katarzyna michalak hejtTo nie pierwsza internetowa burza w związku z dziwnymi zachowaniami autorów w przestrzeni wirtualnej, ale pierwsza, w której zdecydowałam się zabrać głos. Źle, oj źle dzieje się ostatnio w środowisku polskich pisarzy, skoro czują się zmuszeni do stosowania równie… no właśnie. Równie jakich działań? Co chciała uzyskać swoim wpisem Katarzyna Michalak?

Tekst jest komentarzem do artykułu pisarki: KLIK.

Przyznaję, że nigdy nie lubiłam prozy Katarzyny Michalak. Zanim wyjaśnię, dlaczego nie lubiłam, wytłumaczę, dlaczego nie zamierzam pisać o tej sprawie w formie „pewna autorka” czy „tajemnicza poczytna pisarka” (gdybym nie wyjaśniła, może okazałoby się zaraz, że to płatny atak hejterski?). Nie widzę powodu, dla którego miałabym nie przywoływać tutaj nazwiska autorki, zwłaszcza, że ta w swoim ostatnim internetowym wystąpieniu nie bała się rzucać bezpośrednich oskarżeń, adresowanych do całego internetowego środowiska związanego z krytyką literacką, a nawet literaturą po prostu. Poza tym, tak działa Internet. To nie anonimowa dziura, o której nikt się nie dowie. Wiadomości rozchodzą się w porażającym tempie. Podpisane i na zawsze już przypisane do autora. Nie do usunięcia. Mogłabym udawać, że to sprawa hipotetyczna, ale wszyscy zainteresowani już wiedzą. Wszyscy wiedzą już, że Katarzyna Michalak nie radzi sobie z krytyką i swoje obawy kompensuje nie tylko w formie pomyślanych na wzbudzenie współczucia tekstów, ale też obarczenia kogoś winą za swój strach. To przecież nie tak, że krytyka po prostu boli. To celowy, opłacony atak jednostek, które żyją z możliwości wypluwania z siebie pełnego jadu nienawiści. A ich niewinnym celem stała się właśnie wyżej wymieniona autorka.

katarzyna michalak hejtW moim odczuciu rodzą się tutaj dwa pytania. Po pierwsze – czy powieści Katarzyny Michalak muszą podobać się wszystkim z powodu ich popularności? Mówi się, że małe dziecko, to mały kłopot, a duże dziecko – duży kłopot. Tak samo jest z literaturą czy innymi tekstami kultury. Nieszczególnie rozpoznawalny autor spotka się z kilkoma gorzkimi słowami, ale z pewnością nie uzna ich za zmasowany atak – po prostu niewielu się nim interesuje. Nikt nie myśli też o nim w kategoriach „wszyscy go czytają, więc muszę nadrobić, żeby mieć jakieś zdanie”. A tak jest w przypadku prozy Michalak. Stała się sławna i popularna. Głupio byłoby zajmować się literaturą i ignorować ten swoisty fenomen, więc sięgnęło po nią wielu (w tym blogerów). Także tych, którzy zwykle podobny gatunek ignorują. Szanse na miłość od pierwszego przeczytania były tu nikłe. Ryzyko ogromne. Za pewnik można było przyjąć tylko jedno – falę krytyki ­– i gdybym była na miejscu autorki, zrobiłabym to na pewno. Nie mówię, że przyjęłabym gorzkie słowa z godnością. Pewnie pochlipałabym pod kołdrą, może nawet roztrzaskała jakiś długopis i w akcie desperacji powiedziała, że już nigdy nic nie napiszę. A potem wzięłabym głęboki oddech albo dwa i bez obarczania winą całego świata za swoją słabość, ruszyłabym dalej.

(…) zawodowy hejter po pierwsze zaniża oceny książki, po drugie pisze negatywne recenzje. Przy czym nie mogą być to wpisy typu „to jest głupie”, ma to być „rzetelna ocena powieści” podpisana przez np. filologa jęz. polskiego. Ma być wiarygodnie. Profesjonalnie.

Przyznaję, że ja także sięgnęłam po książki Katarzyny Michalak z powodu jej popularności. Byłam ciekawa, co porusza wyobraźnię aż tylu kobiet. Przeczytałam „Grę o Ferrin” i w „Imię miłości”. Napisałam dwie negatywne recenzje (od razu zaznaczę, że ich tutaj nie znajdziecie, ponieważ nie trafiły jeszcze ze starego recenzent.com.pl na nowy adres krytyk.com.pl). Nie napisałam ich jednak dlatego, że czegokolwiek Katarzynie Michalak zazdroszczę, czy dlatego, że ktoś mi to zlecił. Napisałam je, ponieważ uznałam te powieści za słabe, nieprzekonujące, z absurdalnie postępującymi bohaterami. Chociaż później proponowano mi zrecenzowanie kolejnych tytułów autorki, chociaż jakże wzgardzony przez Michalak internetowy świat literacki, próbował mnie do niej przekonywać i podsyłał najlepsze tytuły z jej dorobku, nie spróbowałam. Przyznaję, że to nie dlatego, że bałam się pisać kolejne krytyczne recenzje, ale dlatego, że szkoda mi było czasu na potencjalnie nieciekawą lekturę.

