PIĘKNE TROLLE WARTE MILIONY
Każda epoka wypracowuje swój szczególny, określający ją gatunek literacki. Jak to będzie z nami? Być może za sto lat nie zostaniemy określeni mianem epoki paranormal romance, bowiem nie da się uciec od faktu, iż ten całkiem niedawno powstały przecież termin (większość przypisuje go zapewne Stephenie Meyer, ale narodził się dużo wcześniej, niektórzy twierdzą nawet, że w latach 70.), porządkuje dość liczny i wyklarowany rodzaj czytelników. Nie można go omijać, a należy mu się przyjrzeć. Zwłaszcza, że niektóre tytuły, jak „Zamieniona”, stają się fenomenem dla zjawisk znacznie szerszych niż tylko ramy gatunku.
„Zamieniona” bez wątpienia należy do gatunku paranormal romance. Nie trzeba nawet otwierać książki, by się tego domyślić. Czerwona okładka z czarnymi detalami, na okładce ufryzowana nastolatka w niepokojącym otoczeniu, ilość stron około 300 – standard. Tym, co wyróżnia ją z fali innych, podobnych książek jest jednak historia powstania, eksploatowana, oczywiście, od samej okładki.
Amanda Hocking wyróżniła się tym, że jako dwudziestokilkuletnia, pracująca kobieta, napisała w wolnym czasie 17 powieści. Powieści, które opublikowała samodzielnie (bez agentów, wydawców, korektorów) w formie ebooka. Powieści, które mimo braku profesjonalnego wsparcia sprzedały się w milionowym nakładzie. Powieści, których za 2 miliony, po burzliwej licytacji, sprzedano tylko 4 i to jednemu z prestiżowych amerykańskich wydawnictw. „Zamieniona” po wydaniu papierowym zadebiutowała na 4. miejscu listy „New York Timesa”, co według kolejnych opisów na książce udowadnia podobno, że nie trzeba być sławnym, bogatym i mieć wsparcia najlepszych wydawnictw, by stać się poczytnym. Jednym wyznacznikiem ma być intrygująca i oryginalna fabuła; coś niezwykłego. Czy fabuła „Zamienionej” faktycznie jest taka niesamowita? Dla mnie, niestety, nie.
Główna bohaterka, Wendy, poza faktem, że od zawsze była rozpuszczonym i irytującym bachorem, to czuła się nie na miejscu. Nie na miejscu uznała ją też matka, która usiłowała rozpłatać ją nożem kuchennym, gdy ta świętowała szóste urodziny. Od feralnej imprezy opiekę nad Wendy zaczyna sprawować jej starszy brat, Matt. Z powodu naturalnej zdolności uprzykrzania innym życia, a może z powodu dramatycznych przeżyć z dzieciństwa albo bulgoczących hormonów, Wendy stwarza Mattowi i ciotce Maggie całą gamę problemów i tak naprawdę rujnuje im życia. Uprzykrzanie życia innym, ułatwia Wendy niezwykły dar przekonywania – siłą umysłu potrafi ona zmusić każdego do wykonywania obmyślonych poleceń. Dzięki temu może, na przykład, ukraść motor… wraz z jego właścicielem. Tuż przed 18 urodzinami pojawia się w życiu Wendy ktoś jeszcze – intrygujący kolega ze szkolnej ławki. Finn trochę dziewczynę obraża, trochę intryguje, trochę patrzy na nią z pożądaniem. Mogłoby być z tego piękne love story już w pierwszym rozdziale, gdyby Finn nie przedstawił się jako tropiciel podrzutków oraz Troll i nie zaczął tłumaczyć zbuntowanej Wendy, że sama należy do tego gatunku. Mimo wariactwa całej historii, Wendy decyduje się na ucieczkę z Finnem do trollowej krainy. Wiele bowiem wskazuje na to, że dziewczyna faktycznie nie jest człowiekiem – nie lubi nosić butów, jada wyłącznie wegańskie i wegetariańskie potrawy, jest bardzo kapryśna… Dopiero tutaj, wśród społeczności Trolli, zaczyna się właściwa historia – pełna luksusu, romansów, etykiety, buntu i przelewanej krwi.
Głupcowi wydaje się, że wie wszystko. Mędrzec wie, że nic nie wie.
To już taki trend we współczesnej literaturze, zwłaszcza paranormal romance, by ze znanych motywów robić coś nowego, nie bacząc na to, czy jest ku temu jakieś logiczne uwarunkowanie. Wszyscy chyba znają już cierpiącego i bezgranicznie kochającego wampira; gorącego i gotowego do poświęceń wilkołaka, czy tajemniczego i wiecznie smutnego upadłego anioła. Przyznam, że jestem w stanie zrozumieć, dlaczego te postaci wydają się intrygujące i romantyczne. Dociera do mnie fascynacja wampirami, wilkołakami i upadłymi aniołami (zwłaszcza tym ostatnimi). Nie pojmuję jednak, jakie pobudki kierują kimś, kto decyduje się na kreację kochanka z Trolla. Nie znam żadnego nieodpychającego wizerunku Trolla. Od setek lat opisuje się je jako przygłupie, wielkie stwory o zielonej skórze, które za oręż przyjęły maczugi. Kojarzę coś jeszcze o mostach. O, tak! Chyba żyły pod mostami! Strzegły ich i lały maczugą przez łeb każdego, kto nie rzucił im monety za przejście. Nie, nie, nie – to nie jest pomysł warty tych wszystkich opisów na okładce!
