najbrzydszy samochód świata ocenaPANIE, TO ORYGINAŁ!

Śmiech. Śmiech to zdrowie podobno. W dużych ilościach zbawiennie wpływa z pewnością na mięśnie brzucha, co potwierdzi każdy, kto kiedykolwiek śmiał się do rozpuku przynajmniej przez kilka minut. Co prawda z pewnością przyspiesza pojawianie się zmarszczek, ale takie zmarszczki to nawet z dumą można nosić – zupełnie inaczej niż takie, co się ze zgryźliwości pojawiają. Mimo całej tej pozytywnej strony śmiechu mam z nim problem, gdy chodzi o historie ludzi, co to nawet nie wiedzą, że są śmieszni. Tak, jak ma to miejsce w przypadku „Najbrzydszego samochodu świata” w reżyserii debiutanta, Grzegorza Szczepaniaka.

Auto z tytułu to 51-letni Wartburg – w pełni oryginalne cacuszko, nigdy nie odnawiane, nigdy nie remontowane. Sławny, bo mający na swoim koncie ponad 50 nagród w kategorii „najbrzydszy samochód”, pojazd należy do 70-letniego pana Bogdana. Pan Bogdan pamięta nawet bardzo dobrze, od kogo Wartburga kupił – od drugiego właściciela, chirurga-ortopedy z Warszawy. Zakup był to wyraźnie udany, bo chociaż samochód wygląda jak kupa złomu, to wciąż jest na chodzie. I całkiem nieźle się trzyma – widz ma nawet okazję prześledzić jego podróż na międzynarodowej trasie.

najbrzydszy samochód świata plakatPotrzymam się przez chwilę tego śmiechu, bo „Najbrzydszy samochód świata” najpierw właśnie śmiech we mnie obudził. Zabawny był pan Bogdan ze swoim entuzjazmem opowiadający o oryginalnych częściach rozpadającego się Wartburga, zabawna była stała uczestniczka samochodowych podróży – 94-letnia matka pana Bogdana, Krystyna. Zabawne były pokrzykiwania tajże starszej pani i reakcje mechaników i trąbiących na auto innych kierowców. Był więc śmiech, śmiech, śmiech.

Jednak do czasu.

„Najbrzydszy samochód świata” jest bowiem wbrew pozorom historią bardzo poważną. I nie chodzi tylko to, że pan Bogdan bez cienia wahania postanawia zorganizować schorowanej matce wycieczkę po obozach koncentracyjnych ku przywołaniu wspomnień z młodości. Duet staruszków mieszka w lokum równie zniszczonym i zagraconym, co Wartburg. Pan Bogdan i pani Kazimiera mają tylko siebie nawzajem. Mężczyzna nigdy się nie ożenił, bo – jak sam w filmie referuje – żadna rodzina potencjalnej kandydatki nie chciała go w swojej rodzinie z powodu niepełnosprawności. Kiedy umrze, nikt się nim nie zajmie i ma on tego pełną świadomość. A przecież to dobry facet. Może nie mądry, ale dobry.

Chociaż mam pewne moralne wątpliwości co do etyczności podśmiewania się z nawet naturalnie komediowych, lecz w rzeczywistości dramatycznych historii (szczególnie wtedy, gdy ich bohaterowie nie mają na celu nikogo rozbawić, a samym obiektem żartu jest zachowanie postaci wynikające z niskiego poziomu wykształcenia etc.), nie mogę odmówić filmowi Szczepaniaka sprawnej realizacji. Nic na ekranie nie dzieje się przypadkiem, wszystko zostało skrzętnie przemyślane i zaplanowane. Operatorskiej wirtuozerii widz tu jednak nie uświadczy. Jest ładnie, ale bezpiecznie – w sam raz na debiut. Film dużo więcej zyskuje za to dzięki obsadzie aktorskiej – do bólu naturalnej, bo (niczym tytułowy Wartburg) zbyt już leciwej, by chętna czy w ogóle zdolna była do udawania.

ocena 6,5

Tekst ukazał się w: „Ińskie Point” 2018

Alicja Górska