ravenDAWANIE ROZKOSZY
Wydaje się, że wieki minęły od czasu, gdy wampiry święciły sukcesy na salonach literatury popularnej. Kiedyś wyczekiwane odsłony kolejnych serii wykorzystujących motyw bardziej lub mniej dzikich krwiopijców, dzisiaj albo zostały zapomniane albo cieszą się jedynie garstką najwierniejszych fanów. Przyznam, że nie sądziłam, iż w moje ręce trafi jeszcze premiera opierająca się na podobnym schemacie postaci. Trwałam jedynie w postanowieniu, że kiedyś doczytam cykl Anne Rice, skończę literacką wersję „Czystej krwi” i pożegnam się z „Wampirami z Morganville”. Tyle. Tymczasem nieśmiertelni wciąż okazują się żywi, np. w „Raven” autorstwa Sylvain Reynard.

Duomo majacząca w ciemnościach na drugim planie, gorejący za chmurami księżyc i młoda, elegancko ubrana kobieta w dość sensualnej pozycji, sugerującej stan podniecenia – to najważniejsze elementy okładki tej książki. A jakie wnioski można wyciągnąć z owej grafiki? Rzecz rozgrywać się będzie we Florencji, głównie skąpanej w barwach nocy (a więc thriller, horror, kryminał) i będzie zawierała sporo wątków natury erotycznej. Innymi słowy, już od pierwszego – wizualnego – spotkania, jasnym dla mnie było, że trzymam w dłoniach paranormalny romans z bardziej dojrzałym niż nastoletni, targetem.

ravenGodna Sherlocka Holmesa metoda dedukcji ani trochę mnie nie zawiodła. Rzecz faktycznie rozgrywa się we Florencji. Raven, tytułowa bohaterka, to inteligentna, acz nieszczególnie atrakcyjna – przynajmniej jej zdaniem ­– młoda kobieta, na co dzień zajmująca się renowacją dzieł sztuki w galerii Uffizi. Pewnego dnia, wracając ze spotkania z przyjaciółmi, kobieta zostaje świadkiem napaści na bezdomnego. Nie mogąc bezczynnie przyglądać się sytuacji, Raven staje w obronie mężczyzny i skupia na sobie brutalność agresorów. Tylko interwencja tajemniczej postaci sprawia, że przeżywa napaść. To jednak nie koniec problemów renowatorki. Budząc się po traumatycznych wydarzeniach we własnym domu odkrywa kilka rzeczy – ma na sobie nienależącą do niej koszulę nocną, ostatnie jej wspomnienie pochodzi sprzed tygodnia, z galerii Uffizi zginęły cenne szkice i to ją uznaje się za podejrzaną, a jej odbicie w lustrze… Jak to możliwe, że dodatkowe kilogramy i ślady po wypadku przed laty nagle zniknęły?

Muszę przyznać, że dawno nie czytałam niczego równie pozbawionego choćby aspiracji do oryginalnego wykorzystania czy „ogrania” wyeksploatowanego dawno motywu. Zdarza się przecież bowiem, że pomimo znudzenia danym tematem, pisarz wpada na nowy, niesamowity pomysł i wbrew wszelkim znakom na niebie i ziemi tworzy zajmującą, świeżą historię, która gromadzi wokół rzesze czytelników, niezależnie od ogólnych tendencji tematycznych. „Raven” tymczasem to doskonały przykład, jak książek poza „boomem” na ich motyw przewodni (tu: wampiryzm), nie pisać. Nie wierzycie? Jest i dostojny, niemal arystokratyczny, bardzo stary wampiry, władający podziemnym światem krwiopijców, który nie potrafi cieszyć się nieśmiertelnością, bo cierpi po miłosnych zawodach; i niedoskonała-doskonała ona; i seksualne igraszki, do których zachęca się słowami w stylu „pozwól mi dać ci rozkosz”; są nawet łowcy wampirów, tajne wampirskie rady i kluby, w których niczego nieświadomi ludzie spełniają role przekąsek. Schemat goni schemat.

Ptak w klatce nigdy nie jest tak piękny jak ptak na wolności, skowronku.

Ten motyw dość często powraca w moich recenzjach utworów bazujących na opisach erotycznych zbliżeń, ale tutaj także nie mogę się powstrzymać, by go nie przypomnieć – albo jest się na tyle otwartym i pozbawionym wstydu, by o seksie pisać (i wtedy można to robić) albo nie (i wtedy należy dać sobie spokój). Sensualność opisów nie bierze się z ilości szczegółów z gatunku suchych faktów o kolejności wykonywanych gestów, dokładnym wskazaniu, co i jak ktoś uniósł lub zgiął, ani nawet ile kółek językiem czy kciukiem wykonał; sugestywny opis to również nie taki, gdzie za intensyfikację wrażeń odpowiadają wyłącznie słowa „bardzo”, „mocno” lub – z zupełnie innej kategorii – „rozpadła się na milion kawałeczków”. Tutaj trzeba wyczucia. W innym razie powstaje coś takiego jak „Raven”, gdzie opisy kolejnych orgazmów nie tylko przypominają te z najtandetniejszych harlequinów, ale i po prostu zwyczajnie bawią.

Piękno przemija. Zjawia się jak wiatr… i znika.

Niestety historia autorstwa Sylvain Reynard nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Intryga okazała się przeciętna, bohaterowie dość infantylni i wyidealizowani o nudnych i przewidywalnych charakterach. Wyraźne powielenie wielokrotnie wykorzystywanych już rozwiązań fabularnych sprawiło, że przez „Raven” opornie brnęłam, zamiast czerpać z jej lektury perwersyjną przyjemność (dla mnie typową przy obcowaniu z podobnym gatunkiem literackim, czy raczej z tekstem o wskazanym targecie). Nie sądzę, abym chciała kontynuować florencką przygodę z Raven w kolejnych tomach serii.

Alicja Górska