córka dymu i kościMIŁOŚĆ OD PIERWSZEGO ROZDZIAŁU
Nie znoszę generalizowania, a w kontekście książek – zakładania, że coś jest złe lub dobre, wyłącznie dlatego, że przynależy do określonego gatunku literackiego. Przeświadczenie, że każda literatura „trudna”  reprezentuje sobą wysoki poziom artystyczny jest tak samo błędne, jak pewność, że paranormalny romans go nie reprezentuje. Zdarzają się przecież perełki, które wstrząsają tym mitem i sprawiają, że drży w posadach. „Córka dymu i kości” Laini Taylor miała szansę zmienić go w pył. Przynajmniej do czasu, gdy nie poznałam drugiej połowy tej powieści.

Książkę czytałam w wersji ebook (dla spragnionych technicznych specyfikacji dodaję, że było to chyba mobi, a nie epub), ale nie byłabym sobą, gdybym nie spotkała się z nią fizycznie w celu ocenienia okładki. I dobrze, bo dzieje się na niej sporo. Charakter ma nieco kolażowy – turkusowa, karnawałowa maska na dziewczęcej twarzy wydaje się doklejona w postdziałaniach graficznych. Kilka rodzajów czcionek sprawia, że całość wygląda nieco chaotycznie, ale w miły dla oka sposób, jak odpustowe zabawy właśnie.

córka dymu i kościKarou prowadzi bardzo nietypowe życie. Niby to jak zwyczajna obywatelka mieszka w Pradze, gdzie studiuje sztukę i angażuje się artystycznie, ma przyjaciółkę oraz byłego chłopaka, ale z drugiej strony pracuje w niezwykłym sklepie, u Brimstone’a – Dealera Marzeń ­– dla którego zbiera… zęby. Wystarczy, że magiczny sklepikarz tego zapragnie, a drzwi, którymi Karou trafia do sklepu z ulic Pragi, otwierają się na pachnące croissantami trotuary Paryża albo zakurzone place Marakeszu. Pełne przygód, ale w miarę spokojne, życie Karou zostaje jednak zaburzone, gdy na kolejnych drzwiach-skrótach zaczynają pojawiać się wypalone dłonie. Prawdziwe niebezpieczeństwo nadchodzi jednak dopiero wraz z właścicielami tychże dłoni. Karou trafia w sam środek odwiecznej wojny, o której nie miała nawet pojęcia, że trwa. A może jednak miała?

Pierwsza połowa „Córki dymu i kości” jest po prostu obłędna. Piękne obrazy Pragi, atmosfera tajemniczości, podwójne życie; fantastyczne drzwi, które dodają całości po szczypcie z nastroju „Harry’ego Pottera” i „Opowieści z Narni”, ale wzbogaconego dojrzałością i artystyczną aurą bohaterki. Tajemnicze, wypalane na drzwiach dłonie tylko podkręcają wrażenie pławienia się w mrocznych, intrygujących sekretach. Byłam oczarowana, zaczarowana, urzeczona. Jeżeli można zakochać się w książce od pierwszego rozdziału, to się zakochałam.

Dawno, dawno temu, anioł i diablica zakochali się w sobie. Nie skończyło się to dobrze.

Z szybkim zakochaniem bywa jednak tak, że poddane próbie czasu (tudzież objętości powieści) wietrzeje równie prędko, jak się pojawiło. Gdy kolejne tajemnice stawały się byłymi tajemnicami, a na horyzoncie zamajaczył pan idealny – Akiva – który wbrew wszelkim znakom na ziemi po prostu musiał bohaterkę poznać (i bez znaczenia w mocy tego pragnienia okazywali się jego bracia, powinność i inne takie), coś się posypało. Nie mam nic przeciwko miłości jako takiej, ale przeciwko miłości wrogów, która wybucha pełnią uczuć jak za pstryknięciem palców, to już inna sprawa. Szczególnie, gdy taki romans zawłaszcza sobie wszystko inne i nagle Praga, drzwi i to, dzięki czemu „Córka dymu i kości” była inna od swoich sióstr, paranormalnych romansów, wyparowuje. Gdybym miała w zwyczaj łkać nad straconym potencjałem, to tutaj zalewałabym się łzami.

To cecha potworów, że same się tak nie postrzegają. Pewien smok, który grasował w wiosce i pożerał dziewice, gdy usłyszał krzyk: „Potwór!” obejrzał się za siebie.

I niestety, nie zrekompensował mi tego nietypowo jak na literaturę młodzieżową rozbudowany język. Śledziłam zabiegi w tej materii z ukontentowaniem i – bądźmy szczerzy – miłym zaskoczeniem, ale jednak wciąż nie miały w sobie mocy naprawienia złego wrażenia po fabularnym zwrocie. Podobnie główna bohaterka, istota charakterystyczna i charakterna, ale bez popadania w zbytnią butę. Karou wydawała się naturalna i ludzka, chociaż w jakiś sposób niezwykła, tylko do chwili, gdy wybrała pana idealnego. Później zapomniała kim jest. Miłość dosłownie ją otumaniła.

„Córką dymu i kości” Laini Taylor miała szansę udowodnić wszystkim, że każdy gatunek literacki ma coś do zaoferowania światu, nawet jego najwybredniejszym przedstawicielom – namiętnym czytelnikom. Niestety wpadła w pułapkę oczekiwań targetu, które przerysowała i doprowadziła na skraj absurdu. Mimo wszystko, choćby po to, by się przekonać, że potencjał do zmiany postrzegania paranormalnego romansu był, warto po tę powieść sięgnąć. Najwyżej zamkniecie ją po połowie.

Za ebooka dziękujemy: virtualo.pl

Alicja Górska