fusiŻYCIA NIE MOŻNA UNIKAĆ 
Teoretycznie „każda potwora znajdzie swojego amatora”. Wśród ludzi trafiają się piękni i brzydcy, mądrzy i głupi, ci zwyczajnie przeciętni i ci wyróżniający z tłumu. Ludzi jest tak wielu, że z założenia trudno pozostać samotnym nie z własnej woli. Na przeszkodzie stoi tylko prywatna nieśmiałość i życiowa apatia, która odbiera pragnienie poszukiwania, odnajdywania i życia bardziej. Czasami zdarza się jednak, że pomimo naszej bierności, los podtyka nam pod nos możliwość zmiany. To może być muśnięcie nakładających się na siebie na klamce dłoni, przelotne spojrzenie spod spuszczonych powiek albo, jak w „Fúsim”, zamieć śnieżna pierwszego dnia kursu tańca country.

Fúsi (Gunnar Jónsson) jest samotnym, zakompleksionym, mieszkającym z matką czterdziestolatkiem. Pracuje na lotnisku przy rozładowywaniu i załadowywaniu bagażu. Wolne chwile poświęca swojemu hobby – grom wojennym. Jest samotny, szykanowany w pracy i bez perspektyw na poprawę jakości życia. Do czasu, gdy najnowszy partner jego matki, daje mu z okazji urodziny karnet na kurs tańca country. Fúsi nie zamierza z niego skorzystać. Zamiast wejść na salę, czeka przed budynkiem, w którym odbywają się zajęcia. Życie bohatera zmienia się jednak mimo tego, gdy do jego samochodu podchodzi Sjöfn (Ilmur Kristjánsdóttir) i prosi o podwiezienie do domu…fusi

Fúsi to bohater, któremu przede wszystkim się współczuje – postać o gołębim sercu, wrażliwa i na swój sposób urocza, chociaż zupełnie przez otoczenie w ten sposób niepostrzegana. Codziennie zmaga się z większymi lub mniejszymi uszczypliwościami. Jego solidna postura, pasując do całej gamy stereotypów, funduje mu nie tylko ludzką niechęć, ale też strach. Właśnie dlatego relacja Fúsiego ze Sjöfn – nieoczywista i bardzo nietypowa – budzi rosnące z każdą minutą zainteresowanie. To przetworzenie „Pięknej i bestii”, tylko tutaj nie ma, co liczyć na happy end.

Przede wszystkim dlatego, chociaż zdecydowanie to Gunnar Jónsson przoduje tutaj aktorsko, że Sjöfn okazuje się być nie mniej dramatyczną bohaterką niż odrzucany raz po raz przez społeczeństwo Fúsi. Całość zasadza się na brutalnym kontraście – ona ładna, uśmiechnięta i otwarta, ale za to psychicznie słaba i wiotka; on mało atrakcyjny i nieśmiały, ale wewnętrznie twardy jak głaz. Widz spodziewa się, że to ona pomoże jemu; że go pokocha albo otworzy na świat, znajdzie grupę znajomych albo fantastyczną pracę. Tymczasem jest zupełnie odwrotnie. A może po prostu pomagają sobie wzajemnie? Trzeba jednak przyznać, że transakcja jest dziwaczna i niekoniecznie sprawiedliwa.

Zawirowań emocjonalnych dopełnia warstwa wizualna. Naturalne krajobrazy Islandii, skrywającej się pod warstwą lodu i śniegu, wietrznej i zimnej korespondują z przesłaniem produkcji. Zdaje się, że pogoda idzie w parze z samopoczuciem Fúsiego, który na oczach widza przeżywa być może najintymniejsze chwile czterdziestoletniej egzystencji. Warstwa muzyczna z kolei stanowi jeszcze jeden przytyk, by nie ufać pozorom. Spokojne melodie, podkreślające dramat bohaterów? Zdecydowanie nie. Wewnętrzny chaos bohatera i próba kompensacji codzienności odbija się w utworach metalowych, z kolei nastrojowość budują piosenki Dolly Parton. Jest z czego się pośmiać.

Chociaż wydaje się, że „Fúsi” powinien być typowym dramatem, to jest zupełnie inaczej. To historia z komediowym zacięciem. Jest trochę jak życie i trochę jak postrzeganie przez pryzmat pozorów głównego bohatera – spodziewamy się ogromu nieszczęścia, tymczasem otrzymujemy wytrwałego, silnego, przełamującego kolejne bariery mężczyznę o złotym sercu, który – kiedy już zdecyduje się uśmiechnąć – rozświetla cały kadr. To jedna z najciekawszych propozycji z gatunku komediodramatu 2015 roku.

Alicja Górska