zwierzteanocy2REFLEKSY W CIEMNOŚCIACH
Na palcach jednej ręki mogę wyliczyć filmy, które poruszyły w mojej duszy z rzadka tylko świadomie obecną strunę. Ostatnio doświadczyłam tego po seansie „Młodości” Paolo Sorrentino. Nie mogłam wtedy dojść ze sobą do ładu przez długi czas, zastanawiając się dokąd zmierzam i co w życiu naprawdę się liczy. Dzisiaj, do tej niezwykle krótkiej listy tytułów dołączyły „Zwierzęta nocy” Toma Forda, które były jak iniekcja samoświadomości między żebra, prosto w moje pisarskie serce (a przy tym iniekcja intensywna i trzymająca w napięciu).

„Zwierzęta nocy”, jak skrzętnie zauważa dominująca część recenzenckiej świty, to najkrócej ujmując film o miłości i zemście. Podobne streszczenie jest jednak dla tego tytułu tyleż samo krzywdzące, co fałszywe i mogące wprowadzić w błąd potencjalnego odbiorcę. Byliśmy zresztą z Kamilem świadkami podobnej pomyłki. Kinowy seans umilały nam bowiem komentarze starszych pań z tylnego rzędu, które to poza stwierdzaniem – głośno i wyraźnie – oczywistości w stylu „Whisky!” albo „Ona teraz żałuje”, kilkukrotnie wspominały czytane recenzje, w których to zachwalano „Zwierzęta nocy” jako historię miłości i zemsty właśnie. Tymczasem to, co otrzymały, okazało się dalekie od ich wyobrażeń uczuć i gestów w afekcie (o czym szybko dowiedzieliśmy się i my, i reszta zebranych na sali widzów).

zwierzteanocyO czym więc naprawdę jest film Toma Forda? Fabularny pretekst dla snutej przez reżysera historii stanowi maszynopis powieści, który od byłego od prawie dwudziestu lat męża Edwarda (Jake Gyllenhaal) otrzymuje Susan (Amy Adams) – rozpoznawalna, dobrze ustawiona artystka. Sęk w tym, że kobieta dobrze ustawiona jest tylko pozornie. Szybko okazuje się, że mąż (Armie Hammer) ją zdradza, sztuka nie interesuje, a całą noc przespała tak dawno temu, że sama już nie pamięta. Artystka czuje się samotna, nieszczęśliwa i zagubiona. Ma wrażenie, że straciła panowanie nad swoim życiem. Jej stan pogłębia jeszcze otrzymana powieść, w której nie tylko dostrzega elementy łączące realne życie i fikcję literacką, ale też dramatyczne błędy związane z samym jej autorom, w którego nigdy nie wierzyła, a który okazał się osiągnąć więcej od niej samej.

Akcja filmu rozgrywa się na trzech płaszczyznach, ale nie jest to typowa kompozycja szkatułkowa związana z czasem i retrospekcjami. Z jednej strony widz śledzi akcję w czasie teraźniejszym – to historia trzydziestokilkuletniej Susan, która zmaga się z kryzysem twórczym, światopoglądowym i małżeńskim – z drugiej zaś odbiorca podąża za wizualizacją, której bohaterka dokonuje podczas lektury „Zwierząt nocy” (to tytuł i filmu, i wykorzystywanej w nim powieści). Te, dominujące mimo wszystko opowieści, przetykają jeszcze wspomnienia protagonistki, które dopowiadają i wyjaśniają fakty zarówno z jej życia, jak i rozwój akcji książki. O dziwo, nietrudno się w tym wszystkim połapać, jakkolwiek całość sprawia chwilami nieco psychodeliczne wrażenie. Postaci powtarzają się, bądź zawierają swoje łudząco podobne wizualnie odpowiedniki, w sferze realnej i literackiej. Zagubienie z tego wynikające potęgują rekonstruowane na różnych płaszczyznach gesty. Jest to także zagubienie o tyle intensywne, że dublowanie zachowań nie posiada jednego klucza interpretacyjnego – niektóre wydają się jedynie estetycznymi błyskotkami, inne opowiadają o analogicznych stanach psychicznych, jeszcze inne każą szukać nieoczywistych powiązań między postaciami.

