MARYSUIZM I ZMARNOWANY POMYSŁ
Była sobie kiedyś piękna, mądra i nieśmiała nastolatka, która nigdy nie popełniła żadnego poważnego błędu. Była tak dalece nieśmiała, że nie wiedziała jak bardzo jest fantastyczna dopóki nie spotkała na swojej drodze Jego. Może i trochę porywczego, ale jedynie, gdy chodziło o Nią. Kochały go miliony, jak to bywa z superprzystojnymi gwiazdami kina. Oboje byli idealni. I chociaż ona przedstawiała się jako Anna, a on jako Leo, to bardzo szybko wyszło na jaw, że ich prawdziwe imiona to Mary Sue i Gary Stu. Tak mniej więcej przedstawia się moje spotkanie z „Eperu” Augusty Docher.
Chociaż okładka nie wygląda szczególnie profesjonalnie – duża dawka bluru (rozmazania) i tytułowa czcionka, która bardziej pasowałaby do „Strasznego filmu” czy samochodowych wyścigów oraz zdjęcie pary, które przypomina szaleństwa szkolnego fotografa z lat 90. – to nie dałam się odstraszyć. W końcu nie ocenia się książek po obwolucie. Zwłaszcza, że zawarty z tyłu opis obiecywał znacznie więcej, niż obcowanie z nieszczególnie utalentowanym grafikiem.
Anna Wilk to na pozór niczym niewyróżniająca się nastolatka. Właśnie kończy szkołę i wybiera kierunek studiów, a w międzyczasie oddaje się swoim pasjom – tańczeniu i malowaniu. W Londynie, do którego przeprowadziła się kilka lat wcześniej z mamą, przyjaciółką rodzicielki oraz jej córką, Wiktorią, wiedzie spokojne i dobre życie. W wakacje cała czwórka wybiera się camperem do Cannes. Tam Anna zostaje zmuszona przez przyjaciółkę do wcielenia się w rolę łowczyni autografów. Dziewczyny udają się na jedną z filmowych premier, by zdobyć podpis niejakiego Leo Blacka, jednego z najprzystojniejszych i najbardziej utalentowanych aktorów młodego pokolenia. Gdy tylko Leo dostrzega Annę każe ochroniarzowi przekazać jej informacje z prośbą o spotkanie. Naprawdę tajemniczo zaczyna się robić jednak dopiero wtedy, gdy na jaw wychodzi, iż Leo jest Wędrowcem i jego egzystencja nigdy się nie kończy, bo w momencie śmierci przechodzi formę reinkarnacji. Czy zakochani przetrwają piętrzące się przed nimi przeszkody?
Staram się oceniać debiuty łagodnie i zazwyczaj nie jest to trudne, bowiem w nich szczególnie widać emocjonalne zaangażowanie autora. Nie inaczej jest w przypadku Augusty Docher (pseudonim literacki Beaty Głąb). 550 stron to wyraźny znak ogromu pracy, jaki musiała włożyć pisarka w „Eperu”. Na szczególną uwagę zasługuje również motyw Wędrowców. Pomysł ich kreacji wydaje się nie tylko interesujący, ale również stosunkowo oryginalny, a przynajmniej niewyeksploatowany w równym stopniu, co niektóre z wiodących prym koncepcji na literaturę YA czy paranormal romance. Na tym jednak kończą się zalety „Eperu”.
Kłamstwo powtórzone sto razy staje się prawdą.
Intrygująca koncepcja Wędrowców bardzo szybko przestaje grać pierwsze skrzypce na rzecz romansu. Lecz chociaż dobry romans nie jest zły, parafrazując jedno ze znanych powiedzeń, to ten rozwija się w oszałamiającym tempie gangreny. Tak jak śmiertelna choroba dręczy ludzkie ciało, tak kolejne infantylne wyznania i emocjonalny egocentryzm bohaterów zaczynają uśmiercać pozytywne aspekty powieści. Reinkarnacyjny pomysł zostaje potraktowany pobieżnie, a solidna objętość tekstu wykorzystana jako arena dla przydługich dialogów, które nijak nie posuwają do przodu akcji.
Trudno zdecydować się, co stanowi ostateczny gwóźdź do trumny „Eperu”. Czy jest to język, w którym autorka na siłę stara się być cool i trendy; czy może fałszywie brzmiące dialogi; a może papierowi bohaterowie Mary i Gary lub ogrom nielogiczności? Zapewne każdy z elementów dołożył cegiełkę do wielkiego wora wad, które z ciekawie zapowiadającej się powieści zrobił infantylną dykteryjkę o niejasnym targecie.
