córka lasuBOLESNE POCZĄTKI

Spotkanie z „Córką lasu” z założenia było ryzykowne. Nowe wydawnictwo na rynku (Kufer) oraz nieznana mi autorka – która zadebiutowała obyczajówką, a teraz postanowiła wziąć się za fantasy – nie stanowiły gwarancji solidnej lektury, lecz jedną wielką niewiadomą. Lubię wyzwania i odkrywanie nieznanego. Zwykle wychodzę z podobnych sytuacji obronną ręką. Ale nie tym razem.

Bardzo, ale to bardzo nie lubię, kiedy wydawca albo autor zaczynają się tłumaczyć. Szczególnie takich tłumaczeń nie trawię, gdy następują jeszcze przed moją lekturą powieści. To oznaka nie tylko braku profesjonalizmu, ale przede wszystkim braku wiary w oferowaną czytelnikom książkę (w końcu wartościowe dzieło obroni się samo). Egzemplarze „Córki lasu” dotarły do mnie – i z tego, co wnioskuję ze zdjęć na Instagramie nie tylko do mnie ­– w stanie, który nie robi dobrego pierwszego wrażenia. Grzbiety książek były/są pofałdowane jak naklejka, która została dociśnięta do powierzchni bez upewnienia się, że dobrze przylega. W paczce znalazłam też powód dla wstępu tego akapitu – kartkę z tłumaczeniem się. W dodatku jedną z tych, które wydają się sięgać po arsenał emocjonalnego szantażu.

córka lasuNieszczególnie do gustu przypadła mi też grafika na okładce, która jako banner reklamowy – wklejona w leśny krajobraz – prezentuje się bardzo ciekawie, za to bez „leśnego kontekstu” wypada słabo. Choć to pewnie zabieg celowy, to wydaje się nieostra, wręcz rozmazana (zdecydowanie lepsza byłaby wersja fotograficzna, a nie imitująca malunek); brakuje jej również oryginalności i jakiegoś punktu zaczepienia, który przykułby wzrok. Innymi słowy – w księgarni bym tę książkę zwyczajnie ominęła bez czytania blurbu (kto w czasach, gdy na półkach stoją setki tysięcy tomów, nie kieruje się w poszukiwaniach nowych tytułów względami estetycznymi, niech rzuci kamieniem – ja tam się nie wstydzę swojego sposobu wstępnej selekcji, dobry jest jak każdy inny), ale nie ma to większego znaczenia, bo póki co książka i tak dostępna jest wyłącznie w sprzedaży internetowej.

Zarys akcji prezentuje się za to całkiem ciekawie (choć próżno go szukać na lub w samej książce), a przynajmniej wykazuje pewien potencjał. Ryann ma właśnie rozpocząć studia. W jej życiu pojawia się jednak nagle tajemniczy mężczyzna. Chłopak najpierw nawiedza ją jedynie w snach, ale później młoda Irlandka spotyka go także na jawie. Szybko okazuje się, że jest w nim coś niezwykłego. To właśnie z jego powodu Ryann zmuszona jest opuścić rodzinę i udać się gdzieś na północ Norwegii, do miejsca którego nie sposób znaleźć na żadnej mapie. Bohaterka dowie się tam wiele ciekawego o swojej przeszłości (korzeniach, najbliższej rodzinie) oraz osobowości. Czy – kiedy przyjdzie godzina próby – będzie wiedziała, po której ze stron się opowiedzieć?

Oj wiele, wiele problemów ma „Córka lasu”. Nie wróży to najlepiej wydawnictwu Kufer, jeżeli aspiruje ono do wysokiej pozycji na rynku i kojarzenia z solidnością. Powieść Chrobak nie uchroniła się bowiem od błędów dosłownie każdej natury, łącznie z ortograficznymi (tutaj muszę zaznaczyć, że te są raczej efektem złośliwych literówek niż nieznajomości języka polskiego, jak np. „choć” zamiast „chodź” czy „nie zrobili by” zamiast „nie zrobiliby”). W tekście roi się też od uchybień natury interpunkcyjnej (momentami aż się czerwona ze złości za podobne traktowanie czytelnika robiłam) i powtórzeń, które obok błędnie – lub dwuznacznie – stosowanych określeń (np. papierowa skóra jako opis koloru ciała, a nie faktury) oraz zatrzęsienia zbędnych zaimków są bodaj najbardziej frustrującym elementem powieści Chrobak. Rażą również źle przeniesione do następnej linijki fragmenty tekstu, dywizy w miejscu półpauz, podwójne spacje, momentami zmasowany atak infantylnych wielokropków itp.

