dropie recenzjaSLACKERZY, HIPSTERZY, MILENIALSI, PREKARIAT

Wystarczy włączyć telewizor, by doznać wrażenia, że świat zwariował. Z roku na roku poziom absurdów rośnie – mnożą się dziwaczne prawa, dziwaczne zachowania, dziwaczne oczekiwania. Ludzka kultura staje się pułapką, w której tkwimy na halucynogenach. W punkt, z odpowiednio groteskowym zacięciem, opisuje to wszystko Natalka Suszczyńska w książce „Dropie”.

Okładkę tej propozycji Korporacji ha!art, podobnie jak wcześniej omawianych „Kwiatów rozłączki”, projektował Bolesław Chromry. Na froncie obwoluty w kolorze wściekłej fuksji – idealnej barwy dla krzykliwego XXI wieku – znajdują się piktogramy reprezentujące doświadczenia bohaterów powieści. Ilustracje czytelne są jednak dopiero po zakończeniu lektury, wcześniej sprawiają wrażenie nie tylko tajemniczych, ale i w pewnym sensie pierwotnych (niczym egipskie hieroglify, czy malunki z Lascaux).

dropie recenzjaNa książkę „Dropie” składają się cztery opowiadania. Wszystkie rozgrywają się w dużych miastach i śledzą życie jednostek z dalekiej części łańcucha pokarmowego. Elementem wspólnym tych historii jest prezentowanie w krzywym zwierciadle ekonomicznych aspektów życia. Protagoniści zmagają się z problemami poszukiwania lokum, znajdowania pracy i gromadzenia dóbr finansowych, choć jednocześnie nie wydają się przywiązywać do tego zbyt wielkiej wagi. Ponadto nie wykazują się szczególnymi aspiracjami, nie mają konkretnych planów (wciąż się im wydaje, że mają czas) i można odnieść wrażenie, że po prostu płyną z nurtem. Zwroty akcji w ich życiach dokonują się zwykle na skutek siły zewnętrznej, a nie własnych inicjatyw. Podsumowując: to opowieści o dzisiejszych slackerach, hipsterach i milenialsach.

Są „Dropie” oczywiście krytyką współczesnego konsumpcjonizmu i podziałów społecznych, w których rozdźwięk między najbiedniejszymi i najbogatszymi wciąż się pogłębia; są też gorzką konstatacją dotyczącą nierówności wobec prawa. Suszczyńska podśmiewuje się (choć przez łzy) z konsumpcjonizmu, materialnych potrzeb, oszczędzania, nikłych wartości relacji międzyludzkich, z całego wirtualnego świata, ale i jednocześnie ze świata, który od tej wirtualności chciałby się odwrócić na rzecz kontaktu z naturą. Nic z tego nie jest nowatorskie. Autorka zwraca bowiem uwagę na te same problemy, na które zwracają uwagę inni współcześni (ale nie tylko) twórcy. Tym jednak, co Suszczyńską ewidentnie wyróżnia na tle innych osób, które dokonują analiz i nie sugerują żadnych rozwiązań, jest sposób ich podania.

Świat „Dropiów” to świat pełen absurdów i ekstremów, realizujący założenia „albo grubo, albo wcale”. W tej rzeczywistości można mieszkać w kiosku i chorować na chorobę zawodową (po pracy w bankomacie) w postaci kaszlu pieniędzmi; można na wakacjach wynajmować hotel oddalony od plaży o kilka godzin drogi; można wierzyć w chomika-jasnowidza i wchodzić w konflikty z powodu przyjaciela zrobionego ze skarpety; można nawet przyjąć za mentorów grupę nieżyjących dziś ptaków. I choć to wszystko traktowane dosłownie nie ma absolutnie żadnego sensu, a w większości nie jest nawet zabawne, tylko zwyczajnie męczące, to wydaje się w człowieka uderzać silniej, niż bezpośrednie wyłożenie kawy na ławę.

Urodziłam się jako dziecię indygo, bardzo szybko nauczyłam się chodzić, pisać, czytać i mówić. Jakiś czas temu jednak przestałam nim być — stopniowo traciłam swoje umiejętności, a w krańcowej fazie tego upadku nie umiałam nawet porządnie się wyspać. Więc tylko leżałam. Leżałam, słuchałam i patrzyłam, jak zmienia się oświetlenie. Nie miałam nawet ochoty wstać, by zjeść pesto.

Zresztą „Dropiom” nie brakuje też fragmentów bardziej subtelnych. Ujmująca jest mimo wszystko relacja jednej z bohaterek z Pankracym i wnioski, do jakich protagonistka dochodzi, gdy ta relacja się kończy. Chwyta za serce jej sposób na przytłoczenie światem – wpatrywanie się w schnący na ścianie rysunek wykonany własną śliną. Absolutnie trafiła w moją wrażliwość również historia o tytułowych dropiach, która udowadnia, że ludzie potrzebują czegoś, w co mogą wierzyć (swoją drogą pomysł, by zbudować historię w oparciu o fakt, że ostatni polski drop padł w momencie, gdy skończył się w Polsce komunizm to jeden z wielu konceptów potwierdzających niezwykłą kreatywność autorki).

Debiut Natalki Suszczyńskiej ma w sobie coś z „BoJacka Horsemana”. „Dropie” są dużo bardziej groteskowe i rozgrywają się w innym (bo polskim) świecie, a więc poruszają w pierwszej kolejności inne problemy, ale ogólny charakter tych historii jest do siebie zbliżony – równie gorzki i błyskotliwy. Z drugiej strony „Dropie” są również niezwykle podobne do „Świata według Kiepskich”, w którym bohaterowie także, jak protagoniści opowiadań Suszczyńskiej, poszukiwali (bez większych sukcesów) sposobu na odnalezienie się w kapitalistycznej rzeczywistości. Z pewnością nie jest to książka dla wszystkich. Łatwiej i szybciej odnajdą się w niej młodzi przedstawiciele prekariatu, żyjący u schyłku kapitalizmu, o krok od ekologicznej katastrofy o globalnym zasięgu, a więc pokolenie dzisiejszych 20- i 30-latków. Dla wielu spoza tego kręgu może być to jednak propozycja zbyt hermetyczna.

ocena 6
Ze egzemplarz dziękujemy: korporacja ha!art

Alicja Górska