MIASTO TO LUDZIE I ICH HISTORIE
Nowy Jork to symbol spełniających się snów i niekończących możliwości. Marzą o nim ludzie z całego świata, przekonani, że sama tylko doń wyprowadzka gotowa byłaby przemienić ich życie w magiczną przygodę. O Nowym Jorku śpiewali między innymi: U2, Paloma Faith, Lady Gaga, Freddie Mercury, Snow Patrol czy T.Love (a to tylko kilka pierwszych skojarzeń); kręcono o nim filmy i osadzano w nim niezliczoną ilość historii. Nigdy wcześniej jednak nie stał się głównym bohaterem powieści historycznej, mającej na celu ukazać jego dzieje. Dokonał tego dopiero, znany już z podobnego potraktowania Paryża, Edward Rutherfurd.
Gdybym odkryła w sobie żyłkę do hazardu i stawiała, jak najprawdopodobniej wyglądać będzie książka o tytule „Nowy Jork”, wybrałabym pewnie fotografię z wieżowcami zrobioną z wysokości. Spotkanie z tytułem proponowanym przez wydawnictwo Czarna Owca okazało się więc subtelnym (bo to w końcu powieść historyczna) zaskoczeniem. Owszem, wieżowce na obwolucie powieści znaleźć można, ale jedynie na tylnej jej stronie. Front zdobi czarno-białe zdjęcie ulicy z licznymi dorożkami i konnymi zaprzęgami. Grzbiet tomu ozdobiono tą samą fotografią, co jest nie bez znaczenia przy książce liczącej tysiąc stron – pozostawienie tej przestrzeni przy nieodpowiednio dobranej czcionce (dość topornej, ale prostej) mogłoby sprawiać wrażenie estetycznego zaniedbania, a nie miłego dla oka minimalizmu.
Wizualna strona powieści doskonale koresponduje z zawartością, podpowiadając sporo na temat jej konstrukcji, która – jak nietrudno się domyślić – przybrała wymiar ułożonej chronologicznie, płynnej opowieści. Fabuła rozpoczyna się w roku 1664 w Nowym Amsterdamie (dawna nazwa Nowego Jorku) a kończy latem 2009 roku. Autor postawił na poprowadzenie narracji w stylu sagi – wykreował kilku bohaterów, rodziny, ich przyjaciół oraz zgromadził wokół nich społeczne mikrohistorie (np. reprezentujące zmieniający się status osób czarnoskórych), a także nazwiska historyczne (np. Lincoln czy Rockefeller). Wraz z upływem czasu pałeczkę narracji przejmują kolejne pokolenia, a losy postaci urywają się bądź przeplatają ze sobą, tworząc nie tyle zbiór suchych faktów o samym mieście, co obraz żyjących w nim ludzi. Nowy Jork bowiem byłby niczym bez społecznej różnorodności i mitycznego już wzbudzania nadziei na lepsze, bądź po prostu inne, jutro.
Pierwszą i najważniejszą zaletą powieści Edwarda Ruthefurda jest jej uniwersalny pod względem kompetencji odbiorczych charakter. Autor nie tworzy ani nazbyt zawiłej, przesadnie napełnionej wątkami i zależnościami, wymagającej solidnej wiedzy powieści historycznej dla wybranych; jednocześnie też nie stara się być nazbyt ogólnikowy, nie traktuje potencjalnego czytelnika jak ignoranta i nie wciela się w rolę stresującego odbiorcę mentora czy wykładowcy. W możliwie klarowny, ale też szczery sposób, przybliża historię jednego z najważniejszych miast świata tak, by można było się z nim związać. A jak związać się z tak nietypowym bohaterem jak miasto? Poprzez pozostających z nim w silnych relacjach emocjonalnych ludziach.
Tylko czy silne emocje zawsze oznaczają emocje pozytywne? Oczywiście, że nie. Ruthefurd nie zapomina o tym nawet, kolejnych bohaterów wciskając w pozycje nastawionych na zyski bankierów, politycznych bojowników, sentymentalnych lekkoduchów czy postaci nieustannie tkwiących w przeszłości – w dobrych, acz minionych chwilach. Niekiedy miłość do Nowego Jorku okazuje się skomplikowana, często zmienia się w nienawiść; a bywa i tak, że wiecznie obecne uczucia uświadamiają sobie bohaterowie dopiero w sytuacjach skrajnych, granicznych. To wszystko rzutuje na czytelnika, który chcąc czy nie, po zamknięciu ostatniej strony nie patrzy już na Nowy Jork tak jak przed lekturą, tj. jak na odległe, mityczne miasto ze snów.
Van Dyck uważał, że człowiek staje się niebezpieczny za sprawą polityki i religii. Handel natomiast sprawiał, że ludzie mądrzeli.
Tym, co w „Nowy Jorku” pociąga w stopniu niemal równym jak uniwersalne podejście do odbiorcy oraz kreacje bohaterów jest zdolność Ruthefurda do płynnego przechodzenia między scenami gatunkowymi. Coś dla siebie znajdą tutaj zarówno fani romansów jak i opisów batalistycznych; wielbiciele intryg i spokojnych obyczajówek; romantyczne dusze lubiące skupiać się na warstwie emocjonalnej prezentowanych postaci i ci, którzy cenią sobie raczej krótkie i celne puenty, czy trafne metafory.
To zresztą kolejna godna zauważenia rzecz. Chociaż Ruthefurd nieszczególnie bawi się w stylizacje językowe i jego powieść pozostaje na podobnym charakterologicznie poziomie stylistycznym od pierwszej do ostatniej strony, to całkiem sporo uwagi poświęca językowi z innej perspektywy – odróżnianiu zwrotów w zależności od warstwy społecznej, do której przynależą dani bohaterowie; wskazywaniu pochodzenia i przemian nazw przywoływanych lokacji oraz nomenklaturze zależnej od pochodzenia etnicznego. Zepchnięcie warstwy stylistycznej na drugi plan ma oczywiście swoje wady i zalety. Z jednej strony mniej uwydatnia upływ czasu, z drugiej nie wprowadza chaosu poznawczego i pozwala pozostać historii klarowną w każdym aspekcie; czyni całość nieco monotonną, ale pozwala skupić się na warstwie historyczno-społecznej.
Lektura „Nowego Jorku” zajęła mi nieco czasu głównie dlatego, że chociaż od razu uznałam ją za interesującą i wartościową, nie potrafiłam wbić się w jej rytm. Doceniam gatunkowy mariaż powieści Ruthefurda i jego umiejętność stworzenia tekstu przeznaczonego dla każdego, ale z drugiej strony zabrakło mi w całości jakiegoś pazura, haczyka, czegoś, co rozpaliłoby moje policzki do czerwoności, dając tym samym znak światu, że dla „tu i teraz” jestem niedostępna. Ponadto, chociaż „Nowy Jork” zawiera w sobie znaczącą ilość informacji historyczno-społeczno-politycznych, to większość z nich już skądś znałam lub zasłyszałam, mimo iż nigdy nie pochylałam się bliżej nad tematem amerykańskiej historii. W ostatecznym rozrachunku uznaję więc „Nowy Jork” za tytuł dobry, chociaż zdecydowanie ciekawszy dla osób absolutnie z tematem niezwiązanych niż takich, które liczą na wzbogacenie się o mnogość nieznanych faktów czy ciekawostek przy jakiejś już orientacji w temacie.
Za egzemplarz dziękujemy: Czarna Owca