Jako w piekle, tak i na ZiemiPORZUĆCIE WSZELKĄ NADZIEJĘ, WY, KTÓRZY TO OGLĄDACIE
To, co lubię w wyścigach na pomysły kolejnych horrorów, to nazwy produkcji. Obecnie obserwujemy ponowne zainteresowanie motywem przekazów biblijnych i demonów rodem z katolickich wyobrażeń. Było „Zbaw nas ode złego”, przyszedł czas na parafrazę i „Jako w piekle, tak i na Ziemi”. Jak też łatwo się można domyślić, to rzecz pozbawiona subtelności. I kiedy autor tytułu pisze „tak i na Ziemi” to ma na myśli Ziemię, a kiedy pisze „piekło”, to ma na myśli coś… głęboko i w katakumbach. Zgodnie z wyobrażeniem, że struktura świata przebiega piętrowo i tylko drabiny nam brak.

Scarlett (Perdita Weeks) całe życie (nie tak znowu długie) poświęca poszukiwaniu kamienia filozoficznego. Kursuje od jednego kraju i jego katakumb do drugiego, nierzadko nieomal ginąc pod zwalinami gruzu, i poszukuje kolejnych wskazówek. Wreszcie przychodzi czas na ostateczną rozgrywkę. Okazuje się, że alchemiczny artefakt może od setek lat skrywać się w głębokich, podparyskich tunelach. Scarlett kompletuje drużynę, zabierając: Georga (Ben Feldman), Benji’ego (Edwin Hodge), Souxie (Marion Lambert) i Zeda (Ali Marhyar); wynajmuje „przewodnika” Papillona (François Civil) i rusza przez morze kości oraz plątaninę nieznanych, wąskich korytarzy. Ale wszystko idzie nie tak, jak powinno. Grupa przekracza piekielną bramę i zmuszona jest walczyć z własnymi traumami.

Chciałoby się zaśpiewać „ale to już było”, niestety „i nie wróci więcej” nie posiada już proroczej mocy, co doskonale widać po „Jako w piekle, tak i na Ziemi”. Jest grupa – młoda, ale całe życie walcząca w imię jakiejś idei (tutaj kamień filozoficzny, względnie bogactwo), którą kreuje się na cierpiących i poświęcających całe życie owym założeniom (gdzie całe życie oznacza maksymalnie 10 lat z niespełna 30-letniego istnienia). Wszyscy są oczywiście nieustraszeni (co tutaj oznacza – lekkomyślni). I oczywiście wpadają w tarapaty, a następnie giną w kolejności zgodnej z poprawnością polityczną. Nuuuudaa.

Gdyby jeszcze ów schemat rozgrywał się w granicach prawdopodobności i pozwalał w siebie uwierzyć, ale nie! Rzekomo doświadczeni grotołazi ubierają się w cieniutkie sweterki na jedno ramię, mimo, że planują zejść kilkaset metrów w głąb Ziemi. Nie potrafią ocenić, czy zmieszczą się w kolejnych przejściach, wciąż popełniają techniczne błędy. Dodatkowo działają impulsywnie. Logika pożegnała się z każdym osobna (może Papillon coś tam jeszcze na początku sensownie przebąkuje, żeby zawrócić czy coś przemyśleć) i wszystkimi razem. Kiedy pojawia się zaginiony kolega przewodnika grupy, wszyscy uważają to za normalne i sensowne. Co więcej, zawierzają mu własne życie, pozwalając się prowadzić. A w kolejnych grotach czeka na nich pianino i rozdzwoniony telefon, co przecież nie jest ani odrobinę dziwne i niepokojące w nieodwiedzanych od stuleci podziemiach…

No i wreszcie „przesłanie”. Jak to zwykle w takich produkcjach bywa, nadchodzi moment walki z własnymi demonami. Tutaj każdy doświadcza swojego psyche po kolei, co by nikt nie został pokrzywdzony. Rzecz jasna wszyscy mają na sumieniu coś więcej, niż kradzież cukierka czy zabawki z przedszkola. I tak też w życie wchodzi sentencja „porzućcie wszelką nadzieję ci, którzy tu wchodzicie” oraz alchemiczne dyrdymały (niech mi wybaczą wszyscy wyznawcy tej tajemnej nauki) o odwrotności wszechświata.

Nigdy nie spodziewam się aktorskiego szału po tego typu produkcjach. Zależy mi jedynie na tym, żeby było do przetrawienia. Tymczasem w „Jako w piekle, tak i na Ziemi” chce się ciskać czymś w ekran za każdym razem, gdy pojawia się główna bohaterka. Pod względem lekkomyślności mogłaby stanąć w szranki z pozostałą częścią ekipy i wyszłaby zwycięsko, ale to przecież nie wina aktorki, a przeznaczonej jej postaci. Winą aktorki za to jest emocjonalna płaskość, głos jak u lektora kiepskich produkcji telewizyjnych i sztywność, jakby sama powinna położyć się we francuskim, masowym grobie.

Jeżeli chodzi o sprawy techniczne to napiszę tylko jedno: jeżeli reżyser decyduje się na wykorzystanie znanego chwytu (kamera z ręki przekazywana sobie przez bohaterów), to jego wykonanie musi być lepsze od poprzedników. Tymczasem logika zmiany perspektywy jest naciągana. Kolejne postacie zdają się egzystować w imię zasady „kamera ponad życie”.

„Jako w piekle, tak i na Ziemi” leży na całej linii. Wykorzystanie paryskich podziemi mogłoby być świetne, gdyby nie wtórność reszty zagrywek. Motyw wiary w alchemiczne artefakty nie przekonuje, a raczej bawi, podobnie jak wejście do piekła ukryte w podziemiach. Całości beznadziei dopełnia kiepskie aktorstwo i nieprzekonujące postacie. Nie ratuje produkcji również pozbawione logiki bronienie kamery za cenę życia, by prowadzić wizualną narrację z tak zwanej ręki. Z pewnością można znaleźć lepszą rozrywkę na wieczór.

Alicja Górska