„Zamieniona” nie broni się także pod względem emocjonalności bohaterów. Ich reakcje są sztuczne, przesadzone. Zazwyczaj są obojętni, kiedy trzeba by było wykazać się jakąś uczuciowością i stają się żywiołowi, gdy mają wyjątkowo błahy problem. Dodatkowo niezwykle irytuje ich oziębłość. Taka Wendy, na przykład, wyrzuty sumienia po porzuceniu brata i ciotki, którzy podporządkowali jej całe życie, ma może przez jeden dzień (albo nawet nie). Finn flirtuje z Wendy przez minutę, a potem zamienia się w beton i tak sto razy na stronę, aż czytelnik zastanawia się, czy nie powinien zająć miejsca Kim (niedoszłej zabójczyni z nożem kuchennym) w zakładzie psychiatrycznym. Dodatkowo Wendy na 300 stronach udaje się flirtować z trzema, absolutnie różnymi mężczyznami, przy jednoczesnym zapewnieniu, że prawdziwa miłość to tylko z Finnem i z innymi „do niczego nie doszło”. Niezwykle irytujące jest także niedoinformowanie głównej bohaterki. Nikt nie chce jej nic mówić, nawet kiedy zadaje pytania, a gdy wszystko się wali przez tą dezinformację właśnie, to ona obarczana jest odpowiedzialnością.
– Nie, to nie to. – Pokręciłam głową. – To po prostu chłopak. Chyba. Nie wiem. Ale wydaje się fajny.
– Fajny? – zaszczebiotała Maggie. – To świetny początek! I lepsze to niż anarchista z tatuażem na twarzy.
– Nie przyjaźniłam się z nim – zauważyłam. – Tylko ukradłam mu motocykl. A że on akurat na nim siedział…
Mimo wszystko „Zamieniona” ma również swoje plusy. Napisana jest językiem lekkim i prostym, ale nie denerwująco ograniczonym. Amanda Hocking nie udaje kogoś, kim nie jest i nie sili się na wielkie metafory i poetyckie opisy, które zamieniłyby jej powieść w karykaturę. Idealnie wpisuje się w obrany target i choćby z tego powodu nie dziwią mnie jej wysokie notowania wśród amerykańskich fanów.
Warto zauważyć też, że chociaż Wendy denerwuje swoją pokrętną emocjonalnością i czasami zapomina o uczuciach, to ma jakiś charakter. Wyraża swoje zdanie, a większość zwrotów akcji pochodzi właśnie z jej decyzji, a nie zbiegów okoliczności. Dodatkowo jako bohaterka po raz pierwszy wyrywa się z dwóch, najczęściej wybieranych schematów: pięknej i niezwykle utalentowanej lub przeciętnej wizualne i ciapowatej. Wendy ma swoje wady i zalety. Chociaż jest Trollem i to na kartach powieści, to wydaje się człowiekiem z krwi i kości.
Chociaż nigdy w życiu nie wpadłabym na pomysł zrobienia z Trolla kochanka, to jeżeli oderwać się od znanej charakterystyki tych postaci i potraktować je jako absolutną nowość, okazuje się, że wykreowany przez Amandę Hocking świat wydaje się całkiem logiczny. Nie jest może szczególnie odkrywczy, czy niezwykle oryginalny, nie wyryje się w żadnym kanonie, ani nie stanie osią dla kolejnych autorów, ale pozwala się akceptować aż do ostatniej strony.
– Nie rozpieszczali mnie. – Westchnęłam. Po chwili dodałam: – Nie do końca. Nie tak jak Willę, nie tak jak innych. Po prostu chcieli, żebym była szczęśliwa.
– Na szczęście trzeba zapracować – zauważył Finn.
– No nie, daruj mi te mądrości z nakrętek – prychnęłam.
Z jednej strony „Zamieniona” pozostawiła we mnie jakiś rodzaj zainteresowania, lecz wynika on raczej z wzorowania się autorki na baśniowych postaciach, które wydają mi się całkowicie nie na miejscu i intryguje mnie, jakie elementy z tego kręgu jeszcze wykorzystała. Z drugiej zaś nie przekonali mnie bohaterowie i ich nie do końca ukształtowane charaktery; język nie zachwycił, a jedynie nie przeszkadzał; a sama historia i obrana oś akcja nie wciągnęła na tyle, bym energicznie zabrała się za poszukiwanie informacji o kolejnym tomie.
Nie mogę z czystym sercem polecić tej książki, ani przed nią przestrzec. Jeżeli nie dla samej historii i bohaterów z pewnością warto sięgnąć po nią, by zastanowić się nad fenomenem powieści wydawanych w Internecie. Jest być może trochę tak, jak sugeruje okładka, że trylogia Amandy Hocking otworzyła „nowy rozdział w historii wydawania i czytania książek”. Zwłaszcza, że wykupiono już prawa do jej zekranizowania, a do napisania scenariusza zatrudniono scenarzystę „Dystryktu 9”.