Autorka ewidentnie ma jakiś problem ze słowem „mocno”, które występuje w takim natężeniu, że gdybym piła kieliszek za każdym razem, gdy się pojawia, to z pewnością trzeźwa bym książki czytać nie skończyła (a jeszcze bardziej prawdopodobne, że w ogóle bym do jej finału nie dotarła). Zresztą trudno nie zauważyć, że Joanna Chrobak nie ma – bądź też celowo rzecz ukrywa – bogatego zasobu słownictwa. A może nagminne powtórzenia to po prostu kwestia wyjątkowo słabej redakcji i korekty, które nie wyłapały kumulacji pewnych określeń? W końcu pisarz nie musi zauważać wszystkiego i jak każdy człowiek ma swoje przyzwyczajenia językowe. Powinien za to jednak robić research, a i tego (bez zagłębiania się w szczegóły) boleśnie w powieści Chrobak zbrakło.

Niestety, sztab ludzi mógłby się dwoić i troić, ale części wad „Córki lasu”, by nie rozwiązał (a przynajmniej nie bez trudności i solidnej ingerencji w tekst). Głównym bowiem problemem powieści Chrobak nie są wcale błędy techniczne. Łaskawym okiem spoglądałam i na gorsze przewinienia (zresztą sama błędy popełniam). Działo się tak tylko wtedy jednak, gdy ich występowanie było rekompensowane przez coś innego. W przypadku „Córki lasu” problem sięga, niestety, głębiej. Nie przemawia do mnie styl opowieści Chrobak, w którym prym wiodą przymiotniki określające wrażenia, zamiast opisów te emocje sugerujących. Wszystko opisywane jest przez przymiotniki – ból, strach, cierpienie, ciekawość. Jak Ryann jest smutna, to autorka po prostu pisze, że Ryann jest smutna. W powieści nie widać/nie czuć przywoływanych po kolei emocji; są one tylko słowami, sugestiami – jak w schemacie lub planie dopiero powstającej historii. Dodatkowo, w ten sposób, kiedy zmieniają się emocje bohaterki, wydaje się, że rzecz następuje nagle, a nie w procesie. Trudno uwierzyć w takie postaci i w taki świat, w którym wszystko dzieje się „już”.

Wiele można też zarzucić samej konstrukcji powieści. Bohaterowie Chrobak są nijacy, a ci którzy chociaż na moment przykuwają uwagę czytelnika, zajmują drugi lub nawet dalszy plan historii i odbiorca nie ma szansy zbyt wiele się o nich dowiedzieć. Zwroty akcji, które pisarka serwuje pod koniec, są jakby żywcem wyrwane z nienapisanego jeszcze – ale wyraźnie potrzebnego światu – podręcznika „Jak nie kreować fabularnych twistów? Lekcja pierwsza”. Finał uszedłby na sucho chyba wyłącznie przedszkolakowi. Ja rozumiem, że to dopiero pierwszy z wielu tomów cyklu, lecz właśnie od magnetyzmu pierwszego zależy, czy czytelnik będzie chciał sięgnąć po kolejne. Ja np. sobie serię pani Chrobak daruję.

Przykro, naprawdę przykro mi to pisać, ale „Córka lasu” jest po prostu nudna. Nawet, gdy zupełnie zignorować fatalną korektę i redakcję, to efekt pozostaje ten sam – czytelnik dostaje towar mniej niż przeciętny, z nijaką bohaterką i całymi połaciami niewykorzystanego potencjału. Powieść ma niespełna 300 stron, a męczyłam ją przez tydzień. Tak naprawdę, choć rzadko miewam podobne wrażenie, to żałuję czasu, jaki jej poświęciłam.

Za egzemplarz dziękuję: wydawnictwu Kufer

Alicja Górska