Pytanie o zasadność krytyki powieści Katarzyny Michalak, to jednak pytanie bez odpowiedzi. Wszystko zależy od gustu i oczekiwań wobec literatury. Jednak odpowiedź na pytania o powody podobnej ilości negatywnych recenzji powieści autorki jest prosta – sława i popularność mają również swoje konsekwencje. Nikt nie dociera wyłącznie do potencjalnych fanów. Na równi z ich liczbą, zwiększa się liczba krytyków naszych działań. I trzeba umieć przyjąć to z godnością.

Zawodowy hejter nie nazywa siebie oczywiście hejterem, tylko blogerem lub recenzentem. Zostaje „wyhaczony” przez zleceniodawcę z grona osób, które próbowały zaistnieć jako pisarz lub dziennikarz, ale ponieważ los poskąpił im talentu, zostają wyrzuceni nawet z podrzędnego portalu.

Wspomniałam, że rodzą mi się w głowie dwa pytania. Po studium przypadku autorki należy zadać wreszcie to drugie, zdecydowanie ważniejsze, to które sprawiło, że w ogóle wzięłam się za ten tekst. A dotyczy ono sensu. Rozumiecie, w Polsce czytelnictwo znajduje w dramatycznej sytuacji. Niewielu jest w stanie utrzymać się z pisania, a jak już się ktoś utrzymuje, to nie na poziomie Stephena Kinga, a ewentualnie własnego kąta na oddalonym od centrum osiedlu. Takich, co stają się fenomenem (zaznaczmy tu, że nie jest to nigdy rzecz zaplanowana i do przewidzenia) i w Polsce na pisaniu zarabiają przyzwoite pieniądze, można by pewnie policzyć na palcach jednej ręki. No może dwóch. Wydawca i tak wyjdzie na swoje, np. wypuszczając zamiast jednego dużego nakładu powieści jednej autorki (co byłoby ogromnym ryzykiem), dziesięć małych nakładów dziesięciu różnych autorek. Gotowych powieści czekają w kolejce setki. Kult bycia autorem wciąż jest silny. Na ławce rezerwowych od dawna brakuje miejsc. Kto i z jakiego powodu miałby inwestować w hejterską próbę wyparcia z rynku Katarzyny Michalak? Serio pytam. Czy te jej dwie bądź trzy książki rocznie uniemożliwiają komuś zaistnienie? Jakiś szaleniec, któremu się nakład nie wyprzedał, ubzdurał sobie, że wszystkiemu jest winna Michalak, więc skrzyknął rodzinę (bo przecież sam nic sensownego nie zarobił), zmusił ją do wzięcia kredytu i władował wszystko w próbę jej wygryzienia przez hejterów? Konkurencyjni wydawcy tracą miliony z powodu jej popularności, więc oni wymyślili coś równie absurdalnego? W kraju, w którym 63 procent obywateli nie przeczytało w ciągu roku żadnej książki, a 46 procent chwali się, że przeczytało tekst nie dłuższy niż 3 strony maszynopisu, ktoś miałby inwestować poważne pieniądze w eliminację jakiegoś autora? Czy ja dobrze czytam? Czy aby ktoś tu nie oszalał? Nie mam pojęcia, z jakiego powodu Katarzyna Michalak wymyśliła tę historię, ale wiem jedno – to się kupy nie trzyma.

A najulubieńszym słowem hejtera – w przypadku pisarza – jest słowo „grafoman”. Czyli dokładnie to, kim jest hejter, a nie jego ofiara.

Na koniec jeszcze jedna uwaga – zły to ptak, co swe gniazdo plugawi. Kariera Katarzyny Michalak rozwinęła się dzięki Internetowi, dzięki przemyślanej strategii marketingowej, którą autorka sama opłaciła. Średnia ocena jej książek na lubimyczytać.pl waha się między 6 a 7 (z pojedynczymi przypadkami w dół i w górę), co jest efektem ocen internautów. Z moich empirycznych doświadczeń wynika też, że wśród blogerów-recenzentów częściej trafia się na pozytywne recenzje powieści Michalak, a z kolei każda nieprzychylna opinia spotyka się często z naprawdę nieprzyjemnymi komentarzami ze strony fanów pisarki. Współczuję więc bardzo wszystkim tym, którzy promowali z czystej sympatii do autorki jej twórczość. Spotkać się bowiem z podobnymi zarzutami i pośrednim apelem, by literackich stron nie śledzić, musi być dla nich dużo większym ciosem niż dla mnie. Jeżeli to kolejny pomysł na reklamę, to tym razem bardzo słaby.

Alicja Górska