Najtrudniej jest uciec przed samym sobą. Choćbyś nie wiem jak szybko biegła, i tak w najlepszym wypadku zobaczysz własne plecy.
Anna ma osiemnaście lat, a Leo dwadzieścia dziewięć. Nie wygląda to więc na opowieść dla nastolatek, a raczej młodych dorosłych. Tymczasem nagromadzenie w dialogach związków frazeologicznych oraz nietypowych synonimów (bardzo często nieco przestarzałych – tego nie rozumiem, przecież to podobno książka dla targetu 13+) nasuwa myśl, że albo jest to historia przeznaczona dla dojrzałych kobiet, albo przez taką pisana. Zwłaszcza, że miejscami autorka na siłę wplata elementy młodzieżowego slangu, które dawno już wyszły z mody. Czułam się tak, jakby mój sześćdziesięcioletni ojciec postanowił nagle wziąć udział w raperskim pojedynku, chociaż słowo „ziom” usłyszałam z jego ust jeden jedyny raz dziesięć lat temu i do tej pory pamiętam ból brzucha wywołany tamtym wybuchem śmiechu (a w uszach dźwięczy mi wtórująca rodzina).
Dialogi „Eperu” wydają się pozbawionymi sensu zapychaczami. Bohaterowie rozmawiają ze sobą tak, jak mogliby tylko zarażeni marysuizmem trzynastolatkowie lubujący się w tragicznych romansach (wyobraźcie sobie współczesną wersję fanów „Cierpienia młodego Wertera”). Byłoby to nawet do przełknięcia, gdyby nie fakt, że rozmowy postaci należą do niezwykle obszernych, chociaż po dwóch stronach wymiany zdań nie ma już naprawdę, o czym gadać. Akcja zwalnia, a z całości robi się tani harlequin. Chyba nie o to chodziło.
Miłość jest jak herbaciane liście. Nawet gdy z czasem odparuje z nich woda i pokryją się kurzem, wrzucone do wrzątku z powrotem odzyskują barwę, zapach i smak. Zasuszone uczucie pod wpływem gorącego wspomnienia też nabiera kolorów.
I wreszcie bohaterowie. Idealni, bez skazy (np. Anna tańczy, maluje, czyta literaturę klasyczną, najlepiej bawi się w muzeach, jest świetna w sztukach walki, a w ramach nagłej przemiany zmienia szkołę plastyczną na pielęgniarską). Tak doskonali, że w ich świecie jednorożce z pewnością żywią się tęczą i jak żyrafy w reklamie pozwalają doić z siebie kolorowe cukierki. Prawdziwi ludzie muszą mieć wady, bo w innym wypadku stają się zwyczajnie nie do zniesienia. Co gorsza, brak skazy oznacza potworną nudę. Jakiegoż sensownego zwrotu akcji mogłabym spodziewać się po cnej dziewicy i dzielnym rycerzu? To przecież jasne, że rozwiążą każdy problem i wyjdą cało z każdej opresji. Przecież są idealni. Tylko ten zły świat i okrutni wrogowie będą stawali na drodze ich perfekcyjnego uczucia. A fe. Ale po co się martwić? Przecież w każdej bajce wiedźma dostaje to, na co zasłużyła.
Nie ulega wątpliwości, że to wszystko, co ja uważam za wady, dla innych może stanowić wyraźne zalety. Niemniej w morzu tekstów o podobnej grupie odbiorczej istnieje niezliczona ilość tytułów dalece bardziej dopracowanych, przemyślanych i godnych uwagi (również na gruncie polskim). Chociaż Augusta Docher pomysł na „Eperu” miała niezły, to zamiast zajmującej historii miłosnej z nutką fantasy uzyskała przegadaną, infantylną bajeczkę, jakich pełno choćby… w Internecie. Nie tyle odradzam, co ostrzegam. Mam też nadzieję, że drugi tom tej serii okaże się jakościowo lepszy (mniej przewidywalny, bardziej logiczny i dopracowany oraz nie tak udziwniony w warstwie językowy), chociaż nie sądzę, abym po niego sięgnęła. Ale nie mów hop, póki nie przeskoczysz.
Publikowano również na: duzeka.pl