mit o alarze recenzjaMITOLOGICZNY CHAOS

Trzy perspektywy, zderzenie skrajnie odmiennych kultur i wielka wojna – tak pokrótce przedstawia się debiut Ryszarda Feina pod tytułem „Mit o Alarze”. Czy chwaląca się mitologicznymi nawiązaniami powieść jest w stanie odczarować stereotypowe myślenie o self-publishingu? Niestety: nie. Problemy? Te same, co zwykle. 

Mówi się, żeby nie oceniać książki po okładce, ale to bujda. „Mit o Alarze” jest doskonałym przykładem wadliwości tego powiedzenia. Już na pierwszy rzut oka widać bowiem, że powieść Feina nie została potraktowana z odpowiednią starannością. Ilustracja z obwoluty nie działa pozytywnie na wyobraźnię, nie podsuwa żadnych skojarzeń, nie budzi żadnych emocji. Jej chaotyczność, zwłaszcza w połączeniu z przekombinowanymi fontami tytułu i nazwiska autora, działa wręcz odstraszająco. Rozumiem, że niektórzy autorzy – tutaj warto zaznaczyć, że przede wszystkim self-publisherzy – czują ogromną potrzebę odejścia od stockowych obrazków na froncie i zamienienia ich na jakieś dzieło sztuki. Sęk w tym, że literatura gatunkowa adresowana do masowego czytelnika wcale takich zabiegów nie potrzebuje. Odbiorca tego typu tekstu działa prosto – w morzu możliwości szuka książki, która od razu otworzy w jego umyśle którąś z szufladek. „Mit o Alarze” otwiera tylko szufladkę „self-publishing”, co przy aktualnym podejściu (czy słusznym to temat na inne rozważania) do samodzielnego wydawania debiutów jest po prostu strzałem w kolano.

mit o alarze recenzjaJeżeli potencjalny odbiorca nie odbije się od okładki i weźmie książkę do ręki, by przeczytać blurb, spotka go zawód. Z tyłu bowiem zamiast opisu znajduje się fragment powieści. Fragment, który nie dość, że napisany jest słabo, to zwyczajnie nic o „Micie o Alarze” nie mówi. Sugeruje jedynie, że historia Feina celuje w „uduchowione” rozmowy i melancholię, a jej bohaterowie noszą imiona kojarzące się z krajami afrykańskimi. Tymczasem w rzeczywistości „Mit o Alarze” to opowieść, którą napędza aż trójka bohaterów, a każdy z nich pochodzi z innego, specyficznego świata. Poznawany przez okładkowy fragment Ja-meke to wybraniec z Imperium Słońca, pragnący wypełnić swoje magiczne przeznaczenie. Drugim z protagonistów jest pochodzący z Raju mężczyzna o imieniu Uli – hodowca broni, który na skutek szokujących wydarzeń opuszcza dom, by znaleźć ważne dla jego plemienia odpowiedzi. Ostatni z bohaterów to Andrygon – wojownik w sile wieku, marzący o tym, by zapisać się w pieśniach. W pewnym momencie wszystkie wymienione wątki zaczynają się zazębiać.

Pierwsze strony „Mitu o Alarze”, wbrew wszelkim znakom widocznym przy pierwszym spotkaniu, wydały mi się nawet interesujące. Dręczona ostrym słońcem kraina, zakurzeni wojowie i ten fascynujący moment, w którym czas jakby się zatrzymał, ale już za chwilkę wydarzy się coś wielkiego – tak je odbierałam. Niestety, im dłużej książkę czytałam, tym jaskrawsze były wady powieści Feina. W końcu nagromadziło się ich już tyle, że nie potrafiłam wczuć się w klimat tej historii. Najpierw śledziłam ją jakby przez szkło. Z czasem to szkło stawało się coraz mniej przejrzyste. Pod koniec miałam wrażenie, że obserwuję akcję już nie tylko przez zabrudzoną szybę, ale też, że ta akcja dzieje się w mlecznej mgle.

