BogowieLUDZIE, LEKARZE, WIZJONERZY I MIĘSIEŃ-RELIKWIA
Jestem w komfortowej sytuacji nie oglądania telewizji. Gdy szłam na „Bogów” nie wiedziałam w zasadzie, czego się spodziewać. Miałam mgliste wyobrażenie idealnego filmu biograficznego oraz nadzieję, że owa produkcja właśnie idealną będzie. Cofałam się w czasie, wertując obrazy Zbigniewa Religi. Przypominałam sobie historie opowiadane przez tatę, telewizyjne wiadomości, publiczne wystąpienia. I kreowałam postać doskonałą, taką, jaką chciałam zobaczyć na ekranie. Ale to, że brakowało jej charakteru, dostrzegłam dopiero konfrontując swoją wizję z wizją Łukasza Palkowskiego.

Lata 80, Polska. Zbigniew Religa (Tomasz Kot) po dwuletnim stażu w Stanach Zjednoczonych wraca do pracy w Warszawie. Nie potrafi się jednak wpasować w przyjęte zasady, określone systemy i brak możliwości ingerencji w sposób przeprowadzania zabiegów. Sam ryzykuje i stara się rozszerzyć możliwości dziedziny kardiochirurgicznej. Niestety, nie wszystkim się to podoba. W świadomości społeczeństwa, a przede wszystkim kręgów lekarskich, wciąż wyraźny jest obraz profesora Jana Molla (Władysław Kowalski), który podjął się próby przeszczepu serca i poniósł klęskę. Gdy Religa dostaje od Stanisława Pasyka szaloną propozycję opuszczenia Warszawy i otworzenia własnej kliniki w Zabrzu, nie decyduje się od razu. Wiara w postęp i własne umiejętności jest jednak zbyt nęcąca. Wkrótce, w rozsypującym się budynku zabrzańskiej kliniki, staje nie tylko Religa, ale i grupa młodych, gotowych do podejmowania ryzyka lekarzy – Marian Zembala (Piotr Głowacki), Andrzej Bochenek (Szymon Piotr Warszawski), Romuald Cichoń (Rafał Zawierucha).

BogowieDzisiaj trudno pojąć mi niektóre z filmowych wydarzeń. Wychowałam się w czasach, gdy przeszczepy narządów nie są niczym niezwykłym. Nie pamiętam i nie rozumiem traktowania serca jak relikwii (chociaż, w sferze symbolicznej, to wciąż ważny element polskiej kultury i wiary); nie dociera do mnie, jak rodzina pytać może, czy po operacji serca pacjent nie przestanie ich kochać. Niemniej cała ta otoczka – lata 80, zacofanie nie tylko wśród ludzi, ale i samych lekarzy – czyni produkcję jeszcze bardziej fascynującą.

„Bogowie” to tytuł, który może zmylić. Bohaterowie filmu, bowiem, bogami przez większość czasu się nie czują. Są raczej kwintesencją człowieczeństwa – serii upadków, rzadkich zwycięstw; siły, bierności i pogrążania się w rozpaczy. Na ekranie wybrzmiewa to wszystko niezwykłą równością produkcji. Brak chwil drażniącego patosu, oczywistego cierpienia i nadętych przemów. Nikt też postaci nie wygładza, pozwalając na relatywne moralnie decyzje i postępowanie oraz momenty absolutnej słabości czy skrajnej nieodpowiedzialności. Dzięki tej swoistej szczerości, bohaterowie stają się ludźmi z krwi i kości, a nie figurami odgrywanymi przez profesjonalnych aktorów. Piją, palą, kradną paliwo, ale i dokonują czynów wielkich, jak przeszczep serca właśnie.

Nie będzie dla nikogo niespodzianką, gdy napiszę, że film należy do Tomasza Kota i jego doskonałej w każdym calu kreacji. Nie chodzi tutaj jedynie o podobieństwo fizyczne, te bardziej wyraźne (zgarbienie) i mniej (charakterystyczny chód, mrużenie oczu, narzucony na plecy kitel), ale również detale, jak zmiana oddechu w zależności od ilości wypalonych papierosów na przestrzeni lat. Liczę, że „Bogowie” stanowią wielki powrót Tomasza Kota. Jeżeli zaś chodzi o resztę aktorskiej ekipy, to pozostają jedynie tłem; marionetkami w rękach zarówno Religi, jak i Kota.

Zdjęcia Piotra Sobocińskiego, różnorodne zagrania wizualne, zwieńczają „Bogów” niczym wisienka na torcie. Kadry szumią nieco niewyraźnie, gdy bohaterowie trafiają do telewizji; a historię lat 80. przykrywają barwy pomarańczy, zieleni i błękitu – patyny – uwydatniając zaśniedziałe (dla Polski, polskiej kardiochirurgii, polityki) czasy. Ujęcia tną się, przeskakując niby to przypadkiem. Kamera wie doskonale, gdzie ma być. Brak w „Bogach” pustych, niczego niewnoszących ujęć.

Bartosz Chajdecki, odpowiedzialny za muzyczną stronę produkcji, także nie zaniża poziomu. Można by rzec, że młody kompozytor (34 lata) wpompowuje w polską scenę dźwiękową świeżą krew. Niemniej jednak do sukcesu brzmieniowego „Bogów” przyczyniła się także ekipa postprodukcyjna (Bartłomiej Bogacki, Jarosław Bajdowski, Michał Fojcik). Niediegetyczne elementy udźwiękowienia – zastosowanie symboliki burzy podczas jednego z trudniejszych dla Religi okresu – wprowadza nową jakość nie tylko dla polskich biografii filmowych, ale dla polskiej kinematografii w ogóle (oczywiście, niediegetyczną warstwę dźwiękową, określającą stan wewnętrzny bohatera, można znaleźć zapewne w kilku innych rodzimych produkcjach).

„Bogowie” to nie obraz, który ścina z nóg patosem czy przereklamowanymi efektami specjalnymi, a aktorstwem, muzyką i zdjęciami – wszystkim na bardzo wysokim poziomie. Jeżeli przytłacza, to tylko realizmem, bezkompromisowością i poruszanym tematem. Z czystym sercem mogę „Bogów” polecić, a nawet otwarcie zachęcić do ich zobaczenia.

 

Alicja Górska