fugazi centrum wszechświataPOCZTÓWKA Z POPRZEDNIEGO ROZDZIAŁU
Nie trzeba było długo czekać, by uśmiech zagościł na mojej twarzy przy oglądaniu „Fugazi. Centrum wszechświata”. Ledwie film się rozpoczął, a w kadrze pojawił się Wujek Samo Zło, jedna z najważniejszych i zarazem najzabawniejszych postaci w polskim hip-hopie. Później zrobiło się natomiast jeszcze ciekawiej.

Mam wrażenie, jakby dokument „Fugazi. Centrum wszechświata” powstał dla mnie, jakby pode mnie właśnie był skrojony. Bynajmniej nie dlatego, że miałem okazję bywać w tytułowym warszawskim klubie, o którym film opowiada – bo nie miałem, choćby z tego prostego powodu, iż byłem za młody, by go odwiedzać, gdy jeszcze istniał. Nie jestem jednak za młody, by czuć swego rodzaju nostalgię za okresem transformacji ustrojowej w Polsce. Urodziłem się dokładnie rok przed zniesieniem PRL-u, więc lata 90. XX wieku ukształtowały mnie jako człowieka. Ten jeden paluszek postawiony w komunistycznej Polsce wystarczył, by moje dzieciństwo we wczesnym kapitalizmie III Rzeczypospolitej przesiąkło duchem zmian, stanowiących tło (a może temat?) filmu Leszka Gnoińskiego.

fugazi centrum wszechświataPamiętam, jak mój ojciec jeździł na giełdy elektroniczne, w kraju albo zagranicą, i przywoził do domu sprzęt hi-fi, magnetowidy, konsole do gier czy komputery (najpierw Atari, później Pegasusa, gdzieś po drodze trafiła się i Amiga bądź inny Amstrad), nierzadko wymagające dodatkowo naprawy. Pamiętam, jak z gramofonu lub kaseciaka rozbrzmiewały w starej, chłodnej kamienicy, w której dorastałem, piosenki wypowiadających się w „Fugazi” Muńka Staszczyka, Kazika Staszewskiego czy innych muzyków, którzy mieli okazję nagrywać przed i po upadku systemu słusznie minionego. Być może z powodu mojej metryczki nie pamiętam tych wszystkich faktów zbyt dobrze, ale za to bardzo dobrze je wspominam. Właśnie tak działa nostalgia, zwłaszcza za czasami dzieciństwa – wygładza rzeczywistość, nakładając ciepły filtr na przeszłość, nawet na te zimniejsze jej wycinki.

„Fugazi. Centrum wszechświata” bezczelnie na tych nostalgicznych strunach pogrywa – przypomina o początkach fuzji świata Zachodniego z Centralną Europą, o zachłystywaniu się nowinkami kulturowo-przemysłowymi napływającymi do naszego kraju, no i przede wszystkim o pionierskich adaptatorach nowego porządku w kulturze. Bo właśnie pionierami nazwać można chyba środowisko artystyczne skupione wokół tytułowego lokalu, Fugazi. Film Gnoińskiego to bowiem nie tylko sentymentalna podróż do przełomowego momentu we współczesnej historii Polski, ale też swego rodzaju spojrzenie na zaplecze ówczesnego rynku muzycznego i szerzej, kulturowego, do rockowego podziemia i szarej strefy, z którą jego reprezentanci musieli się mierzyć. Oprócz rockowców, głos u Gnoińskiego zabierają także raperzy (WSZ, ale i Vienio), ale i przedstawiciele środowiska menedżerów, techników koncertowych, dziennikarzy, a nawet półświatka.

Pod względem technicznym „Fugazi. Centrum wszechświata” stanowi zgrabne połączenie klasycznej formuły kina dokumentalnego z ciekawymi rozwiązaniami estetycznymi. Twórcy wykorzystali wiele standardowych dla takiego kina chwytów, na czele z wywiadami ukazanymi głównie techniką „gadających głów” uzupełnionych o przebitki archiwalnych nagrań. Film przesiąknięty jest jednak również estetyką takiego np. komiksu, który w okresie transformacji zaczął do Polski docierać z zagranicy oficjalnymi kanałami, co wniosło w lokalny rynek historii obrazkowych powiew świeżości. Komiksowy charakter mają nawet animacje, które uzupełniają narrację prowadzoną za pomocą materiałów dokumentalnych.

W latach 90. XX wieku dorastałem razem z Wolną Polską. I ja, i w zasadzie cały nadwiślański kraj, trochę po omacku, trochę intuicyjnie i trochę nieporadnie stawialiśmy pierwsze kroki w nowej rzeczywistości. Ja coraz bardziej świadomie odkrywałem ogrom świata poza moim domem, poznając go z typowym młodzieńczym entuzjazmem i ciekawością, zaś Polska podobne odkrycia czyniła po wyjściu zza żelaznej kurtyny. „Fugazi. Centrum wszechświata” to wyzwalacz tych właśnie wspomnień wspomnień, bodziec do sentymentalnej podróży do okresu mojej młodości, ale i młodości polskiej demokracji wolnorynkowej.

Słowo fugazi w slangu – głównie anglojęzycznym – oznacza tyle, co ściema. Film Leszka Gnoińskiego ściemy nie wciska, bo choć jest mocno nostalgiczny i opowiada głównie o środowisku skupionym wokół konkretnego lokalu, to jest czymś więcej niż laurką wystawioną temu miejscu i środowisku; choć koloryzuje rebelskie działania i luzacko śmieszkuje nawet z nieprzyjemnych wspomnień, to tych wspomnień nie zamiata pod dywan, tylko wali prawdą, nawet tą po gorzkawym posmaku, prosto w oczy. Co ciekawe, ukazując przeszłość, zdaje się mówić coś i o współczesności – zarówno o ogromnym postępie, jaki dokonał się na przestrzeni prawie już trzech dekad od przełomu ustrojowego, jak i o pewnej niezmienności wybranych elementów naszej rzeczywistości. Jest więc pocztówką z innych czasów, ale w refleksyjnej powierzchni tej pocztówki odbija się trochę i teraźniejszość.

ocena 7

 

Film można zobaczyć 22 listopada 2017 r. w ramach DOC LAB POLAND HOT SELECTION.

Kamil Jędrasiak