RÓŻ(A)NE ODCIENIE ROZKOSZY
Po erotyki sięgam rzadko, niemal wcale. Poza osławionymi „50 twarzami Grey’a” i dwiema czy trzema innymi seriami przepełnionych seksem obyczajówek w zasadzie nie miałam w rękach. Niestety, o ironio, od podobnych tytułów odstraszają mnie głównie… opisy scen łóżkowych. Skupienie na tym, co, gdzie i pod jakim kątem on jej włożył oraz stosowanie dziwacznych synonimów w stylu „drąga”, „miecza” albo „pałki” lub (z drugiej strony) „różanego kwiatu”, „jędrnej brzoskwinki” tudzież „aksamitnego raju”, doprowadzało mnie jedynie do duszących wybuchów śmiechu. Bałam się, że „Na jej rozkazy” A.M. Chaudière i Angeliny Caligo, jakkolwiek kuszące płciową rekonfiguracją, ostatecznie okażą się podobnie złe. Tymczasem…
Zacznijmy standardowo od okładki, zwłaszcza, że w tym przypadku naprawdę warto kilka słów napisać. Cienka, oj cienka jest granica między tanim pornolem a subtelną erotyczną sugestią. Tutaj ostateczny efekt prezentuje się koncertowo – naga kobieta otulona grubymi linami w strategicznych miejscach została przysłonięta, tak, że zachęca wyobraźnię do pracy. Z jednej strony odbiorca zwyczajnie chciałby zaspokoić swoją ciekawość i zobaczyć całość w negliżu, z drugiej dodaje to smaczku samej historii i z miejsca nastawia czytelnika na pewną tajemniczość, a być może nawet coś zakazanego (nawet, jeżeli tylko przez konserwatystów).
Sama historia skupia się na niejakiej Fanny i jej relacji z Rose. Pierwsza to nieco zbuntowana dusza o wrażliwym sercu. Nieprzystosowanym do ogólnych standardów wyglądem (niebieskie włosy, tatuaże, nietypowy styl ubierania) mierzi część społeczeństwa, do tego stopnia, że mimo jej intelektu i zdolności, szef stara się by pracowała głównie poza zasięgiem wzroku klientów. Najwyraźniej klienci kwiaciarni i czytelnicy niewielkiego pisemka o roślinach nie czuliby się komfortowo, gdyby wiedzieli, że ich subtelne bukiety układa ktoś równie ekstrawagancki. Rose, którą Fanny poznaje podczas jednej z nielicznych „akcji w terenie”, to z kolei uporządkowana, władcza pani prezes dużej korporacji. Iskry sypią się już od pierwszego ich spotkania. Co się stanie, gdy w grę wejdzie prawdziwe pożądanie, seks i zabawy z kategorii BDSM?
Nie da się uciec od porównywania „Na jej rozkazy” z cyklem E.L. James. Podobieństwa z miejsca rzucają się w oczy – jedna bohaterka jest biedna, druga bogata; jedna zbuntowana acz uległa, druga zdecydowana i dominująca; jedna spragniona ciepłych uczuć, druga nieco oziębła. Zmieńcie kupowanie kota na lot helikopterem i fabularny sztafaż okaże się bliźniaczą kopią bestsellera zza oceanu. Ale czy to źle? Irytowanie się na podobną powtórkę z rozrywki, byłoby jak wkurzanie się, że w powieści detektywistycznej zawsze znajdziemy detektywa, w romansie miłość, a w powieści historycznej fakty historyczne.
– Wiem, trochę brutalne porównanie, ale jeśli czegoś chcesz, Fanny, sięgaj po to jak najszybciej. Nie zostawiaj na później, bo nie wiesz, czy przyszłość nadejdzie. Życie jest za krótkie na planowanie.
