Nie znoszę generalizowania, a w kontekście książek – zakładania, że coś jest złe lub dobre, wyłącznie dlatego, że przynależy do określonego gatunku literackiego. Przeświadczenie, że każda literatura „trudna” reprezentuje sobą wysoki poziom artystyczny jest tak samo błędne, jak pewność, że paranormalny romans go nie reprezentuje. Zdarzają się przecież perełki, które wstrząsają tym mitem i sprawiają, że drży w posadach. „Córka dymu i kości” Laini Taylor miała szansę zmienić go w pył. Przynajmniej do czasu, gdy nie poznałam drugiej połowy tej powieści.
Nic się nie zmieniło. Nawet słuszna inicjatywa kogoś, kto ze słusznych inicjatyw nie słynie, z miejsca bywa odrzucana, bez refleksji i zastanowienia. Ot tak, sprzeciw dla sprzeciwu.
Co więcej, za wyrażenie aprobaty dla takiej inicjatywy można zostać oplutym i wyśmianym. 😟