margaretLADY MACBETH NA MANHATTANIE
Niewiele więcej niż rok temu na ekranach polskich kin zawitał „Manchester by the Sea” Kennetha Lonergana. Nagrodzony dwoma Oscarami – za scenariusz i najlepszą rolę męską dla Casey’a Afflecka – film został ciepło przyjęty zarówno przez krytykę, jak i przez widzów. Moim zdaniem tym, co przekonało wszystkich tak zgodnie było skrajne odejście od konstrukcji blockbustera na rzecz kameralnego dramatu, przedstawiającego wielkie uczucia małego człowieka. Tych, którym spodobała się owa produkcja, może zainteresować i inna pozycja ze skromnego, choć interesującego dorobku reżysera – „Margaret” z 2011 roku.

Jest to historia nastoletniej Lisy (granej przez laureatkę Oscara za rolę drugoplanową w filmie „Fortepian”, Annę Paquin), córki broadwayowskiej aktorki, mieszkającej na Manhattanie, gdzie uczęszcza do szkoły prywatnej. Wracając z nieudanych zakupów, dziewczyna zauważa kierowcę autobusu z kowbojskim kapeluszem – jej niedoszłym nabytkiem. Gdy autobus rusza, bohaterka mimo wszystko stara się przykuć uwagę mężczyzny, po czym ten, zdekoncentrowany, przejeżdża na czerwonym świetle. W konsekwencji dochodzi do wypadku, ofiarą którego pada pewna kobieta, umierająca wprost na rękach bohaterki. Od tej pory każdy dzień życia Lisy będzie przedstawiał powolne osuwanie się na dno rozpaczy i poczucia winy.

margaretOsią fabuły filmu jest dylemat, który każdy z widzów musi rozstrzygnąć samodzielnie – czy faktycznie przeświadczenie bohaterki o winie jest słuszne, czy to jedynie efekt traumy związanej z doświadczeniem brutalnego wypadku i bycia tak blisko gaśnięcia życia niewinnej osoby. Wkraczając w dorosłość, Lisa musi skonfrontować się – w, zdaje się, najbardziej bezpośredni sposób – z faktem, iż człowiek nie ma władzy nad śmiercią. Ta świadomość przerośnie postać Paquin. Jej pośrednia wina przedstawiona zostaje jako iluzja plam krwi na rękach, których nie da się zmyć, jak u jednej z szekspirowskich heroin. Nie jest to zresztą jedyne nawiązanie do angielskiego dramaturga – w jednej ze scen, w ramach pracy domowej dziewczyna ma przeanalizować fragment „Króla Leara” mówiący o poczuciu winy, który następnie wygłasza przed klasą.

Jakie słowa opisywałyby Lisę? Bystra, ale też naiwna i krucha, na siłę pomocna, do granic egocentryczna, z silną skłonnością do dramatyzowania, najpewniej na skutek wychowania przez gwiazdę teatru. Można wysnuć (nieco ironiczną) tezę, że bohaterka ta stanowi poniekąd uosobienie Amerykanów; że w jednej osobie został przedstawiony duch całego narodu amerykańskiego, który ona poniekąd symbolizuje. Konkretnie zaś, co postaram się dalej uzasadnić, chodzić może o mieszkańców USA w obliczu zamachu na World Trade Center.

Przede wszystkim, od chwili wyprodukowania filmu w 2005 roku do momentu premiery „Margaret” przeleżała parę lat na półkach. W czasie produkcji, jednak, w kontekście wspomnianej katastrofy obraz byłby jak najbardziej aktualny. Zresztą temat „bliźniaczych wież” nazbyt często poruszany bywa w dyskusjach w szkole nastolatki, by uznać go za przypadkowy wątek. Ów zamysł Lonergana sugerowany jest także w warstwie wizualnej. Pewne pokrewieństwo z mitologizującymi sposobami ukazywania Nowego Jorku po zamachu widać w sposobie przedstawiania Lisy, kiedy ta przemierza miasto – prezentowana jest wówczas w zwolnionym tempie, przy wyciszeniu wszystkich dźwięków pochodzących ze świata filmu, dzięki czemu odnieść można wrażenie, że wtapia się w tłum szarych, pędzących donikąd mieszkańców Big Apple. Po ujęciach mas ludzkich, natomiast, pokazuje się nam gmachy, drapacze chmur, w końcu panoramę miasta o zachodzie słońca. Idealny przykład sztuki opowiadania obrazem.

Skoro to film bez wątpienia skoncentrowany na jednej bohaterce, przyjrzyjmy się grze Paquin. Już na starcie, na jej usprawiedliwienie powiem jedynie, że postać ta miała taka być – taka, czyli mówiąc wprost irytująca (tudzież, posługując się zaś kolokwialnym słownictwem: drama queen). Bez wątpienia sytuacja, w której widz nie może identyfikować się z bohaterem, bo zwyczajnie go nie lubi, stanowi przykład utrudnionego odbioru. Muszę przyznać, że w moim wypadku tak właśnie było z Lisą, a co więcej – z każdą sekundą seansu denerwowała mnie ona coraz bardziej. Wypada natomiast podkreślić, iż jeżeli aktorka miała osiągnąć taki właśnie cel, to chociaż trudno wyzbyć się antypatii względem granej postaci, ów efekt świadczy jednak dobrze o umiejętnościach rzeczonej, wcielającej się w nią artystki. Swoją drogą ciekawe, że zachwycają nas czarne charaktery, seryjni mordercy czy psychopaci, a postaci niezbyt bystre, mało atrakcyjne albo o nieprzyjemnym usposobieniu postrzegamy jako źle zagrane.

Warto wyjaśnić znaczenie enigmatycznego tytułu filmu; wszak nie jest to imię głównej bohaterki, ofiary wypadku ani żadnej innej postaci. Na zajęciach z języka anielskiego nauczyciel Lisy analizuje wiersz „Spring and Fall” Gerarda Manleya Hopkinsa, w którym autor zwraca się bezpośrednio do dziecka imieniem Margaret, pytając ją o kontakt ze śmiercią. Nietrudno znaleźć tu odniesienie do losów uczennicy.

Muszę uprzedzić, że „Margaret” nie została najlepiej przyjęta przez polskich widzów, za to w plebiscycie na sto najlepszych filmów XXI wieku brytyjscy krytycy umieścili film Lonergana na trzydziestym pierwszym miejscu. Bez wątpienia jest to obraz wzbudzający kontrowersje, a uważam, że do takich najciekawiej zaglądać, by wyrobić sobie własną opinię. Liczę, że wasze odczucia będą równie pozytywne, jak moje.

ocena 8

 

Maciej Krauze