KOCHAM – JAK TO ŁATWO POWIEDZIEĆ
„Jeśli się zakochasz, umrzesz” – rzucił mi się w oczy napis na tylnej części obwoluty „Serca ze szkła” Kathrin Lange i pierwsze, co pomyślałam to, to, że zakochanie jest jednak troszkę umieraniem. Zwłaszcza na początku, kiedy znika (umiera) gdzieś racjonalne myślenie, skupienie i zdolność do rutynowych czynności. Pierwsza faza miłości ma wiele wspólnego z zaburzeniami psychicznymi. Dlaczego więc pozwalamy się sobie zakochać? I czy w ogóle mamy jakiś wybór?
Front okładki „Serca ze szkła” nie jest jednak tak mroczny jak moje pierwsze skojarzenia i retoryczne pytania. Wprost przeciwnie. Słodkiego, cukierkowego różu nie przełamuje artystyczna plątanina metalu z ostro zakończonymi detalami, ani nawet wzburzone morze i samotna wysepka w tle. Prawda jest taka, że w księgarni najpewniej ominęłabym tę książkę szerokim łukiem, absolutnie nie spodziewając się, iż przynależy do gatunku – młodzieżowego, bo młodzieżowego, ale jednak – thrillera.
Juli, niekoniecznie z tego powodu zadowolona, spędza z ojcem – autorem bestsellerowych romansów – przerwę świąteczną na wyspie Martha’s Vineyard. Podczas gdy jej rodziciel zajmuje się kończeniem kolejnej powieści pod czujnym okiem wydawcy (i jednocześnie właściciela domu), dziewczyna otrzymuje zadanie zaopiekowania się Davidem, synem gospodarza. Chłopak cierpi po niedawnej stracie narzeczonej, która w wyniku dramatycznego wypadku (czy aby na pewno?) spadła z klifu. Pozytywnie nastawiona do życia Juli za wszelką cenę stara się przebić przez skorupę Davida i zwrócić jego myśli na bardziej pozytywne od wspominania pięknej Charlie tory. Wkrótce okazuje się jednak, że dom i okolica skrywają niepokojące sekrety, a zmarła nie jest pierwszą, której życie zakończyło się w odmętach Atlantyku. Czy za tragedią naprawdę może stać ziszczająca się klątwa o tym, że każdy po tej stronie wyspy skazany będzie na niespełnioną, zakończoną śmiercią miłość?
Wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. No dobrze, może nie w miłość, ale w przyciąganie i chemiczną magię. Wierzę w pierwsze zdania, spojrzenia i to, że czasami wystarczy moment, by zrozumieć, że ktoś odegra w naszym życiu jakąś rolę. Nie wierzę jednak w to, co dzieje się na kartach „Serca ze szkła”, a co najlepiej określa słowo: pośpiech. Jest oczywiście pewna różnica między zakochaniem i kochaniem, a w wieku nastu czy dwudziestu lat rzadko się ją dostrzega, niemniej nie biorę na poważnie deklaracji, które padają po czterech czy pięciu dniach znajomości. Nie dlatego, że to niemożliwe, żeby jakieś uczucia rozwinęły się równie prędko, ale dlatego, że nieutrwalone czasem mogą być zaledwie hormonalnym skokiem, chwilowym kaprysem. Może się przecież zdarzyć, że nasz wybranek lub wybranka okażą się zupełnie inni od naszych wyobrażeń. Od pewnego momentu życia po prostu nie rzuca się już równie wielkich słów bez pewności. O ile więc mogę zrozumieć nagłe porywy serca młodszej Juli, o tyle emocjonalność Davida bardzo mnie zastanawiała. Zwłaszcza, że jeszcze sześć tygodni wcześniej był zaręczony (wątpliwości lub ich brak w kwestii uczuć do Charlie są tutaj bez znaczenia), a jego narzeczona spadła z klifu dzień po przyjęciu, na którym rzecz została ogłoszona.
Uśmiechnął się przy tym tak, że potłuczone szkło wypełniające moją pierś w jednej chwili ułożyło się na powrót w serce.
Nieszczególnie dobre wrażenie zrobiło na mnie również zakończenie, które sprawiało wrażenie inspirowanego mechanizmem „Dnia świstaka”. Bohaterowie wracali wciąż w to samo miejsce, by odgrywać podobną scenę, tylko w różnych kombinacjach i wariantach. Spadanie z klifu zaczęło mnie w którymś momencie śmieszyć, zwłaszcza, że doprowadzało do śmierci na drodze jakiejś niezrozumiałej loterii. Do tej pory nie pojmuję, dlaczego dla jednych upadek skończył się śmiertelnie, a dla drugich niemal bez szwanku.
Książka ma jednak również dobre strony. Z pewnością należy do nich starannie wykreowana atmosfera tajemniczości i całkiem nieźle poprowadzona intryga, która niemal do samego końca nie jest oczywista. Czy to przywidzenia? Złudzenia? Motyw fantastyczny? Kto kogo i dlaczego zabił? I czy w ogóle zabił? Pytania mnożą się i nawarstwiają, występują obok siebie nawet wtedy, gdy zdaje się, że powinny się wykluczać. Młodzieżowy odbiorca, zwłaszcza ten niezaznajomiony z gatunkiem thrillera powinien czuć się naprawdę ukontentowany.
W jego oczach dostrzegłam ten specjalny błysk, na który już na samym początku zwróciłam uwagę. Zupełnie jakby stał nad przepaścią, jedną nogą już za krawędzią, i cieszył się, że zaraz runie w dół.
Językowo powieść jest poprawna, chociaż miejscami raziły mnie uproszczenia i chwyty z najtandetniejszych romansów. Ogromnym plusem jest jednak zdolność bohaterów do autokrytyki w takich momentach. Główna bohaterka potrafi przyrównać własne wypowiedzi do najckliwszych fragmentów prozy pisanej przez własnego ojca. A skoro już o samych bohaterach… Niestety niewiele można o nich powiedzieć. Kathrin Lange postawiła na przyciągnięcie uwagi widza akcją, a nie psychologią postaci, która wydaje się zarysowana dość pobieżnie i mało wiarygodnie. Zwłaszcza, gdy spojrzeć na nią przez pryzmat wcześniej wspomnianego pośpiechu.
Serce ze szkła. Rany, to byłby świetny tytuł książki!
Niezależnie od licznie wymienionych powyżej wad, „Serce ze szkła” to lektura, którą przyswaja się w zastraszającym tempie. Niedociągnięcia w warstwie kreacji bohaterów czy niewiarygodność ich uczuć rekompensuje ciekawa fabuła. Jest oczywiście nieco uproszczona i dostosowana do obranego targetu, ale trudno uznać to za wadę. Powiedziałabym raczej, że to sprawna realizacja wcześniej obranego kierunku. Czytelnikowi młodzieżowemu „Serce ze szkła” z pewnością przypadnie do gustu. Ja sama, chociaż nie jestem już nastolatką, także chętnie poznam dalsze losy Juli i Davida.