Pierwsza scena „Zwierząt nocy” może szokować, zwłaszcza że pozornie nie wydaje się związana z fabułą. Tańczące, otyłe kobiety, pokazane w slow motion na pierwszy rzut oka stanowią wyłącznie próbę zaszokowania widza. Tymczasem jest wprost przeciwnie, ale to widz rozumie dopiero po seansie. Ford stara się ukazać zgoła opozycyjną prawdę. Przez cały film odbiorca spodziewa się ekstrawaganckich zwrotów akcji, szokującego naturalizmu czy brutalizmu, tymczasem dostaje wielokrotnie już przetwarzany schemat (zwłaszcza w części „kryminalnej”). Jest on jednak inteligentnie, przemyślanie i w duchu pewnej idei opakowany, tak, że wydaje się w jakiś sposób nowatorski, ważny, inny. Jego siła, o ironio, tkwi w prostocie, prawdzie i braku przesady. Dramaty bohaterów nie mają uderzać widza swoją widowiskowością, a surowością. Tym samym Ford udowadnia, że w sztuce/kinie/literaturze nie chodzi o poszukiwanie nowego za wszelką cenę, a o zrozumienie „starego” i jego właściwe przekazanie.

Masz czasem wrażenie, że twoje życie poszło w zupełnie innym kierunku, niż chciałaś?

Reżyser stawia ważne tezy i formułuje odważne, acz gorzkie, obserwacje na różnych płaszczyznach. Po raz kolejny, po Charley (Julianne Moore) w „Samotnym mężczyźnie”, tworzy wizerunek kobiety jedynie pozornie silnej. Motyw siły powraca zresztą w „Zwierzętach nocy” wielokrotnie i stanowi synonim odwagi oraz gotowości do życia i funkcjonowania w zgodzie z samym sobą. Susan to kobieta tylko pozornie spełniona, a w rzeczywistości samotna i nieszczęśliwa. Naznaczona piętnem powtarzania pewnych schematów – w filmie wprost pada sformułowanie, że każda kobieta prędzej czy później staje się swoją matką, a Susan nade wszystko nie chce do tego dopuścić – za wszelką cenę stara się ich uniknąć, tak, że nie zauważa nawet, kiedy wpada w tryby realizowania nie-swojego życia. Susan nie „staje się” swoją matką, dlatego, że zmienia priorytety czy ideały, ale dlatego, że jest zbyt słaba, by walczyć z presją, by wierzyć w siebie. Podobne pozytywne emocje ze strony innych, tylko przypominają jej o własnej słabości przez co zamiast czerpać z nich siłę, ostatecznie się poddaje.

Chociaż Tom Ford zwraca w „Zwierzętach nocy” uwagę na wiele różnych problemów społecznych (tutaj muszę przyznać, że większość tylko pobieżnie zarysowuje) – homoseksualizm, rasizm, egocentryzm i egoizm bogaczy, brak szacunku dla kultury i sztuki; organy wymiaru sprawiedliwości, które skupiają się wyłącznie na wynikach na papierze, a nie faktycznym przeciwdziałaniu przestępczości; bezsensowna brutalność i tchórzostwo w jej obliczu – to dla mnie najciekawszym aspektem filmu wydała się perspektywa autora/twórcy (być może zresztą stąd – ze związku tematycznego z „Młodością” – bierze się moja fascynacja „Zwierzętami nocy”). Hipnotyzuje nie tylko wiarygodność Forda w kontekście wybranego przezeń tematu (krytyka środowisk bogaczy, zwłaszcza artystów, w obliczu faktu, iż sam jest uznanym projektantem mody, wiele mówi o potencjalnej prawdziwości emocji przedstawionych w filmie), ale też samo potraktowanie idei kreatora kultury.

Niedawno wysłał mi książkę, którą napisał. Jest w niej przemoc i smutek. I zadedykował ją mnie.

Teza, która pada w produkcji, a z którą zgadzam się w stu procentach, dotyczy niemożliwości uwolnienia się w swoim dziele twórcy od swojego odbicia. Nieważne, jaki gatunkowo i fabularnie pozornie odległy jest kreowany utwór, zawsze stanowi metaforę, zwierciadło. Doskonale widać to i w „Zwierzętach nocy”, gdzie śmierć bohatera powieści nie musi wcale oznaczać faktycznej, cielesnej śmierci jego realnego odpowiednika, a np. pewnych uczuć względem niego tudzież samej relacji. Filmowa Susan, co wiemy z retrospekcji, od zawsze wyrzucała Edwardowi egocentryczne pragnienie pisania wyłącznie o sobie, ale – co udowadnia naturalną predyspozycję ludzi do czynienia podobnie – podczas lektury sama również z miejsca nadaje postaciom role. Jej były mąż to główny bohater, ona wciela się w jego literacką żonę. Tymczasem mając świadomość, że powieść widz poznaje już przetworzoną przez Susan i znając przeszłość tych dwoje, odbiorca może pokusić się o zupełnie inną interpretację. A jeżeli łudząco podobna do artystki powieściowa kochanka bohatera, to wcale nie ona, a tylko pewien jej wyidealizowany – martwy już – obraz? Jeżeli w rzeczywistości jest ona jednym z napadających na literacką rodzinę zbirów, która doprowadza do jej rozpadu?

