potęgują jeszcze bardziej stan wiecznego napięcia. Widz zastanawia się nieustannie, skąd w jego ciele ta paląca potrzeba ciśnięcia czymś w ekran. Jasne, historia jest straszna, ale większość „strasznych rzeczy” rozgrywa się w głowie oglądającego, a nie na ekranie. Jack, wychowany przez Joy w poczuciu bezpieczeństwa wynikającego z nieświadomości, nie obarcza w swojej narracji widza natłokiem negatywnych emocji. Spodziewalibyśmy się dysfunkcyjnych zachowań dziecka (w końcu wychowało je nieprzygotowane również dziecko, które doświadczyło i wciąż doświadczało licznych traum; pozbawione przez upływ czasu nadziei i wiary w inną przyszłość), tymczasem Jack to po prostu chłopiec. Później nieco przytłoczony światem i zagubiony, ale wciąż niepozbawiony dziecięcej ufności i wrażliwości.

– Abrakadabra.

– Teraz świeczki!

– Nie mamy świeczek.

– Mówiłaś, że to będzie prawdziwy tort urodzinowy. A taki tort ma świeczki.

– Jack… Bez świeczek jest ok, to wciąż tort.

– Powinnaś była poprosić o świeczki na niedzielny podarek, a nie o głupie jeansy.

– Przykro mi. Wiesz, mogę prosić tylko o rzeczy niezbędne. Rzeczy, które on łatwo dostanie.

– Ale Wielki Nick dostaje wszystko, dzięki magii.

– Może spróbujemy twojego tortu?

– Nie!

– Jack… Weźmy sobie po kawałku.

– Powiedziałem NIE!

– Chodź.

– W przyszłym tygodniu, jak będę miał sześć lat, lepiej poproś o prawdziwe świeczki.

– Chyba w przyszłym roku.

Jak dziecko wychowane w przekonaniu, że Pokój to cały świat reaguje na prawdziwy świat? Oczywiście strachem. Gdy widz przetrawi już optykę wpajaną przez Ma Jackowi o wszechświecie czterech ścian, historia zmienia się drastycznie. Nagle problemem przestaje być zamknięcie, a zaczyna być otwarcie. Nieznający „normalnego świata” Jack traktuje nową sytuację jak zagrożenie, unikając kontaktu z ludźmi, ze światłem i napotykanymi przedmiotami. Pokój funkcjonujący w jego głowie jako dom, długo nie przestaje być synonimem bezpieczeństwa. Bez lampy, kwiatka czy szafy, którym chłopiec mógłby powiedzieć „dobranoc”, czuje się nie na miejscu. Raz jeszcze narasta w widzu frustracja, po raz kolejny zresztą wydając się dziwnie nieuzasadniona w kontekście spokoju wyzierającego z kadrów.

Zresztą nie tylko widz nie umie poradzić sobie z emocjami. Joy, która w świecie Pokoju zachowywała godny najwyższego uznania stoicyzm – wytrzymanie z energicznym pięciolatkiem bywa trudne i przy higienicznym, bogatym w świeże powietrze oraz witaminy życiu, nieograniczonym do kilku metrów kwadratowych, a co dopiero na równie małej przestrzeni – wynikający w pewnym sensie z misji zapewnienia dziecku bezpieczeństwa oraz przekonania o beznadziejnej stagnacji, po powrocie do „normalności” nie umie się w niej odnaleźć. Bardzo szybko orientuje się, że świat zdążył się zmienić. Sytuacja rodzinna, za którą tęskniła, uległa transformacjom. Ona sama, zamknięta w Pokoju jako nastolatka musiała szybko dorosnąć i nie zastanawiała się nad tym, jak potoczyły się życia jej rówieśników. Kiedy wróciła do świata, okazało się, że ten po prostu już nie istnieje. Co gorsza, Joy nie ma wątpliwości, że już nigdy nie dogoni rzeczywistości, która pod jej nieobecność nieustannie się od niej oddalała. Kreowanie nowego świata nie napawa dziewczyny (a właściwie kobiety) optymizmem. Szybko wpada więc w trudną do pokonania depresję.

Trudną do pokonania w podwójnym wymiarze ze względu na rządny sensacji świat i niedelikatne pytania dziennikarzy, którzy w sensie logicznym może i wysnuwają ciekawe wnioski, ale dla widza, który przez pewien czas stanowił część Pokoju, brzmią one jak pozbawiony empatii atak. Trudną także dlatego, że matka Joy po kilku latach rozłąki widzi w córce dorosłą już kobietę. Podchodzi do niej z ciepłem, ale również z wyraźnym dystansem. Tymczasem sama Joy na poziomie emocjonalnym w pewnym sensie wciąż jest nastolatką. Odcięta od społeczeństwa nie wykształciła w sobie wielu z podstawowych elementów zachowania, nie myśli jak osoba dorosła – potrafi krzyczeć i irracjonalnie wybuchać; buntować się jak nastolatka.

Ten niełatwy stan psychiczny protagonistki i jego liczne przemiany każą z jeszcze większym entuzjazmem przyjąć oscarowe wyróżnienie Brie Larson. Nawet oko niewprawionego widza dostrzeże naturalność, z jaką aktorka wchodzi w skórę Joy. Na jej poszarzałej od braku słońca i właściwego pokarmu twarzy malują się prawdziwe, zepchnięte w głąb ze względu na dziecko, emocje. Stoicyzm i odwaga bohaterki budzą podziw, ale z drugiej strony widz zastanawia się, kiedy postać Larson wybuchnie. Ten dualizm wrażeń – zewnętrzny spokój i wewnętrzne tornado – od początku podsuwał mi słowa: „nie, to niemożliwe, ona nie może być aż tak dobra”. A jednak. Bardzo zbliżone myśli towarzyszyły mi zresztą w kontekście umiejętności Jacoba Tremblay’a, który w „Pokoju” raz jeszcze pokazał, że posiada ujmującą zdolność do przyjmowania naturalnych postaw. Chłopiec – zarówno w wymiarze postaci jak i samego aktora – wnosił w brudny mrok świata filmu jakiś blask, dodając mu niespodziewanego ciepła.

Zdarza się, że zapominamy jak rozległy i różnorodny jest nasz wszechświat. Jakimi szczęściarzami jesteśmy, że możemy wyjść poza metraż naszego pokoju i zobaczyć cuda codzienności. Nawet te tuż za rogiem. „Pokój” w ostatecznym rozrachunku nie tylko daje nam ogromną porcję wrażeń, z których prym wiedzie wściekłość, ale również każe zastanowić się nad własnym życiem. Jak duży jest nasz świat? Czy korzystamy z jego rozległości? Czy mamy w sobie odwagę by mówić „dzień dobry” napotykanym na drodze ludziom i zjawiskom? Zdecydowanie jedna z najlepszych – najlepiej pomyślanych i zagranych – produkcji ostatnich lat, która na stałe wyryje się w historii kinematografii.

Publikowano również na: duzeka.pl

Alicja Górska