słudzy diabła recenzjaNASZA RODZINA NIE JEST PRZESĄDNA

Kuchnia fusion, gatunkowe transgresje, pogrywanie z konwencją – wszystko to ostatnie światowe trendy. „Słudzy diabła” w reżyserii Joko Anwara nie są inni. Reżyser wziął po trochu z każdego schematu horroru – z elementami nadprzyrodzonymi, z zombie, z bazującego na motywie opętania i satanizmie, a nawet z gore – i subtelnie nawiązał do największych hitów wschodniego i zachodniego świata. Co z tego wyszło? Niemal dwie godziny emocjonalnego rollercoastera z lepszymi i gorszymi momentami.

Punktem zapalnym dla rozwoju akcji jest śmierć matki (Ayu Laksmi) czwórki dzieci – Rini (Tara Basro), Tony’ego (Endy Arfian), Bondiego (Nasar Annuz) i Iana (M. Adhiyat). Kobieta chorowała od trzech lat. W tym czasie rodzina – by móc walczyć o jej zdrowie – zdążyła się poważnie zadłużyć. By ratować sytuację, ojciec (Bront Palarae) rodziny wyrusza po pogrzebie do miasta w poszukiwaniu pracy. Tymczasem w domu zaczynają dziać się dziwne rzeczy, a na jaw wychodzą porażające tajemnice.

słudzy diabła recenzjaTempo akcji „Sług diabła” nie należy do tych, które rozkręcają się powoli. Widz zostaje wrzucony w świat przedstawiony bez większych ostrzeżeń. Już po kilku minutach atakuje go pierwszy jump scare i pojawiają się pierwsze tropy, które nakierowują oglądających na potencjalny finał intrygi. Gdy rozbrzmiewa dzwonek – główny sposób komunikowania potrzeb przez schorowaną matkę – cała rodzina zastyga w bezruchu. To nie jest typowa reakcja na wzywanie pomocy przez członka rodziny. To jedna ze strzelb Czechowa i kiedyś będzie musiała wystrzelić. W kogo i jak? Tego widz dowie się bardzo szybko na zasadzie podobnie sugestywnych wskazówek.

Anwara ewidentnie dobrze zna gatunek, z którym postanowił pracować, czego potwierdzeniem są z jednej strony wtórne rozwiązania fabularne, z drugiej strony elementy wyśmiewające inne wtórne rozwiązania fabularne. Bez dwóch zdań silny wpływ na twórczość indonezyjskiego reżysera miały takie filmy, jak „The Ring”, „Obecność” czy „Noc żywych trupów”, gdyż nawiązania do nich bez trudu można w filmie odnaleźć i to w formie bezpośrednich kalek. Przyznaję, że z tego powodu seans „Sług diabła” wydał mi się nieco schizofreniczny. Chwilami bowiem film Anwary podziwiałam, by za moment znowu wzdychać ze znudzeniem. W mojej pamięci na długo zostaną jednak z pewnością te najbardziej przewrotne sceny – w jednej z nich, po konsultacji ze specjalistą od okultyzmu, bohaterowie poznają mężczyznę o oczach pokrytych bielmem. W typowej historii grozy okazałby się on ich przewodnikiem, tutaj jest masażystą, który nie nosi ciemnych okularów, bo po stracie ostatnich kupił takie, które wzbudzają powszechny śmiech – w panterkę.

Elementów komicznych nie ma w „Sługach diabła” zbyt wiele, ale kilka scen dałoby się jednak wskazać (dialog o „cwanym zombie z latarką”). W większości jest to humor niewyszukany, sprawdzony, mający błyskawicznie rozluźnić atmosferę przed kolejnym skokiem napięcia. Zdarzają się również, niestety, fragmenty zabawne nieplanowanie. Takim jest np. śmiech jednej z postaci w finale, który dla mnie całkowicie rujnuje grozę zakończenia. Co gorsza, po ostatniej kulminacyjnej scenie pojawia się jeszcze epilog, w którym dwie postaci oddają się spontanicznemu tańcowi. Ich twarze wykrzywione są co prawda w jakimś takim psychotycznym wyrazie, ale całość wygląda raczej komicznie niż przerażająco.

Pewnym zaskoczeniem była dla mnie obecność w podobnym kinie (produkcje gatunkowe skupiają się jednak zwykle na ciekawej akcji niż na eksperymentowaniu z formą, zwłaszcza jeżeli chcą wpisać się w nurt popularny jak „Słudzy diabła” właśnie) świadomego operowania znaczeniami na poziomie estetyki kadrów. Reżyser przemyślanie ustawia ujęcia, w których protagoniści poznają jakieś rewolucyjne fakty. Obraz zostaje wtedy odchylony o około 45 stopni, przybierając – po raz kolejny – psychotyczny status. Można powiedzieć, że gdy protagoniści poznają „najgorsze” z elementów tej układanki, ich świat niemal staje na głowie.

„Słudzy diabła” to jeden z tych filmów, który na początku rozbudza oczekiwania do czerwoności, by ostatecznie okazać się jeszcze jedną przewidywalną historyjką z miernym pokazem elokwencji. Jak dla mnie nie ma nic gorszego, niż świadomie kpić z czegoś, w czym samemu bierze się udział. Filmowi Anwary nie można odmówić „momentów”, ale równocześnie trudno zapomnieć o jego przaśności. Solidne zaplecze w postaci znajomości gatunku przez reżysera nie wpłynęło niestety na poziom dialogów, które chwilami wołają o pomstę do nieba; nie pomogło też kilku tragicznie poprowadzonym wątkom. Mimo wielu wad „Słudzy diabła” mogą być jednak ciekawą propozycją na wieczór ze znajomymi – nie są bowiem najgorszym przedstawicielem swojego gatunku, a chwilami nawet straszą. Interesować mogą także odmiennością kulturową (choć ta zarysowana jest raczej słabo) i kilkoma niezłymi pomysłami.

ocena 5,5

Tekst ukazał się w: „Ińskie Point” 2018

Alicja Górska