– Co teraz zrobimy?

– Pytanie, jak bardzo zależy ci, by sprawiedliwości stała się zadość.

Doskonałej warstwy fabularnej i znaczeniowej dopełniają dopięte na ostatni guzik aspekty techniczne. Mowa tutaj nie tylko o estetyce kadrów i kompozycji w sensie konstrukcyjnym, ale przede wszystkim o ich wymiarze symbolicznym. Twórca miesza wewnątrz kolejnych ujęć elementy z różnych poziomów narracji tak, że bez problemu dojść można do tego, którym wydarzeniem zainspirował się Edward podczas pisania swojej powieści, co z kolei pozwala na ich właściwą interpretację. Również makijaż niesie za sobą dodatkowe znaczenie, oddając stan ducha postaci i podkreślając psychiczne zagubienie, przede wszystkim Susan (wampiryczny, mroczny make-up w sekwencjach „teraźniejszych” i dziewczęca lekkość w „przeszłości”). Bogactwo emocji postaci zginęłoby jednak bezpowrotnie, nawet mimo inspirującego do przemyśleń makijażu i scenografii, gdyby nie doskonałe kreacje aktorskie. Amy Adams i Jake Gyllenhaal bez dwóch zdań znajdują się w szczytowej formie, a w „Zwierzętach nocy” zaprezentowali całą paletę skrajnych, ale i zakrawających na ujęcie detalowe z perspektywy intensywności ekspresji, form mimicznych. Zwłaszcza aktor dał tutaj niezapomniany pokaz. Charakterystyka jego roli zresztą dawała w tym zakresie spore pole do popisu. Nie mniej interesująco wypadli także aktorzy drugoplanowi, szczególnie Aaron Taylor-Johnson, u którego Ford wykorzystał wreszcie – moim zdaniem skrywaną dotąd, choć nieszczególnie skutecznie – predyspozycję do grania szaleńców.

Za budowę napięcia w „Zwierzętach nocy” w pierwszej kolejności nie odpowiadają jednak ani aktorzy, ani strona wizualna, ani nawet inteligentnie skonstruowany scenariusz. Pierwsze skrzypce należą tutaj do niesamowitej muzyki Abla Korzeniowskiego (słucham jej nawet teraz, pisząc ten tekst) oraz montażystki, Joan Sobel, bez której pracy z pewnością wytrawna gra reżysera z widzami zginęłaby na etapie potencjału, planu. Sprawne przejścia między poziomami narracji, które zazębione zostają zbieżnościami gestów, stanowią historię samą w sobie.

Po „Samotnym mężczyźnie” widzowie na nowy film Toma Forda czekać musieli siedem lat. Jeżeli jednak każdy kolejny tytuł tego reżysera ma prezentować równie wysoki poziom w każdym aspekcie, to mogę czekać i lat siedemnaście. Byle tylko dane mi było jeszcze zobaczyć jakąś perełkę jego autorstwa. „Zwierzęta nocy” to trzymający w napięciu psychologiczny dramat, thriller i kryminał w jednym, w którym zaangażowanie widza nie bierze się tylko z hipnotyzującej mocy samej fabuły, ale przede wszystkim ze stopniowego jej dawkowania przez samą bohaterkę filmu, przez co widz nie może mieć pewności, czy w ogóle pozna finał tej tragicznej historii. kamilapprovesDwugodzinny seans pełen gorzkich i przykrych prawd wieńczy nieprzyjemniejsze zakończenie, które dla mnie postawiło kropkę nad zachwytem obecnym od początku trwania produkcji. I chociaż panie z tylnego rzędu działały mi na nerwy przez całą projekcję, to: po pierwsze, nawet one nie były w stanie zrujnować tego wrażenia; a po drugie – trudno nie zgodzić się z ich prostą i chyba nieświadomie prawdziwą puentą, że finał „Zwierząt nocy” jest jak życie. A życie to nie Disney.

9595

Alicja Górska