Zwłaszcza, że autorki „Na jej rozkazy” poza przejściem od związku heteroseksualnego do homoseksualnego (o czym dalej) dokonują szeregu naprawdę istotnych zmian i „poprawek” w pomyśle James. Przede wszystkim samo BDSM – jeżeli można tutaj mówić o „zwróceniu honoru”, to to właśnie ma miejsce w pierwszym tomie „Trylogii Różanej”. Elementy, które w popularnym „Grey’u” zostały zignorowane lub podkoloryzowane, tutaj zaprezentowane zostają w swej bardziej realistycznej wersji. Kwestia zaufania, bliskości i więzi, naprawdę niezbędne do stworzenia podobnej relacji zostały podkreślone i bardziej wyeksponowane. Autorki nie nastawiły się na kolejną porcję seksualnej kontrowersji, nie postanowiły pójść o krok dalej niż James i jeszcze bardziej ubarwić całości, a pokazać, że w BDSM (tym prawdziwym BDSM) może być pikantnie i bez brutalizującej związek wyobraźni pisarza. Nie wykluczyło to także przedstawienia drugiej, bardziej mrocznej strony podobnych zabaw, które nieumiejętnie wprowadzone w życie mogą przynieść poważne konsekwencje.
Nie oznacza to oczywiście, że „Na jej rozkazy” nie może wzbudzać skrajnych uczuć. Z jednej strony mamy tutaj oczywiście motyw lesbijski, co nawet w XXI wieku w niektórych kręgach wciąż wydaje się szokujące (wystarczy zresztą spojrzeć na wątłe zasoby literatury dla osób i o osobach nieheteronormatywnych). Z drugiej zaś pysznią się przed czytelnikiem niecenzurowane opisy seksualnych zbliżeń, w których poznać można całą paletę specjalistycznych zabaw i zabawek. Różnych form rozkoszy jest zresztą w „Na jej rozkazy” naprawdę sporo. Po pierwszej, wstępnej fazie podniecenia, wilgoci i samozaspokajania, gdy na arenę wchodzi już BDSM, robi się naprawdę gorąco. Różnorakie strapony, dwustronne penisy, wibrujące kulki i analne zatyczki to tylko garstka z przedstawionych w powieści możliwości.
Kiedyś najlepszy w życiu seks był mieszaniną czegoś, czego pragnęłam, z czymś, na co nie myślałam się godzić. I czasami udawało mi się od tego uciec. Kiedy ból i strach przechodzą przez każdy nerw twojego ciała, zaczynasz się zastanawiać, gdzie jest granica i czemu ten ktoś ją przekracza. Zastanawiałam się też, czy naprawdę tego chcę i jak mogę przestać, gdy nie będę w stanie wytrzymać.
Czy jednak właśnie dlatego – z powodu „rozgrzeszania BDSM” i dla mnogości wymienionych erotycznych zabawek – warto przeczytać „Na jej rozkazy”? Nie. Świetnie jest się czegoś dowiedzieć, jeszcze lepiej uzupełnić luki w wiedzy tudzież wyprzeć fałszywe prawdy, ale literatura to jednak literatura i w kontakcie z nią zawsze liczę również na finezję w tej technicznej, warsztatowej stronie. Wierzcie mi na słowo albo przekonajcie się na własne oczy, ale powieść Chaudière i Caligo to nie prosty, obyczajowy konstrukt. Autorki postanowiły poeksperymentować nie tylko w opisach sypialnianych przyjemności (co, trzeba im przyznać, robią świetnie, bo bardzo „ludzko” a nie w stylu jakiegoś Mickiewicza relacjonującego porno). Zdecydowały się także na polifoniczną narrację. Raz do głosu dopuszczona zostaje Fanny, raz Rose. Akcentuje ten podział dodatkowo zastosowana czcionka. Zresztą i bez tych wyraźnych rozgraniczeń byłoby widać zmiany z zakresu wiodącej aktualnie postaci – bohaterki są po prostu na tyle od siebie odmienne (także w warstwie dialogowej), że można rozpoznać je i bez bezpośrednich wskazań.
„Na jej rozkazy” wypełniają pewną ewidentną lukę rynku wydawniczego. Nie tylko, dlatego że traktują o parze lesbijek i przez kobiecą parę zostały napisane, nawet nie, dlatego że opowiadają o osobach nieheteronormatywnych tak, że po lekturze odbiorcy mówią „to się w zasadzie niczym nie różni od literatury hetero”, a z powodu dbałości zarówno o stronę rozrywkową tekstu (porywającą historię), jak i wysokiej jakości wykonanie (warsztat). To oczywiście też po prostu wciągająca, intrygująca i przemyślanie skonstruowana fabuła, w której seksualnemu napięciu niezmiennie towarzyszy zazdrość, strach i prawdziwe uczucia. Czekam na więcej!