Pozornie „Mit o Alarze” korzysta ze znanych wierzeń i mitologii. W praktyce jednak te zostały tak dalece przetworzone, że ich znajomość bardziej przeszkadza, niż pomaga. Zresztą powiedzmy to sobie jasno: napychanie tekstów kultury nawiązaniami wcale nie sprawia, że stają się przez to bardziej wartościowe. Nawiązania muszą czemuś służyć, żeby stały się wartością, a nie pozostały tylko pustym popisem wiedzy. Tutaj większego sensu podobnych działań nie widzę, jakkolwiek trudno odmówić projektowi ambicji. Zasady funkcjonowania poszczególnych krain, religie wyznawane przez ich mieszkańców, hierarchia społeczna – dla każdego z opisywanych zakątków te aspekty są w powieści różne. Dodatkowo wszystkie te elementy odstają od tego, co znamy z autopsji. Imiona bohaterów? Oczywiście abstrakcyjne i egzotyczne. Autor pokusił się też o wprowadzenie różnorodnych miar czasu i ich określeń (vide: „tsehzień”), w których gubią się nawet jego bohaterowie. Postaci wspominają nawzajem swoje krainy, próbują lokować je w przestrzeni i określać odległości między nimi, ale wszystko to wydaje się mętne i konfundujące. A to jeszcze nie koniec, bo Fein łączy realizm ze światami magicznymi na zasadach, które wydają się po prostu zbieraniną przypadków.

Dla mrówki świat kończy się na dolinie. Dla ryby w jeziorze. Dla człowieka świat kończy się na lądach i oceanach. Istnieje jednak coś więcej niż dolina, więcej niż jezioro. Dużo więcej niż lądy, morza i przestworza.

Warto tu jednak nadmienić, że w każdym z opisywanych przez autora zakątków „coś” jest. Początkowo światy te wydają się intrygujące i po prostu chce się o nich dowiedzieć czegoś więcej. Przeszkadza w tym jednak zaplanowana zmiana perspektyw. Ledwie czytelnik poczuje zainteresowanie i już go Fein przenosi do innego bohatera. O dopiero co poznawanym świecie i jego zasadach trzeba więc zapomnieć, by odświeżyć sobie w pamięci informacje o poprzednim świecie albo otworzyć umysł na kolejny. Kiedy się w końcu wraca do poszczególnych wątków, wszystko zaczyna zlewać się jedno. Innymi słowy: autor zalewa czytelnika zbyt wieloma informacjami w zbyt krótkim czasie i nie daje mu odpoczynku koniecznego do ich uporządkowania. Jestem przekonana, że ta historia byłaby dużo lepsza, gdyby Fein skoncentrował się na rozplanowaniu tylko jednego z poruszonych wątków. Wymyślone przez niego krainy wydają się bowiem wystarczająco bogate, by zająć czytelnika ich mitologią. W obecnej formie wszystko się miesza do tego stopnia, że kulminacyjny moment „Mitu o Alarze” kompletnie nie zrobił na mnie wrażenia. Nie wiedziałam, komu mam kibicować. Ba, nie rozumiałam nawet, o jaką stawkę toczy się gra.

Poza pomysłami z potencjałem powieść ma też inne „momenty”. W morzu źle zredagowanych dialogów zdarzają się wypowiedzi, które skłaniają do refleksji. Niektóre z przemyśleń bohaterów bardzo trafnie opisują uniwersalne doświadczenia każdego człowieka, jak lęki dotyczące przyszłości, rozterki dotyczące przeszłości, czy lokowanie siebie w pędzie świata. Niestety, mogą one łatwo umknąć, bo te perełki po prostu nikną w gęstwinie chwastów. Najbardziej bolą te fragmenty, w których autor bardzo stara się, by jego książka brzmiała jak głęboka, poważna lektura. Chociaż niemniej strasznie robi się, gdy Fein zmusza swoich bohaterów do żartów i docinek. Zasada jest prosta: nie czujesz humoru, to omijaj go szerokim łukiem. Tymczasem w „Micie o Alarze” niektóre z chociażby gier słownych serwowanych przez bohaterów są tak „suche”, że onieśmieliłyby tę spaloną słońcem krainę, po której protagoniści wędrują.

Nie będę ukrywać, że „Mit o Alarze” naprawdę mnie zmęczył. Nie chodzi nawet o to, że książka Feina jest słaba, ale o to, że przy dobrym zespole redakcyjnym mogłaby być dużo lepsza. Nie ma rzeczy złych z natury i self-publishing też taki nie jest. Żeby jednak brać się samodzielnie za tak poważne rzeczy jak wydawanie książek, trzeba coś o tym wiedzieć. Tutaj ewidentnie zabrakło podstawowych umiejętności. Nie mogę więc polecić Wam „Mitu o Alarze”, ale jeżeli kiedykolwiek do Was trafi, to wiedzcie, że w księgarniach jest też wiele gorszych propozycji.

ocena 4

Tekst powstał na drodze współpracy odpłatnej. Fragment powieści Ryszarda Feina można przeczytać na stronie mitoalarze.pl. Tam też istnieje możliwość zakupienia książki.  

Alicja Górska